Miło jest wziąć do ręki album ze zdjęciami i zatopić się we wspomnieniach zatrzymanych w kadrze. Poszybować do lat dziecięcych, przypomnieć sobie najmilsze momenty w swoim życiu. Takie albumy wspomnień – szczególne, bo naznaczone miłością, troską i serdecznością – swoim dzieciom i wnukom przygotowała Irena Borecka z Truskolasów.
Z Truskolasów do Częstochowy jest na rzut kamieniem. Właśnie tam mieliśmy przyjemność spotkać się z rodziną Ireny (z domu Kurzacz) i Edwarda Boreckich. Zwyczajną polską rodziną, w której króluje przywiązanie do tradycji i do najbliższych – tej najcenniejszej dla człowieka wartości. W gościnnych progach domu państwa Boreckich wysłuchaliśmy historii niezwykłej. O tytanicznej pracy nestorki rodu – pani Ireny, która przez blisko dziesięć lat przygotowała dla swoich trzech synów i sześciorga wnuków książkę o dziejach całej rodziny i dla każdego z nich indywidualny album ze zdjęciami.
„Historia Rodziny Kurzaków” jest biograficznym drzewem genealogicznym, którego historię pani Irena rozpoczyna od swoich dziadków – Marii i Jana Kurzaczów. Potem karty wypełniają losy kolejnych pokoleń. Książka zawiera ciekawostki rodzinne, opisuje radości i smutki. Narodziny i śluby, choroby i pogrzeby. Wspólną pracę i dorobek życiowy. Wzajemną, braterską pomoc. Historie rodzinne ubogacone są zdjęciami, grafiką drzew genealogicznych.
W dzisiejszych czasach, kiedy spycha się wartość rodziny na bok, bo często ważniejsza jest gonitwa za pieniędzmi i przyjemnościami, postawa pani Ireny budzi największy szacunek. To żona, matka i babcia z powołania. Wykazała niezwykłość najwyższej próby, wykonała tytaniczną pracę, by pozostawić swój ślad, okazać przywiązanie i miłość do najbliższych. Oprócz księgi historii rodziny dla każdego ze swych ukochanych dzieci i wnucząt przygotowała ich indywidualne historie, zbudowane ze zdjęć z ich życia. Każde zdjęcie jest z pietyzmem opisane, okraszone dowcipem i ciekawostkami, ulubionymi wierszami. Są tam zapisy spotkań u babci. Wspólnych wypadów do lasu na grzyby, na sanki, spacery. Są wspomnienia przejażdżek wózkiem w pole, zabaw, czytania bajek, pisania wierszy, malowania. Są też utrwalone momenty budowania pamięci historycznej, spotkań przy mogiłach żołnierzy, kapliczkach…
Albumy zadziwiają ilością zgromadzonych zdjęć i sposobem narracji autorki. Każde z wnucząt otrzymało po kilka opasłych albumowych tomów. Będą z pewnością wspaniałą pamiątką i niekończącym się źródłem wspomnień, przyczynkiem do rodzinnych opowieści. Warto dodać, że albumy są także swoistym zapisem dziejów rodziny, przywołują także zdarzenia odległe, są wspomnieniem członków rodziny: pradziadków, ciocie, wujków, przyjaciół, którzy wpisali się w losy rodziny państwa Boreckich.
Skąd pomysł na zapis familijnych dziejów? – Jako dziecko byłam dość samotna, nie miałam – jak koleżanki – babci i dziadka. Moja mama, która urodziła siedmioro dzieci była bardzo chora. Jako najstarsza córka, choć miałam kilkanaście lat, musiałam podjąć wiele obowiązków: pomagać w gospodarstwie i w polu, opiekować się młodszym rodzeństwem. Piekłam nawet chleb dla całej rodziny. Robiłam co mogłam, by pomóc mamie, a zapłatą dla mnie był jej uśmiech. Poświęciłam się rodzinie, i w konsekwencji edukację skończyłam na siódmej klasie. Właśnie wówczas w dzieciństwie postanowiłam spisywać moje życie – opowiada pani Irena. – Nad dziełem swojego życia pracowałam całymi tygodniami, często nocą. Cały pokój był wyłożony zdjęciami. Musiałam je posegregować, podzielić dla każdego osobno. Wszystkie zdjęcia opisałam ręcznie, nawiązując do konkretnych wydarzeń, sytuacji. Równocześnie powstała wielka księga rodziny Boreckich. Historia rodziny kilku pokoleń: babci, dziadka, synów i ich dzieci. Albumy zwierają także ciekawostki takie jak: świadectwa ze szkoły, kartki z życzeniami – dodaje pani Irena. – Teściowa wykazała wielką konsekwencję i determinację. Podziwiamy jej zapał i zdecydowanie w dążeniu do celu. Nie spodziewaliśmy się takiego efektu – mówi Anna.
Pani Irena wyszła za Edwarda mąż za Edwarda, sąsiada z którym zna się od dziecka. – Wiele przeżyliśmy wspólnych przygód. Mąż widział jak w dzieciństwie ratowano mnie, gdy się topiłam, a ja jak przeżywał zgubienie krów. Miłość przyszła stopniowo, ale na całe życie – dodaje. Pani Irena urodziła trzech synów Andrzeja, Leszka i Zbigniewa. W 1978 roku państwo Boreccy z Hutki przeprowadzili się do nowo wybudowanego domu w Truskolasach. Zbudowali go siłą własnych rąk, pracując za granicą. – Były to dobre czasy. Chłopcy zdrowo rośli, zdobyli praktyczne zawody i dzisiaj dają sobie radę. I tak sobie spokojnie żyjemy, cieszymy się wspaniałymi wnukami, a oni nami, bo bardzo lubią z nami przebywać – opowiada pani Irena. A wnucząt jest spora gromadka. Najstarsza Karina, córka Leszka, ma 31 lat. Kolejne jego dzieci to: Katarzyna (22 l.), Kinga (18 l.) i Karol (14 l.). Zbigniew ma dwie córki: osiemnastoletnią Martynę i trzynastoletnią Oliwię.
Siedzimy przy suto zastawionym stole, smakołykami babci Ireny i rozmawiamy. Dzieci zachwalają wspaniałe babcine kotleciki drobiowe. W czym tkwi ich tajemnica? – Chyba w tym, że są bardzo delikatnie posolone, co wydobywa smak mięsa – mówi Irena. – Dla mnie najważniejsza jest rodzina, moje ukochane wnuki, dla nich mogłabym odmówić sobie wszystkiego. Najważniejsze, aby rodzina była w komplecie. Takie wartości wpoili mi moi rodzice. Nigdy nie było u nas waśni, niezgody, moja i męża rodzina zawsze żyły w zgodzie. Do dzisiaj pamiętam nasze rodzinne zjazdy, pełne śmiechu i radości. Myślimy o sobie, pomagamy sobie wzajemnie. Te idee staramy się z mężem kultywować i przekazywać naszym dzieciom i wnukom. Święta – obowiązkowo – spędzamy razem, a raz w roku spotykam się z moim rodzeństwem na tak zwanym zjeździe rodzinnym, to nasza długoletnia tradycja – dodaje.
I to doceniają także młodsi w rodzinie. – Najbardziej cenię u moich dziadków oddanie. Zawsze można na nich polegać, zawsze można do nich przyjść i uzyskać pomoc. Wszystko wspominam dobrze, czas spędzany u babci zawsze być ciekawy, radosny. Łezka kręci się do wspomnień, a i dzisiaj, gdy już jestem dorosła, chętnie odwiedzam dziadków, by z nimi pobyć, porozmawiać – mówi Katarzyna. – Kocham babcię i dziadka za wszystko, Za jej dobry uśmiech i łagodność – dodaje najmłodsza wnuczka Oliwia. – Zawsze nam wybaczała nasze zabawy na strychu i w spiżarni czy bitwy na poduszki. Jedna z nich zakończyła się rozsypaniem pierza na całym podwórku, ale babcia za bardzo się nie gniewała – przypomina Karol.
Synowe z wielkim uznaniem doceniają wartości przekazywane przez Irenę i Edwarda. – Piękne są ich wzajemne oddanie i szacunek. Żyją tyle lat w zgodzie. Dbają o siebie. Podziwiam to. Uwielbiam rodzinne spotkania u teściów. Zawsze, czy na święta, urodziny, czy bez okazji, stół jest pełny poczęstunku. Serdeczność teściów jest wielka. To prawdziwa staropolska gościnność – mówi Anna, żona Leszka. – Teściowa jest wyśmienitą kucharką. Niedoścignione są dla mnie kotleciki z kurczaka, tak uwielbiane przez nasze dzieci. Ale na pociechę, po dwudziestu dwóch latach małżeństwa udało mi się zbliżyć do smaku babcinej zupy pomidorowej i czerwonego barszczyku – śmieje się. – Najcenniejsze jest oddanie teściów dla nas. Zawsze udzielą pomocy. Dobrze żyje się z teściami pod jednym dachem – stwierdza Iwona, żona Zbigniewa (41 l.).
Najstarszy syn Andrzej (52 l.) od dziecka uwielbiał konie i ta miłość była nie raz przyczyną jego „ucieczek”. – Jako dziecko często wymykałem się wieczorem z domu, do stajni sąsiada, by pobyć przy koniach. Kiedyś w piżamie tam zasnąłem. Oj, przestraszyłem wówczas sąsiada, który uznał, że zobaczył ducha i uciekł ze stajni. Dużo było śmiechu – opowiada. Leszek (50 l.) mówi o sobie w samych superlatywach. – Byłem bardzo grzeczny, w szkole dobrze się uczyłem, tylko często chodziłem w gipsie – śmieje się. – Ale dzisiaj to różnie bywa – dopowiada żona.
Szczęście rodzinne można znaleźć także w sytuacjach trudnych, także w biedzie, którą trzeba pokonać. – Człowiek w trudzie się hartuje. W łatwości życia słabnie i zapomina o wartościach, o tym, że rodzina jest najważniejsza – konkluduje pani Irena.
URSZULA GIŻYŃSKA.