Wygrać życie


– Jestem Amazonką – zaczyna rozmowę Elżbieta Markowska, prezes Stowarzyszenia Częstochowskie Amazonki, która kilka lat temu zachorowała na raka piersi. W Polsce na tę przypadłość cierpi coraz więcej kobiet. Wiele z nich przegrywa walkę z nowotworem, czego główną przyczyną jest jego późne wykrycie. Polki zapominają o badaniach kontrolnych, które mogą uratować im życie. – Trzeba pamiętać, że kiedy dotknie nas ta choroba, zawala się świat, dlatego warto przypominać o regularnych wizytach u lekarza – stwierdza pani Elżbieta

Wyrok

– Na badania poszłam przypadkiem. Przyczynił się do tego upadek zakładu, w którym pracowałam. Wcześniej na wizytę u lekarza brakowało czasu. Była tylko praca i dom. Kiedy doktor powiedział mi o chorobie przeżyłam szok. Zawalił się cały mój świat– mówi pani Elżbieta. Szybko podjęła decyzję o operacji. – Po usunięciu guza czekałam miesiąc na wyniki badań. Najgorsze w tej chorobie jest czekanie. Kiedy badania potwierdziły nowotwór złośliwy, zastanawiano się, czy usunąć mi całą pierś. Nie trzeba chyba nikomu mówić, jak ważny jest to walor dla kobiety. Lekarze, ryzykując, zdecydowali się na terapię oszczędzającą. Wycieli mi tylko węzły chłonne. I właśnie wtedy coś się we mnie przełamało. Pomyślałam o tym, że jestem jeszcze młoda, mam syna, chciałabym, żeby skończył studia, założył rodzinę. Nagle tak bardzo zapragnęłam żyć. Zaczęłam walczyć. Miałam przecież jeszcze tyle do zrobienia – wspomina.

Walka

Pani Elżbieta podjęła walkę z chorobą, bardzo ciężką walkę. – Choć na zewnątrz chciałam i próbowałam być silna, w rzeczywistości byłam bardzo wystraszona. Musiałam poddać się hormono- i radioterapii, której nie wykonywano wówczas w Częstochowie. Na naświetlania jeździłam do Gliwic. Właśnie tam spojrzałam inaczej na swoją chorobę. Na oddziale onkologii było wielu chorych, wśród nich także dzieci. Do dziś pamiętam zapłakane matki i ich malutkie 3-4 letnie maluchy, z łysymi główkami mówiące: „Mamusiu nie martw się”. I właśnie to wydarzenie nauczyło mnie pokory. Bo skoro takie brzdące mają chęć walki, to, czemu ja mam jej nie mieć? – wspomina nasza bohaterka.

Próba sił

W Gliwicach nie było miejsca na oddziale. W zamian zaproponowano pani Elżbiecie hospicjum. – Już sam dźwięk tego słowa wzbudzał panikę. Mąż wziął więc bezpłatny urlop i woził mnie co tydzień do kliniki na zabiegi. Myślę, że to rozwiązanie było dla mnie o wiele lepsze. Na co dzień mogłam przebywać wśród ludzi zdrowych. Gdybym leżała na oddziale i każdego dnia musiała patrzeć na chorych z rakiem, psychicznie byłabym w dużo gorszym stanie. W całej mojej walce zdarzały się naprawdę ciężkie chwile. Radioterapia, która pomagała walczyć z nowotworem dawała skutki uboczne. Po naświetlaniach byłam zmęczona, senna, miałam mdłości. Wtedy zazwyczaj pojawiały się pytania: dlaczego akurat ja? Chciałam mieć już to za sobą. Wrócić do normalności, bez raka. Bywały chwile załamania, ale wtedy zawsze zwyciężała wola życia. Udało się. Terapia przyniosła zamierzony efekt. Pozbyłam się raka ze swojego ciała – kontynuuje E. Markowska.

Koszmar po raz drugi

W zeszłym roku przy kontroli lekarskiej znów wykryto u pani Elżbiety guza, tym razem na jajniku. Powrócił strach, przerażenie. Koszmar zaczął się na nowo. – Wiedziałam już, jaka walka mnie czeka. To było tuż przed chrzcinami mojej wnuczki. Uprosiłam lekarzy, aby zabieg wykonali dopiero po uroczystości, chciałam nacieszyć się tą ważną chwilą. Kilka dni później byłam już po operacji i znów czekałam. To był horror. Nawet najgorsza prawda jest lepsza od niepewności. Ciężko opisać, co się wówczas czuje. W głowie rodzi się mnóstwo domysłów. Jednak i tym razem szczęście się do mnie uśmiechnęło. Badania jednoznacznie wskazały, że guz nie był złośliwy. Wróciłam do życia – mówi.

Ulga i ciągły strach

– Mimo, że nie mam już raka, nigdy nie powiem, że jestem całkiem zdrowa. Trzeba pamiętać, że już zawsze będę narażona na przerzuty bądź kolejną wznowę. Właściwie my, Amazonki jesteśmy osobami przewlekle chorymi już do końca życia. Nigdy nie wiemy, co nas jeszcze spotka. Zwykło się mówić, że jeśli do 5 lat od zakończenia leczenia nowotwór się nie odnowi, to już nie powróci. Nic bardziej mylnego. Zazwyczaj przez te 5 lat dbamy o siebie chodząc na kontrole, badamy się regularnie, a potem zapominamy i przestajemy. Rak to taka choroba, która może powrócić zawsze. Cieszę się z każdego przeżytego dnia, ale też codziennie towarzyszy mi strach. Doskonale wiem, gdzie najczęściej odradza, bądź przerzuca się nowotwór, jakie są tego objawy. Kiedy zaczynam odczuwać jakikolwiek ból, nawet najdrobniejszy, rodzą się obawy, że koszmar powróci. Biegnę do lekarza, przed oczami już czarny scenariusz. Myśli o nawrocie choroby są jak natręctwa – mówi pani Elżbieta.

Stowarzyszenie Amazonek

Do Stowarzyszenia nasza bohaterka trafiła przypadkiem. Oddział szpitalny, na którym leżała odwiedziła wolontariuszka. – Z początku nie chciałam nawet o tym słyszeć. Ale kiedy popatrzyłam na nią, nie mogłam uwierzyć, że to Amazonka. Od strony fizycznej nic na to nie wskazywało. Z początku stałam z boku jedynie przysłuchując się – opowiada. W końcu skorzystała z zaproszenia i podjęła decyzję, by pójść do stowarzyszenia. – Na początku czułam się tam dziwnie. Inne Amazonki tworzyły zgraną grupę, znały się i lubiły. Ale znalazłam tam swoje miejsce. W 2007 roku zostałam prezesem Stowarzyszenia. Nie miałam doświadczenia, obawiałam się tego, ale było to ostatnie życzenie mojej poprzedniczki i przyjaciółki zarazem – ciągnie są opowieść pani Elżbieta. Jej funkcja to ogromna odpowiedzialność i obowiązek. – Działamy bardzo prężnie, bierzemy udział w wielu projektach, jak choćby Marsz Różowej Wstążki, który okazał się wielkim sukcesem. Organizujemy Pielgrzymkę na Jasną Górę. W tym roku przyjechało na nią pięć tysięcy osób. Jako prezes muszę tego dopilnować, ale myślę, że dobrze wykonuję moją pracę – stwierdza E. Markowska.

Jak to wygląda?

– Gdy pierwszy raz zapytałam mojego onkologa o Amazonki odpowiedział mi: „Proszę Panią, tam jest sekta.”. A to przecież nieprawda. Nie rozmawiamy między sobą o chorobie. Każda „nowa” pyta właściwie tylko o to, ale odsyłamy ją do lekarzy. Trzeba pamiętać, że każdy rak jest inny, inne jest, więc jego leczenie. Czasami informujemy o jakichś nowościach, ale tu główną rolę odgrywają specjaliści, których zapraszamy na spotkania. My Amazonki staramy się pomagać od strony duchowej – mówi nasza bohaterka. Życie z chorobą nowotworową to ciągły stres. Bywają dni lepsze i gorsze, potrzebna jest więc psychoterapia indywidualna lub grupowa, którą zapewniają psycholodzy. W Stowarzyszeniu prowadzona jest też rehabilitację. – Jest to sprawa szalenie ważna, aby kobiety mogły powrócić do sprawności. Ponieważ mamy usunięte węzły chłonne, puchną nam ręce. Ćwiczenia pomagają i zapobiegają powstawaniu obrzęku limfatycznego, który może doprowadzić nawet do śmierci. Raz w tygodniu odbywają się także zajęcia na basenie (pływanie i gimnastyka). Wymieniamy się doświadczeniami kulinarnymi, mamy grupy dziewczyn zajmujących się robótkami ręcznymi na drutach, inne robią biżuterię, malują na szkle. Każda ma coś do zaoferowania – mówi Elżbieta Markowska.

Pomoc formalna

Stowarzyszenie pomaga swoim Amazonkom w wielu formalnych kwestiach. – Informujemy o tym, że kobietom po chorobie nowotworowej należy się stopień niepełnosprawności czy renta. Mówimy, gdzie mogą zakupić protezy czy peruki, które są niezwykle ważne po amputacji bądź chemioterapii. Walczymy również z urzędnikami przyznającymi orzeczenia o stopniu niepełnosprawności, by informowali nas, co nam to daje. Mówię tu zwłaszcza o zasiłku pielęgnacyjnym, o tym jak i gdzie można go załatwić – informuje pani Elżbieta.

Nowe życie

Przed chorobą pani Elżbieta wiodła inne życie. – Byłam cicha, małomówna, typowa domatorka, której życie składało się z domu i pracy. Choroba zmienia człowieka. Stałam się bardziej otwarta, rozmowna. Dom nadal jest ważny, jest moją ostoją. Mam czas na sprzątanie, gotowanie, ale mam też czas dla siebie. Kiedy cały ten koszmar się skończył poczułam w sobie wielką chęć życia, czerpania z niego garściami. Kocham życie i raduje mnie każdy dzień! Cieszy mnie słońce, cieszy deszcz. Po chorobie wszystko jest całkowicie inne niż przed. Przy guzie piersi chciałam doczekać, aż syn skończy studia i założy rodzinę. Kiedy wykryto zmianę na jajniku przed chrzcinami wnuczki, pomyślałam, że chcę dożyć do jej komunii. Nie okradam czasu. Można powiedzieć, że dozuję tę swoją radość z życia. Stawiam sobie poprzeczki, każdą wyżej. I to jest właśnie mój cel – mówi.

Trzeba mówić

Wśród kobiet, które chorują, bądź chorowały na raka piersi ten temat wciąż jest tabu. – Ja nie miałam żadnych oporów. Mówiłam, mówię i będę mówić. Dlaczego? Przede wszystkim, aby ostrzec inne kobiety, przekonać je do zbadania. Wielu osobom uratowałam życie swoim gadulstwem. Mało, kto wierzy, że byłam chora, bo wyglądam normalnie, dbam o siebie. Z drugiej strony, kiedy zdrowa osoba popatrzy na mnie, być może pomyśli, że skoro mnie to spotkało, to i ją może i pójdzie do lekarza. Społeczeństwo powinno być świadome, bo niezwykle ważne jest, by wykryć chorobę w jej wczesnym stadium. Dlatego cieszę się, dając ludziom wsparcie. Cała ta moja działalność dodaje mi siły, daje olbrzymią satysfakcję. Pomagając innym pomagam też sobie – kończy swą opowieść nasza bohaterka.

Aleksandra Gradoń

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *