Franciszek Borkowski – człowiek Kresów


Kresowiak z urodzenia częstochowianin z wyboru

Urodził się w Hrebennem, mieszkał w Niemirowie Zdroju,7 km od dzisiejszej granicy z Ukrainą. Ojca, lwowiaka, uczestnika wojny 20 roku, komendanta policji w Hrebennem, później Niemirowie, pamięta już jako rencistę (skutkiem odniesionych w wojnie ran niedomagał na zdrowiu). Był z nim krótko. 9 kwietnia 1940 r. ojciec został aresztowany przez sowietów, osądzony i skazany na 8 lat ciężkich robót w łagrach Workuty. Nigdy stamtąd nie wrócił. Matkę, babcie i jego, trzy dni później wywieziono do Kazachstanu. Mieli szczęście – żołdak, który wyprowadzał ich z rodzinnego domu w Niemirowie pozwolił wziąć dość duży bagaż. Dzięki temu przeżyli zsyłkę.
– W Kazachstanie byliśmy 6 lat. Miejscowa ludność była nam raczej życzliwa. Po początkowej nieufności, bo mieliśmy skórzane buty, delikatne ręce i w ogóle wyróżnialiśmy się znacznie, przyszły czasy wspólnej pracy w sowchozie i wspólna udręka codzienności. I nie było już różnic. Najpierw zainstalowano nas w pustym magazynie zbożowym. Kilkadziesiąt osób, dla każdej rodziny 3-4 metry powierzchni. Mama, dzięki rzeczom, które miała, wystarała się o chleb i wodę. Pewna Rosjanka zaprowadziła nas do swojej lepianki, gdzie mieliśmy oddzielną izbę. To był wielki luksus. Mama dawała jej różne przedmioty – obrus, koc, dzbanek do kawy. W ten sposób opłacała nasz roczny czynsz. Później gdy brakło już zapasów, mieszkaliśmy nie płacąc. Aktriubińskaja obłast, noworosyjskij rajon, mahadżanowskij sowchoz, ferma nr. 3 – ten adres zapamiętam do końca życia” – wspomina p. Borkowski.

Przyszedł czas powrotów
W ramach akcji repatriacyjnej wracali Polacy z dalekiej Syberii. W cudowny sposób odnajdywali się w czasie drogi, na postojach. Sąsiad z sąsiadem wymieniali się informacjami na temat zaginionej w wojennej zawierusze rodziny. Borkowscy również w ten sposób dowiedzieli się o swojej krewnej. Sąsiad z Niemirowa powiedział im o siostrze mamy – żyła, mieszkała w Nowym Sączu. Nie pojechali na Ziemie Odzyskane. Wysiedli w Krakowie, zgłosili w Urzędzie Repatriacyjnym, że jadą do Nowego Sącza. Dostali bilety, kartki żywnościowe na obiad i wyruszyli do swoich.
W Nowym Sączu powoli wracali do normalności. Praca, nauka, oczekiwanie na wieści o rodzinie. Jeden stryjeczny brat- Stanisław Borkowski – zginął na angielskim niebie – myśleli, że udało mu się przedrzeć do Francji. Dopiero kilka lat temu, syn p. Franciszka, historyk z zamiłowania, dotarł do dokumentów, które pozwoliły odtworzyć jego wojenne losy. Nie udało mu się uciec z zajmowanych przez Sowietów Kresów. Wywieźli go do łagrów, skąd trafił do Armii Andersa. Był lotnikiem, więc przerzucono go do Anglii, gdzie zginął w jednej z podniebnych bitew. Cioteczny brat – Józef Budzynowski – przeżył Auschwitz. Miał obozowy numer 382. Może dlatego przeżył, że uczył się życia obozowego od początku. Niestety, skutki eksperymentów pseudomedycznych dr. Mengele, odczuwał do końca życia.

Dorastanie w poczuciu odpowiedzialności
Franciszek Borkowski był dobrym uczniem i odpowiedzialnym synem. Jedyny mężczyzna w domu, czuł się w obowiązku utrzymać mamę i babcie. Wieczorami kończył kolejno gimnazjum i liceum, w ciągu dnia pracował na kolei. Tam docenili jego inteligencje i szybko awansowali. Po maturze zaproponowano mu pełnopłatny urlop na studia. Skorzystał z niego i po wielu perypetiach z dostaniem się na upragnioną Politechnikę Warszawską – egzamin zdany, problemy z przyjęciem, bo miejsc mało. Przez dwa lata studiów pracował też jako budowlaniec. To doświadczenie zaprocentowało później, kiedy jako wykwalifikowany fachowiec, zaczynał budowę huty w Częstochowie czy Zakłady w Kędzierzynie Koźlu. Ukończył studia inżynierskie na wydziale komunikacji w 1953 r.
Przeprowadzka do Częstochowy w 1953 r. była świadomą decyzją. – W tamtych czasach – mówi p. Franciszek – dostawało się z chwilą ukończenia studiów nakaz pracy w konkretnym miejscu. Mnie skierowano do Metroprojeku Warszawa. Projektowaliśmy i planowali warszawskie metro. Czasy były niespokojne i władze uznały, że bardziej od metra potrzebne były innego typu inwestycje, budowę wstrzymano. Po miesiącu nic-nierobienia, udałem się do Ministerstwa i poprosiłem o skierowanie do konkretnej pracy. Zaproponowano mi Częstochowę. W ministerstwie był akurat dyrektor budowy huty. Poznano mnie z nim. Pomyślałem, jak bardzo ucieszą się z tego nowego miejsca zamieszkania, mama i babcia. Natychmiast się zgodziłem.

W marcu 1953 roku przyjechałem do Częstochowy. W sierpniu, gdy dostałem mieszkanie przy ul. Wassowkiego 3/33, sprowadziłem mamę i babcię.
– Praca przy budowie huty dała mi też możliwość poznania małżonki. Wybór był dobry, za tydzień mija nasza 54 rocznica ślubu! – kontynuuje. Przez lata swojej aktywności zawodowej starał się inżynier Borkowski czerpać ze swych doświadczeń młodzieńczych. Pierwsze warszawskie inwestycje powstawały z zapału i świadomości ich znaczenia dla odradzającej się stolicy. Nie dla propagandy, dla radości pracy w odzyskanej ojczyźnie. Dla swojej w niej przyszłości. W marcu 1956 po wygaśnięciu nakazu pracy, przeniósł się do Biura Projektów Kopalnictwa Rud (BIPRORUD), a w 1959 r. do częstochowskiego Miastoprojektu, skąd przeszedł na emeryturę. Dziś, kiedy słucham, jak o tych czasach opowiada, zastanawiam się, czy młodzi zrozumieją?
– Dziesięć temu wybraliśmy się w kilka małżeństw w rodzinne strony. Ktoś polecił mi uzdrowisko Niemirów Zdrój. Miejsce, piękne jak dawniej. Znalazłem rodzinny domu. Mieszkaja tam dwie rodziny. Bardzo zaniedbana była wtedy okolica poza uzdrowiskowa. Odnalazłem groby moich dziadów i wujka, brata mamy. Ten ostatni z inskrypcją: „Zginął 28 XI 1918 r. od wrażej kuli ukraińskiej.” Spotkaliśmy wielu życzliwych ludzi. Ukrainkę opiekującą się przydrożną figurką Matki Bożej, którą w 1939 r. ówczesna władza kazała zniszczyć. Przy pierwszej próbie odpadła głowa figury, dopiero druga dopełniła dzieła zniszczenia. Zakopano ją w miejscu, gdzie stała, a do dziś opowiada się tę historię również dlatego, że człowiek, który tak ochoczo wykonał polecenie władz, zmarł kilka dni później wskutek urazów głowy, którą zmiażdżył reperowany przez niego pojazd. Dzisiaj znów stoi na swoim przydrożnym cokole – wspomina pan Franciszek.

Praca na rzecz Sybiraków
Relacją o powrocie do miejsc rodzinnych można by skończyć opowieść o życiu naszego bohatera, gdyby nie to, że z tą właśnie przeszłością wiąże się jeszcze jeden wątek – praca na rzecz środowiska Sybiraków. W roku 1990 współtworzył Oddział Wojewódzki Związku Sybiraków i przez lat osiemnaście był prezesem zarządu. Jego praca w Związku nie ograniczała się tylko do organizowania rocznicowych uroczystości czy okresowych spotkań. Widziałam listy z podziękowaniami, słyszałam opowieści innych – Franciszek Borkowski nieustannie żyje Kresami. Pomaga Polakom tam mieszkającym, organizuje ich przyjazdy do ojczyzny, często gości ich w swoim domu. Ci współcześni i ci, którzy tam pozostali w mogiłach, wszyscy są mu drodzy i bliscy. – Proszę nie pytać dlaczego. Przecież miłość nie potrzebuje uzasadnienia, również ta do ziemi, ojczyzny, miejsca urodzenia – mówi pan Franciszek. Nie powinnam była pytać, to takie oczywiste…

Franciszek Borkowski, inżynier, od 54 lat żonaty, trzech synów, 5 wnucząt. Odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi, posiada również odznakę Zasłużony Dla Rozwoju Województwa Katowickiego i wiele odznaczeń kombatanckich wśród których najbardziej ceni Medal „Pro Memoria” przyznany przez Kierownika Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych z 2006 r. oraz Dyplom Uznania podpisany przez przewodniczącego Światowej Federacji Polskich Kombatantów, legendarnego generała Antoniego Heda-Szary. Był współzałożycielem Wojewódzkiego Oddziału Sybiraków, przez 18 lat prezes zarządu ZS.

Na zdjęciu Niemirów 1938: Franciszek Borkowski, Babcia Julia Skorupska, Mama Helena Borkowska, Ciocia Maria Sandecka, Tata Józef Borkowski
Drugie zdjęcie zrobiono po przyjeździe z Kazachstanu już w Polsce
podpis. Fot. archiwum rodzinne

ANNA DĄBROWSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *