Rehabilitant na limit


Częstochowska służba zdrowia nie zapewnia ciężko chorym na raka stałej rehabilitacji w domu. Niepełnosprawni mogą liczyć zaledwie na kilka wizyt w ciągu sześciu miesięcy

Kiedy na początku sierpnia rozmawiałam z panią Krystyną o jej mężu Andrzeju chorym na guza mózgu trwała walka o jego powrót do zdrowia. Gdy artykuł był już prawie gotowy, chcąc przekonsultować kilka kwestii skontaktowałam się z Krystyną. – Ale mąż już zmarł. Tak prężnie działa służba zdrowia, że nie doczekał nawet wizyty lekarza z jednej przychodni – powiedziała mi do słuchawki.
Pan Andrzej z Częstochowy od ubiegłego roku był sparaliżowany. Zachorował w 1998 roku. Diagnoza: guz mózgu, nie pozostawiała złudzeń. Rodzina jednak nie straciła nadziei, rozpoczęła walkę o przezwyciężenie choroby. Pan Andrzej przeszedł kolejne operacje w renomowanych kliniakach – w Ligocie, w Niemczech. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku. – Niestety, po czwartej operacji mąż stracił władzę w nogach – mówi pani Krystyna. Od tej chwili wymagał stałej rehabilitacji. Ale jak to w Polsce bywa, gdy ktoś naprawdę potrzebuje pomocy, zwykle pozostaje jej pozbawiony. Żona, by mu pomóc musiała forsować liczne kłody, rzucone przez zreformowaną służbę zdrowia. Nie było to proste, można by rzec, że koszmarne. Pani Krystyna była jednak nieustępliwa. – Mąż musiał mieć regularną rehabilitację, bez stałych ćwiczeń niepełnosprawność postępowała w błyskawicznym tempie – mówi. Rozpoczęła gonitwę, od jednej przychodni do drugiej, od lekarza do lekarza. Zdeterminowana chciała wykorzystać wszystkie możliwości, by zapewnić mężowi pomoc. Ta bieganina wymaga czasu i sił. Brakowało ich utrudzonej kobiecie, ale nie to, jak mówi było najistotniejsze. – Nie mogę pogodzić się z tym, że opieszałość i dziwne zasady panujące w naszej służbie zdrowia, stały się przyczyną mojego osamotnienia w walce o męża – mówi. Formalizm i ograniczenie spowodowały, że nie udało się uratować pana Andrzeja, ani nawet zbyt wiele mu pomóc. Ten fakt powinien dotrzeć do decydentów.

Ofert sporo, ale…
“Rehabilitacja w warunkach domowych prowadzona może być przez 4 tygodnie z możliwością powtarzania cyklu co 12 tygodni w zależności od stanu pacjenta. W zależności od wskazań lekarskich program usprawniania realizowany jest przez fizjoterapeutę 3 razy w tygodniu lub częściej w zależności od potrzeb zdrowotnych pacjenta, nie mniej niż jedną godzinę dziennie. W trakcie prowadzonej rehabilitacji domowej fizjoterapeuta współpracuje z pielęgniarką środowiskową /pielęgniarką opieki długoterminowej, która po zakończeniu procesu usprawniania przejmuje opiekę nad pacjentem.” – tyle Narodowy Fundusz Zdrowia. A rzeczywistość…
W Częstochowie jest kilka przychodni zajmujących się rehabilitacją, w tym rehabilitacją w domu. Według NFZ każdą poradnię rehabilitacyjną obowiązują takie samy zasady udzielania świadczeń leczniczych w warunkach domowych, jednak w praktyce każda placówka rządzi się swoimi prawami i ma swoje racje. Trudno się może i dziwić, bo każda boryka się z ograniczeniami narzucanymi przez NFZ.
Pani Krystyna odwiedziła wszystkie placówki.
Przychodnia przy ul. Łódzkiej. Tu na wizytę u specjalisty rehabilitanta czeka się dwa miesiące. Mimo to, jak mówi pani Krystyna, to i tak bardzo krótko. Przychodnia zapewnia osiem jednogodzinnych wizyt w domu na pół roku, choć jak informuje rzecznik praw pacjenta NFZ Ryszard Stelmaszczyk według kontraktu powinno być to min 3 x w tygodniu przez okres 4 tygodni w kwartale. – NFZ nie wprowadza ograniczeń ilościowych. Nie określa też z ilu cyklów usprawniania pacjent może skorzystać w ciągu roku jak również, nie określa liczby powtórzeń oraz liczby rodzajów zabiegów. O tym wszystkim decyduje lekarz wystawiający skierowanie – wyjaśnia rzecznik.
Przychodnia przy Szpitalu Hutniczym. Tu szokuje czas oczekiwania – na wizytę u lekarza trzeba czekać 10 miesięcy. Pani Krystyna zapisała męża w lutym, podwoje przychodni miały się dla nich otworzyć dopiero 3 października. – Lekarz przychodzi do domu pacjenta i po zbadaniu decyduje o leczeniu. Niestety, nie ma już zapisów do końca roku – wyjaśnia nam rejestratorka.
Przychodnia przy ul. Klasztornej. Placówka choć posiada umowę z NFZ, w czasie pani Krystyna załatwiała leczenie dla męża, nie miała na etacie lekarza rehabilitanta z II stopniem specjalizacji, a tylko taki, jak informowano panią Krystynę, może w domu chorego przeprowadzać ćwiczenia. To tym bardziej zastanawiające, bo jak informuje rzecznik praw pacjenta: poradnia zgodnie z wykazem personelu przekazanym do Śląskiego OW NFZ zatrudnia 2 lekarzy z II st. specjalizacji i 1 lekarza z I st. specjalizacji, a skierowanie na zabiegi w warunkach domowych może zlecić zarówno lekarz z I jak i II st. specjalizacji, usprawnianie w domu pacjenta przeprowadza fizjoterapeuta a lekarz w trakcie wizyty m. in. zleca zabiegi.
Przychodnia Kolejowa. – Reakcja lekarza była dość szybka – zauważa pani Krystyna. – Doktor przyszła do domu w asyście pielęgniarki, którą chciała przyuczyć. W przychodni ponoć brakowało wykwalifikowanego personelu. Po cóż więc podpisują umowy? – zastanawia się pani Krystyna. Ryszard Stelmaszczyk zaprzecza. – Każda przychodnia która ma podpisany kontrakt z NFZ na pewno musi zatrudniać wykwalifikowany personel.

NFZ sobie lekarz sobie
Częstochowski oddział NFZ niewiele ma do powiedzenia w sprawie systemu częstochowskiej rehabilitacji. Zainteresowanych odsyła do Katowic do rzecznika praw pacjenta. Pani Krystyna i tam zapukała. – Rzecznik powiedział mi, że to od lekarza zależy liczba zabiegów, który po zapoznaniu się z sytuacją chorego wie, co jest dla niego niezbędne. Obiecał sprawdzić, dlaczego w Częstochowie są takie trudności. Z góry jednak zastrzegł, że kłopoty i ograniczenia są wszędzie – mówi Krystyna. Opinia lekarzy jest odmienna. Twierdzą, że to NFZ stawia ograniczenia, nie podpisuje z przychodniami kontraktów. Z kolei rzecznik twierdzi, że przychodnie podpisują umowy, w myśl których rehabilitant ma przeprowadzać ćwiczenia u pacjenta w domu przez miesiąc w ciągu kwartału. Rzeczywistość, jak zawsze, jest odmienna od założeń teoretycznych.
Oprócz przychodni mamy w Częstochowie jeszcze szpitale. Oddziały rehabilitacji są w Miejskim Szpitalu Zespolonym przy ul. Mickiewicza i Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym na Parkitce. Według częstochowskich ustaleń chory raz na rok przez trzy tygodnie może przebywać na leczeniu. Z kolei NFZ zaznacza, że nie stawia ograniczeń ile razy w ciągu roku pacjent może korzystać z leczenia na oddziale rehabilitacyjnym. – I w tym przypadku decyzje podejmuje lekarz, który wystawia skierowanie na ten rodzaj leczenia, a czas leczenia na oddziale rehabilitacyjnym to minimum 21 osobodni – mówi Ryszard Stelmaszczyk. Pan Andrzej skorzystał z tego przywileju w listopadzie ubiegłego roku. Na kolejny pobyt miał czekać do grudnia.
Jak zauważa Ryszard Stelmaszczyk szpitale są po to, by leczyć a nie by prowadzić rehabilitację. – Tym zajmują się przychodnie oraz zakłady opiekuńczo-lecznicze, pracujące w systemie dziennym lub całodobowym i hospicja – mówi i dodaje. – Rehabilitant nie może przychodzić do domu chorego na cały dzień, ma limity. Rodzina musi więc we własnym zakresie zapewnić choremu opiekę i najlepiej by było, gdyby przeszła szkolenie w zakresie rehabilitacji lub skorzystała z pomocy hospicjum.
Przychodnia, prowadząca rehabilitację może wystąpić do NFZ o dodatkowe zabiegi dla pacjenta. – Należy złożyć u nas komplet dokumentów. Jeżeli będą dodatkowe fundusze przyznamy większy limit ćwiczeń. W przypadku kiedy istnieją wskazania do kontynuacji leczenia w warunkach domowych powyżej 8 tygodni w ciągu roku, dalsze prowadzenie leczenia wymaga zgody dyrektora, wskazującej czas na który zgoda została udzielona – mówi R. Stelmaszczyk.

W domu najlepiej
Pani Krystyna nie wyobrażała sobie, by męża oddać do hospicjum, chciała dbać o niego w domu, by ciężkich chwilach miał poczucie miłości i psychiczny spokój. To, jej zdaniem, i trudno się temu dziwić, niezbędne. Od momentu choroby męża utrzymanie rodziny spadło na jej barki. Dzieciom musiała zapewnić wszelkie potrzeby – szkołę, wyżywienie, w miarę normalne życie, mężowi godną opiekę. – Nie było mowy, by zrezygnować z pracy. Renta męża z ledwością wystarczała na leki – zauważa. Jak łatwo się domyślić, że zapewnienie bytu rodzinie kosztowało ją wiele wysiłku. Na szczęście byli życzliwi ludzie. Wiele wsparcia i serca pan Andrzej i Krystyna otrzymali od lekarzy i pielęgniarek z Przychodni Paliatywnej przy ul. Kopernika. Gorzej na ich tle wypadał Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej, który oferował jedynie opiekunkę za 9,95 zł za godzinę. Przydałaby się, często nawet na kilka godzin dziennie, ale przy przeciętnych zarobkach nie łatwo zdobyć się na taki wydatek?

Bariery architektoniczne

Dodatkowym, nie mniej istotnym, problemem dla rodziny było usytuowanie mieszkania – czwarte piętro na Wrzosowiaku (Spółdzielnia “Hutnik”). Żadnych architektonicznych ułatwień, tylko schody i schody. Prezes “Hutnika”, Kazimierz Jarosz, mimo wielu pism jest bezradny. Obiecywał pomoc, ale gdy nadarzy się ku temu sposobność. – Jak zwolni się mieszkanie na parterze, ułatwię zamianę – mówi. To jednak mogło się nigdy nie zdarzyć. Na pytanie, czy spółdzielnia nie posiada zarezerwowanych mieszkań dla takich lokatorów -zgodnie z wymogami Unii takie lokale powinny być w zasobach spółdzielni?, stwierdza, że nowe bloki są w budowie, gdy będą gotowe, to może mieszkanie się znajdzie. Teraz, niestety, nie ma.

Przypadek pana Andrzeja nie jest odosobniony. Takich ludzi jest całe mnóstwo. Nie widać ich na ulicach, bo zmuszeni są do przebywania w czterech ścianach swoich domów. Pan Andrzej odszedł. Przychodnie straciły pacjenta, spółdzielnia lokatora. Czyżby problem został rozwiązany? Pozostał. Bo kiedy wreszcie nasze prawo podejmie działania, które w rzeczywisty sposób pomogą nieuleczalnie chorym i ich rodzinom? Kiedy społeczeństwo otworzy się na problemy ludzi specjalnej troski? Te pytania nie mogą pozostać bez odpowiedzi. Tyle się mówi o pomocy dla niepełnosprawnych, o ciężko chorych na nowotwory. Powstają specjalne programy i projekty. Z Unii Europejskiej płyną na nie pieniądze. Niestety, to co ładnie wygląda na papierze, w praktyce często jest pustosłowiem i grą pozorów. A przecież każdy z nas ma tylko jedno życie.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *