Pożar na siódmym piętrze wieżowca


W poniedziałek 28 lutego br. w jednym z mieszkań usytuowanym na siódmym piętrze wieżowca, przy ulicy Katynia 23 w Częstochowie, wybuchł groźny pożar.

Jego rozmiar zagrażał nie tylko sąsiadom kondygnacji, ale i ponad stu rodzinom zamieszkującym budynek. Zgłoszenie o pożarze wpłynęło do punktu alarmowego Straży Pożarnej o godzinie 9.30. natychmiast do akcji gaśniczej zadysponowano cztery wozy ratowniczo-gaśnicze (w tym, drabina mechaniczna o wysięgu 37 m) z JRG 1 i Centralnej Szkoły PSP.
Przy silnym zadymieniu i wzroście temperatury, strażacy zaopatrzeni w plecakowe aparaty powietrzne i maski gazowe, stwierdzając, iż z płonącego mieszkania nie słyszą żadnych głosów jak i odpowiedzi na ich wołania, po prostu wyłamali z zawiasów drzwi, podając jednocześnie do wnętrza silne strumienie wody. W międzyczasie, pracując w gęstym dymie ratownicy wykorzystując klatkę schodową (winda z braku prądu była nieczynna) przeprowadzili ewakuację wszystkich mieszkańców z VII i VIII piętra. Spodziewając się ewentualnych ofiar w płonącym mieszkaniu, do okien z koszem ratowniczym i przewodem gaśniczym dotarł razem z obsługą wysięgnik drabiny mechanicznej SD-37. Należy nadmienić, iż w działaniach ratowniczych współdziałały ze strażakami poszczególne służby miejskie m.in. pogotowia: gazowe, energetyczne, ratunkowe, dźwigowe itp.
Na szczęście ofiar w ludziach nie zanotowano. Pożar z nieustalonych dotąd przyczyn powstał w czasie nieobecności w mieszkaniu ich właścicieli. Straty z tego tytułu szacuje się w ramach około 35 tysięcy zł.
Przez dwa dni mieszkańcy budynku nie mieli gazu. Pomysłów na gotowanie nie brakowało. – Wodę najpierw chciałem zagotować przy pomocy trzech świeczek, ale tylko okopciłem garnek. Później wpadłem na pomysł, by użyć do tego piekarnika elektrycznego i grilla – mówi jeden z lokatorów, nie mogąc odżałować, że wyrzucił kuchenkę elektryczną.
Dlaczego tak długo trwało przywrócenie sytuacji do normy wyjaśnia Andrzej Bieńkowski, zastępca prezesa ds. technicznych Robotniczej Spółdzielni Mieszkaniowej „Hutnik”. – By włączyć ponownie gaz musieliśmy dotrzeć do wszystkich 110 lokatorów. Musieliśmy sprawdzić instalację i upewnić się, czy we wszystkich mieszkaniach kurki zostały zakręcone. Niestety, przez wiele godzin nie mogliśmy dotrzeć do dwóch lokatorów. Powiadomiliśmy policję, rodziny, ale bezskutecznie. Do dzisiaj („GCz” rozmawiała we wtorek, o godz. 15.30) nie odnaleźliśmy jednego mieszkańca – tłumaczy prezes Bieńkowski. Jak dodaje, choć jest przeciwny włamaniom do mieszkań, w zaistniałej sytuacji nie było wyjścia. – W ramach wyższej konieczności, w majestacie praca i przy asyście policji będziemy musieli dokonać włam do mieszkania, by je sprawdzić. Wszystko po to, by wreszcie przywrócić dopływ gazu – dodaje wiceprezes. Gaz do mieszkań, ku wielkiej uciesze lokatorów, popłynął we wtorek wieczorem, o godz. 20.10. Choć co niektórzy żałowali zimowego grillowania.

Zdjęcie: Wozy ratowniczo-gaśnicze w akcji przed budynkiem. Po prawej widać wspinający się do góry, 37 metrowy wysięgnik drabiny mechanicznej.

Jot., UG

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *