Dokument, ale nie do końca


FOTOGRAFIA I JAZZ

Do końca kwietnia br. w Klubie „Roxy” (ul. Dąbrowskiego 7) można zapoznać się z ekspozycją autorstwa fotografika Zbigniewa Burdy pt. „Twarze polskiego jazzu”. Jak wskazuje tytuł, na zdjęciach zobaczyć można portrety muzyków. Uchwycone one zostały podczas koncertów, dzięki czemu widz ma możliwość obcowania z artystami, z najwyższej półki w kraju i nie tylko, w trakcie wykonywania swojej pracy. Jak podkreśla autor, najważniejsze w ujęciach są towarzyszące jazzmanom emocje.
Ze Zbigniewem Burdą rozmawiamy o jego fascynacji jazzem i nie tylko, a także specyfice pracy fotografika podczas koncertów.

Jak by Pan scharakteryzował swoją najnowszą wystawę? Czy jest to po prostu dokument poświęcony muzykom jazzowym?
– W pewnym sensie jest ona dokumentem, ale nie do końca. Chciałem uwiecznić przede wszystkim nastrój, emocje panujące podczas koncertów i pokazać je odbiorcom. Muzycy w trakcie występu wytwarzają odpowiednią atmosferę, która udziela się również im samym, maluje się na ich twarzach.

Czy w trakcie koncertu, gdy robi Pan zdjęcia, ten nastrój udziela się również Panu?
– Oczywiście. Gdy robię zdjęcia podczas koncertu, to równocześnie słucham i jako że jestem wrażliwy na muzykę – nie tylko jazzową, ale i poważną – ten nastrój udziela mi się. Czasami wręcz przestaję fotografować, aby po prostu wsłuchać się w konkretny utwór, a gdy jakiś fragment jest mi bardzo dobrze znany, nucę go sobie pod nosem, co nie przeszkadza mi jednocześnie pracować.

Czy któreś wydarzenie muzyczne było dla Pana wyjątkowo ważne jako dla je dokumentującego?
– Każdy koncert ma swój charakter. Ostatnim takim, na który z niecierpliwością czekałem i chciałem koniecznie go sfotografować, był z pewnością ubiegłoroczny występ Joshuy Bella, światowej sławy skrzypka, który gra na stradivariusie należącym niegdyś do częstochowianina Bronisława Hubermana, co też miało duże znaczenie. Samo usłyszenie dźwięku instrumentu z tak bogatą historią było dla mnie nie lada doznaniem. Do wydarzeń, które wyjątkowo lubię i przeżywam są również koncerty podczas Festiwalu Muzyki Sakralnej „Gaude Mater”. One mają swój specyficzny charakter i klimat, udzielające się wszystkim słuchaczom.

Jakie emocje chce Pan wydobyć u odbiorców w przypadku fotografii z koncertów jazzowych?
– Z jazzem jest jak z muzyką poważną. Jeżeli ktoś pierwszy raz ją usłyszy i mu się nie spodoba, na pewno ją znienawidzi. Natomiast gdy od początku ją pokocha, to będzie miłość do końca życia. Z jazzem jest podobnie. Ci, którzy go nie lubią, na pewno nie odbiorą go tak samo jak ja.
Moimi zdjęciami pragnę przede wszystkim uwrażliwić co poniektórych na odbiór muzyki w ogóle, nie tylko jazzu. Muzyka jest ponad wszystkimi podziałami, łagodzi obyczaje. To popularne frazesy, ale bardzo prawdziwe.

Jest Pan członkiem Stowarzyszenia Jazzowego w Częstochowie, a zarazem pracuje w Filharmonii Częstochowskiej jako fotografik podczas koncertów. Co było pierwsze: pasja czy obowiązek?
– Pasja! Fotografią muzyczną zaraził mnie nieżyjący już od dziesięciu lat prezes Towarzystwa Fotograficznego w Częstochowie, który jednocześnie był moim nauczycielem w Katowicach na studium fotografii artystycznej. Właśnie z Edmundem Mularzem początkowo chodziłem na koncerty do Filharmonii. Wtedy jeszcze ich nie fotografowałem, ale podpatrywałem, jak on to robił. Uczył mnie, kiedy można i jak robić zdjęcia podczas występu. Po jego śmierci przejąłem tę pałeczkę. Także najpierw była przyjemność, później przyszedł obowiązek, który, mam nadzieję, wypełniam w stu procentach.

Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał:

ŁUKASZ GIŻYŃSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *