Mea culpa!


Gdyby minister Magdalena Środa nie palnęła w ubiegłym tygodniu w Sztokholmie swojej sławnej mowy o przemocy w polskich rodzinach, zakorzenionej w kulturze katolickiej, prawdopodobnie niewielu Rodaków w ogóle zauważyłaby jej obecność na urzędzie pełnomocnika ds. równego statusu kobiet i mężczyzn. Byłby to kolejny niewiele znaczący epizod ministerialny osoby, co prawda z tytułem profesorskim, ale nie na tyle barwnej i medialnej, by zakodować się w pamięci szerokiej opinii publicznej.

Prawdę powiedziawszy oprócz nazwiska, tytułu i funkcji nic nie wiem o pani minister. Gdyby nie jej wypowiedź, która o mało co nie doprowadziła do dymisji jej samej, nie odważyłbym się nawet zaszeregować tej pani do grona czołowych doktrynerów lewicy. A jednak, po środowych występach w Szwecji, śmiem twierdzić inaczej. Teraz, znając już poglądy minister Środy, lokalizowałbym ją gdzieś na najbardziej wysuniętej na lewo krawędzi skrzydła antyklerykalno – feministycznego polskiej lewicy, co samo w sobie nie jest jeszcze powodem do potępienia, jednak wziąwszy pod uwagę funkcję, jaką pani pełni w rządzie fakt ten daje sporo do myślenia.
Jako mężczyzna, mąż i ojciec, katolik, głowa rodziny, syn i wnuk takich samych jak ja barbarzyńców, poczułem się cokolwiek podle. Z przerażeniem zacząłem myśleć o swojej pożałowania godnej, trwającej trzydzieści pięć lat nieświadomości, która pozwalała mi żyć spokojnie obok potencjalnie zagrożonych z mojej strony kobiet w mojej rodzinie. Zagrożonych, rzecz jasna, jakimś niekontrolowanym wybuchem moich własnych uczuć religijnych, przywiązaniem do wartości i tradycji chrześcijańskich oraz buzującą od agresji krwią w moich katolickich żyłach. Aż strach pomyśleć, co działoby się z moją żoną, bądź córką gdyby tak nagle odezwały się te wszystkie “atawizmy”, zakodowane gdzieś głęboko w mojej duszy i w moim genotypie. Z przerażeniem przypomniałem sobie, że w szufladzie leży moje świadectwo chrztu św., pamiątka z pierwszej komunii św., zaświadczenie o bierzmowaniu, nie wspominając o już kościelnym akcie małżeńskim. Mało tego, nagle uprzytomniłem sobie, że ta “choroba” jest zaraźliwa, bo podobne “występki” ma na sumieniu również mój brat, który niedawno pojął za żonę Bogu ducha winną dziewczynę, moi dwaj szwagrowie, za których wydały się za mąż siostry mojej żony, nie wspominając o licznym rodzeństwie stryjecznym, które każde z osobna ślubowało swoim wybrankom w kościele. Na domiar złego mam w rodzinie księdza, co w klasyfikacji minister Środy stawia moich bliskich w grupie najwyższego ryzyka, bo – jak sama dowodzi – Kościół przemocy w rodzinie “nie sprzeciwia się” i “za mało pomaga jej ofiarom”.
“Dobrze, że jest taka dzielna minister Środa” – rozmyślałem sobie w minioną sobotę, w czasie mycia okien, stanowiącym doroczny, przedświąteczny rytuał, praktykowany w barbarzyńskich, katolickich rodzinach. Dzięki jej oświeconym wystąpieniom uświadomiłem sobie, że sąsiad, który w tym czasie w swoim mieszkaniu też tak jak ja “jechał na szmacie” jest pewnie takim właśnie brutalem, bo widziałem, że na wiosnę jego młodszy syn szedł do pierwszej komunii, znaczy – katolik! To samo dotyczy gościa z drugiej klatki, który targał ze sklepu pełne siaty świątecznych zakupów, zataczając się pod ich ciężarem. Nie mówiąc już o spoconym sąsiedzie, żwawo uwijającym się przy trzepaniu dywanów, który swój niesamowity bekhend wytrenował najprawdopodobniej na garbowaniu pleców swojej pani. O, zdrajcy! Jutro pewnie cały wasz zastęp spotkam w kościele, na coniedzielnej mszy św., gdzie będziecie tak jak ja stali grzecznie w kruchcie i rozmodleni udawali niewiniątka.
Ale już przejrzała was pani minister i zdemaskowała przed całym światem. Całe szczęście uwierzył jej pan premier i postanowił zostawić na urzędzie. Tu mam jednak pewien szkopuł, bo wychodzi na to, że skoro pan Belka tak bardzo docenił misję pani Środy w swoim rządzie, to albo jest feministką, albo sam żonę bija.

Artur Warzocha

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *