Zarażony gronkowcem w szpitalu


W sierpniu 2005 roku 76-letni Jan Lachor przeszedł w szpitalu na Zawodziu operację woreczka żółciowego. Do domu został wypisany z ropiejącą raną pooperacyjną. Po niespełna roku zmarł

Jan Lachor na oddziale chirurgii ogólnej w Miejskim Szpitalu Zespolonym przy ul. Mirowskiej w Częstochowie przebywał blisko miesiąc. Wypisano go, jak informuje karta szpitalna, podpisana przez zastępcę ordynatora oddziału Bernarda Ciepielskiego, w dobrym stanie. Nie było to zgodne z prawdą, gdyż do domu wrócił z niezagojoną raną, z której ciągle sączyła się ropa i nadal wymagał fachowej pomocy medycznej i stałej opieki. Zaczęły się poważne problemy. Pan Jan nie mógł wstać samodzielnie, rana bardzo bolała, ciągle ropiała. Sytuacja mocno zaniepokoiła jego żonę. – To nie był pierwszy zabieg chirurgiczny. Mąż miał dwie poważne operacje i rany goiły się – mówi Wacława Lachor. Z problemem borykała się sama, wreszcie z pomocą przyszło hospicjum. Zapewniło opiekę lekarską, pielęgniarską i psychologiczną. Nad pacjentem opiekę roztoczyła również Przychodnia Hutnicza. Do domu na wizyty przychodziła dr Sawicka oraz pielęgniarka środowiskowa. Bezustannie ropiejąca rana zaniepokoiła lekarza z Przychodni Hutniczej. Na jego zlecenie wykonano badania bakteriologiczne, które zlekceważono w szpitalu. Wykazały obecność gronkowca w ranie. – Mąż został zakażony gronkowcem podczas operacji, a lekarze w szpitalu nie przeprowadzili żadnych badań bakteriologicznych, choć rana nie goiła się. Nie wyleczyli męża i wypisali do domu – mówi Wacława Lachor. Ropiejąca rana mocno osłabiła mężczyznę. Nastąpiło ogólne zakażenie organizmu. Długo walczono o wyleczenie Jana Lachora, niestety bój ten przegrano. Chory zmarł w lipcu br., po dziesięcznomiesięcznych męczarniach.
Pani Wacława uznała, że szpital ponosi winę za śmierć jej męża. – Lekarze nie dopełnili swoich obowiązków. Czy starszy człowiek zawsze musi być odstawiony na boczny tor? Mąż potraktowany został jak piąte koło u wozu. Pozbyli się go szybko i zostawili bez opieki – mówi. Dolegliwości po operacji sprawiły że z człowieka zdrowego stał się obłożnie chory. Stan ciągle się pogarszał, mimo stałej opieki medycznej, zmiany opatrunków i zażywania leków. – lekarze nic nie mogli już zrobić, bo było za późno. Gronkowiec rozwinął się i uodpornił. Mąż nie chorował na cukrzycę. Nie gojąca się rana była wynikiem zakażenia gronkowcem podczas operacji i zbagatelizowaniem jego poważnego stnau. Cały czas cierpiał, a i tak pochowałam go z ropiejącą raną – mówi zrozpaczona pani Wacława. Postanowiła domagać się odszkodowania od szpitala. – Nie mogę puścić tego płazem. Błąd lekarzy przyczynił się do długotrwałej choroby męża i w efekcie jego śmierci – mówi. 10. października br. złożyła pozew do Sądu Okręgowego, domagając się zadośćuczynienia finansowego za doznaną krzywdę w kwocie 150 tys. zł oraz naprawienie szkody przez szpital i zwrotu dziesięciomiesięcznych kosztów leczenia w wysokości 1500 zł.

UG`

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *