Częstochowskie ślady Katynia


Wydana przed czterema laty publikacja „Mężom i ojcom naszym” (red. T. Mysłek, Z. Ziętal, Częstochowa 2006.) jest jak do tej pory jedynym „częstochowskim” zbiorem wspomnień tych, którzy powrócili z „sowieckiego piekła” .

Szczególna, bo 70. już rocznica Zbrodni Katyńskiej skłania do tego by po nią sięgnąć i chociaż w ograniczonej formule przybliżyć niektóre relacje.
Autorem najbardziej obszernych wspomnień jest Henryk Muś, wtedy 17-to latek, który wraz ze swoim ojcem – Romanem trafił do Starobielska. Henryk został prawdopodobnie „wymieniony” w wyniku porozumień sowiecko – niemieckich ze względu na swój wiek, jego ojciec do Częstochowy już nie powrócił. Oto jak wspomina drogę do obozu:
„…Maszerowaliśmy w grupie około 10 tysięcy jeńców. Dziesiątki kilometrów marszu w kurzu, spiekocie, o głodzie i bez wody stawało się prawdziwą męką. Ludzie, oblani potem, słaniali się na nogach. Słabszych koledzy prowadzili pod rękę, albo po prostu nieśli na rękach. Późno wieczorem znaleźliśmy się na długiej łące w miejscowości Wołoczyska po stronie sowieckiej. Był to szósty dzień bez jedzenia i picia. […] Minęły następne 3 dni, kiedy wreszcie poprowadzono nas grupami do kilku kuchni polowych, gdzie wydano nam po menażce lekko zagotowanej zupy z kaszy tatarczanej. Kasza gotowana wraz z woda była prawie surowa, nie nadająca się do jedzenia. Oprócz zupy dostaliśmy kilogram chleba na 5 jeńców, herbatę i kostki cukru. Po tak długim czasie był to pierwszy dzień , w którym zaspokoiliśmy trapiący nas głód. Po powrocie na stare miejsce uszeregowano nas w kolumny i poprowadzono w kierunku pobliskiej stacji. Załadowano nas do podstawionych na bocznicy wagonów pociągu towarowego. […] Wagony były zamknięte, okna wąziutkie. W wagonach były piętrowe drewniane prycze do spania. W jednym wagonie było nas około 50 osób. W dzień było znośnie, ale nocą zimno. Trudno było spać na deskach w czasie ruchu pociągu. […] Po dalszych trzech dniach jazdy zatrzymaliśmy się na stacji Ganówka – Ranówka. Wyładowani z wagonów, zostaliśmy odprowadzeni kilka kilometrów do miasta. Prawdopodobnie był to Starobielsk. Zaprowadzono nas do otoczonego parkanem z drutów kolczastych obozu dla jeńców, gdzie była już rozlokowana duża ilość naszych oficerów, żołnierzy, policjantów oraz wiele innych formacji wojskowych…”.
Przejmujący obraz warunków panujących w Starobielsku daje w swojej relacji Zbigniew Wylężałek, wtedy również 17-letni chłopak. Oto fragment wspomnień:
„…W obozie były stare drewniane baraki, bez żadnego wyposażenia, było ich kilkanaście – oprócz nich kuchnia, studnia, żuraw, a ubikacje (doły) budowaliśmy sami. W obozie było 2 – 3 tysiące jeńców. […] Liczba wszy z powodu braku wody i brudu była ogromna, więc postanowiono zastosować odwszalnię. Zbierane barakami ubrania wsadzano do specjalnie zbudowanego okrągłego, żelaznego pomieszczenia, z piecem pośrodku. I tak jak jeden miał 100 wszy, drugi 50, trzeci 60, to po operacji wszyscy mieli sprawiedliwie po 70…”.
Ciężkie warunki panowały w każdym z obozów, a uzupełnieniem relacji Zbigniewa Wylężałka i wiedzy na ten temat, mogą być wspomnienia Stefana Tałajczyka, rocznik 1916, jeńca Ostaszkowa:
„…Pewnego ranka zdarzyło się nieszczęście. W którejś z sal podczas rewizji znaleziono dwa ręczne granaty. Skutek był tragiczny. Na badanie śledcze wzięto sześć osób, ponieważ prycze były dwuszeregowe, przylegające podgłówkami i nie wiadomo było, która osoba była właścicielem granatów. Ponieważ nikt nie przyznał się do winy, więc rozstrzelano sześć osób. […] W dzień „politrucy” węszyli i szukali wśród wspólnoty podejrzanych. Nocą często kogoś zabierali – już bezpowrotnie. Więźniowie prawdopodobnie byli wywożeni łodziami na inne wyspy i już nigdy nie wracali….”
Ciekawym wydają się wspomnienia Jana Kołaczyka, w którym wymienia nazwiska jeńców Starobielska – Częstochowian, bądź poprzez związki rodzinne związanych z miastem, oto i ten fragment :
„…[ w Starobielsku ] przebywałem do listopada 1939. W obozie tym dokonano selekcji – odłączono oficerów od podoficerów i żołnierzy. Któregoś dnia powiadomiono nas, że podoficerowie i żołnierze będą zwolnieni i odesłani do domu. Kilku naszych oficerów dało mi listy do rodzin. Byli to :
kapitan Jerzy Kowalski, zam. w Częstochowie przy ul. Kazimierza 4,
porucznik rezerwy Stanisław Rumianek, zam. przy ul. Dąbrowskiego w Częstochowie,
por. lekarz med. 74 Pułku Piechoty w Lublińcu – Jerzy Cymerman, rodzina zam. w Częstochowie,
por. lekarz med. Alfred Franke, zam. w Częstochowie Aleja NMP 14,
por. lekarz med. Stanisław Binkowski, zam w Warszawie, a rodzina w Kruszynie koło Częstochowy,
major Radłowski zam. w Warszawie, a rodzina w Częstochowie.
[…] Korespondencję, którą otrzymałem od sześciu jeńców ze Starobielska, dostarczyłem ich rodzinom. …”
Wśród wymienionych przez Jana Kołaczyka są nazwiska wybitnych obywateli naszego miasta. I tak – kapitan Jerzy Kowalski właściwie Jan Kowalski to w 1939 roku dowódca kompanii saperów 27 Pułku Piechoty, porucznik Stanisław Rumianek to min. przedwojenny radny i kierownik Szkoły Podstawowej nr 22 i wreszcie Alfred Franke, lekarz i wielki społecznik, członek wielu organizacji i towarzystw min. Towarzystwa Lekarskiego, Zarządu Okręgowego Piłki Nożnej, wiceprezes klubu sportowego „Victoria”. Uzupełnieniem ich krótkich biogramów, będzie tylko wymienienie prawdopodobnych miejsc ich śmierci. Stanisława Rumianka zamordowano w katyńskim lesie, Kowalski i Franke zginęli w Charkowie.
Dzięki ucieczce z sowieckiego transportu przeżył również Franciszek Zwoliński, funkcjonariusz II Komisariatu w Częstochowie, rocznik 1904. Więziony i torturowany we Włodzimierzu Wołyńskim, następnie wieziony bydlęcym wagonem prawdopodobnie do Ostaszkowa, wraz z sześcioma kolegami wyskoczył z pędzącego pociągu koło Dubna na Ukrainie i po kilkunastodniowej tułaczce dotarł do swojego domu na rogu ulicy Jasnogórskiej i Parkowej (dzisiaj ks. Jerzego Popiełuszki) w wieczór wigilijny 1939 roku. Zwoliński z pewnością zostałby przez Rosjan zamordowany. Do warunkowego zwolnienia, w ramach wymiany jeńców z Niemcami, nie kwalifikował się min. ze względu na wiek, również jego status zawodowy jako przodownika burżuazyjnej Policji Państwowej nie ułatwiał mu życia w niewoli. Zresztą prawie wszyscy jego koledzy z częstochowskiego posterunku – Franciszek Choroba, Michał Gruca, Leon Hrabia, Wincenty Lipka, Mieczysław Pytlarz, Eugeniusz Strobel, Władysław Szkop, Bolesław Brunon Tysarczyk, Antoni Ziębaczewski, potem z transportu, w tym i młodszy brat Lucjan zostali zamordowani w Ostaszkowie. Zwoliński tak wspomina okoliczności ratującej życie ucieczki:
„…Nie wiedzieliśmy, dokąd jedziemy. Na wschód! Ale dokąd? Diabli wiedzą. Na roboty chyba…[…] Od więzienia do stacji było daleko, dowozili nas samochodami. Dowozili stopniowo. Ładowali do pociągu przez całą dobę, dopiero po upływie doby pociąg ruszył…Kiedy dojechał nasz samochód, w pociągu byli już ludzie. Wagony były przepełnione, bydlęce, w których na co dzień woziło się świnie i krowy. Skład miał około kilometra długości, dwa parowozy. Myślę, że mogło zmieścić się w tym pociągu około 2 tysięcy osób. Do naszego wagonu mogło wejść 30-40 osób. Jeden przy drugim, ściśnięci. Dach, podłoga i ściany próżne, a po bokach kółka do wiązania zwierzyny. I jedno okienko, zakratowane, w którym ledwie że mogłaby zmieścić się głowa. Dziś mogę się domyślać, że był to pociąg do Ostaszkowa…Koło Dubna udało nam się wyrwać kraty. Był z nami siłacz, kawał chłopa. Nie pamiętam jego nazwiska. To on je wyrwał. Staliśmy blisko…Przekłada się głowę, przeciska ramiona, i leci się w dół, czy na śmierć, czy na życie, aby wydostać się z wagonu. Ten, co wyrwał kraty, nie mógł przedostać się przez otwór, był za tęgi. Pozostał w wagonie…Memu bratu też się nie udało….”
To fragmenty wybranych relacji, pozostaje tylko dodać, że synowie ziemi częstochowskiej reprezentowali wszystkie warstwy i klasy społeczne, uprawiali liczne zawody i wyznawali różne religie, wszyscy pełnili służbę dla Najjaśniejszej Rzeczypospolitej i w służbie tej na zawsze pozostali. W większości zmobilizowani w sierpniu i wrześniu 1939 roku, w wyniku działań wojennych znaleźli się na wschodnich ziemiach Polski i stamtąd po 17 września i agresji ZSRR, pędzeni i następnie bydlęcymi wagonami wywiezieni w głąb imperium radzieckiego. W końcu umieszczeni w Bykowni, Charkowie, Katyniu, Kijowie, Kozielsku, Lwowie, Moskwie, Ostaszkowie, Starobielsku, Twerze, Wilnie i wielu innych, do dnia dzisiejszego, nieznanych miejscach kaźni i w miejscach tych uśmierceni.

Sławomir Maślikowski

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *