Najważniejsza była pomoc dzieciom


Rozmowa z Jerzym Janowiczem, nadzieją polskiego tenisa.

W minioną niedzielę w Częstochowie odbył się charytatywny mecz siatkówki pod auspicjami UNICEF-u na rzecz głodujących dzieci w Czadzie. Starcie pomiędzy PGE Skrą Bełchatów a drużyną Reprezentantów Polski toczyło się do pięciu wygranych setów. Polska wygrała 5-3, a innowacyjny pomysł nie przypadł raczej do gustu ani kibicom, ani zawodnikom. W barwach bełchatowian fragmentami wystąpili m. in. Zygmunt Chajzer oraz nadzieja polskiego tenisa Jerzy Janowicz, którego po meczu zapytaliśmy o wrażenia z gry nieco większą piłką, niż tenisowa.

Zawodowo grasz w tenisa, ale postanowiłeś zagrać w siatkówkę, sport uprawiany kiedyś przez twoich rodziców. Czy to miał być taki mały prezent dla nich?
Jerzy Janowicz: – Z siatkówką do tej pory za bardzo nie miałem styczności, grałem tak naprawdę trzy razy w swoim życiu, w dodatku ostatni raz pięć lat temu. Mam nadzieję, że rodzice się nie obrazili z powodu mojej kiepskiej postawy na boisku, bo tenis to jest jednak mój główny sport.

Jak wrażenia po meczu? Nie chciałbyś zmienić dyscypliny?
– Chyba jest już trochę na to za późno (śmiech).

A rodzice nie zmuszali cię do grania w siatkówkę?
– Ja nigdy do niczego nie byłem zmuszany, tenis był moim własnym wyborem. Na moje szczęście, a rodziców nieszczęście, urodziłem się w momencie, kiedy oni zakończyli już swoje kariery, więc nie miałem okazji ich oglądać w akcji. Mój tata po zakończeniu przygody z siatkówką zaczął amatorsko grać w tenisa i to był także początek moich treningów w tej dyscyplinie.

Który element siatkarskiego rzemiosła sprawił ci najmniej kłopotów? Atak, zagrywka, a może blok?
– Hmm… Najtrudniej było przeżyć (śmiech). Wiadomo, że zawodnicy, z którymi dziś grałem prezentują najwyższy poziom siatkówki na świecie, więc nie mogło być mowy o jakimkolwiek podjęciu walki z mojej strony. Ja przyjechałem tu z innych powodów, dla innych celów. Chciałem się pokazać, aby pomóc w tym szlachetnym przedsięwzięciu. Mam nadzieję, że się udało i oby jak najwięcej takich rzeczy organizować.

Nie przebywałeś na boisku zbyt długo, czy to z obawy przed ewentualną kontuzją?
– Na pewno kontuzja nie byłaby teraz w moim przypadku mile widziana, a druga sprawa jest taka, że na pewno i tak nie zaprezentowałbym się zbyt dobrze i bardziej mógłbym utrudniać grę kolegom, niż pomagać.

Gdybyś jednak chciał na poważnie pograć w siatkówkę, jaka pozycja najbardziej by Ci odpowiadała?
– Aktualnie to ława rezerwowych (śmiech), a gdybym już musiał wybrać to chyba pozycja środkowego. Najlepiej piłkę raz udało mi się odebrać nogą, bo ręce bez rakiety działają jednak u mnie mocno średnio.

Przekazałeś na charytatywną licytację rakietę, którą wygrałeś mecz z Andym Murrayem. To chyba znak, że musisz znów pokonać kogoś z absolutnego topu?
– Mam taką nadzieję, muszę kolejny sezon znów zacząć bardzo poważnie, z wielką motywacją. Z tego też powodu od dwóch tygodni bardzo ciężko trenuję. Zostały mi dwa tygodnie do wylotu na Australian Open, więc czeka mnie teraz trudny okres i Święta raczej przyjdzie mi spędzić na korcie.

Hala w Częstochowie jest nowa, otwarta kilka miesięcy temu, dlatego każdego, kto przybywa do niej po raz pierwszy, pytamy jak mu się podoba. Ciebie również nie ominie to pytanie.
– Hala jest bardzo fajna. Najważniejsze, że tak wielu kibiców pojawiło się na meczu, bo jakby ładna hala nie była to bez atmosfery żadna nie będzie robiła wrażenia. Kibice zrobili naprawdę super atmosferę. To mi się podobało najbardziej.

Czy koledzy będący zawodowymi siatkarzami starali ci się jakoś podpowiadać w czasie meczu?
– Starali się mi coś tam podpowiadać, ale tak jak już mówiłem o siatkówce nie mam za dużego pojęcia. Oglądanie meczów reprezentacji w telewizji to nie jest zbyt wiele, więc asekuracja mojej drużyny bardzo się dzisiaj przydała.

Miałeś stres przed meczem? Wszak jako amator musiałeś stanąć naprzeciwko zawodowców.
– Jakiś tam stres był, najbardziej o to, żebym w ogóle ten mecz przeżył. Nie wiedziałem czego do końca mogę się spodziewać po samym sobie i jak grę potraktują moi rywale. Zagrali całkiem na poważnie i nie było mowy o podjęciu realnej walki. Marzyłem tylko o tym, aby nie stała mi się jakaś krzywda.

Foto Grzegorz Przygodziński
Walka była zacięta, ale w tym dniu najważniejsza była pomoc dzieciom.

MARIUSZ RAJEK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *