Nowa płyta Siergieja Wowkotruba


7 listopada br., koncertem w
Filharmonii Częstochowskiej,
Siergiej Wowkotrub, pochodzący
z Ukrainy częstochowski
skrzypek orkiestry Filharmonii
Częstochowskiej, wraz ze swoim
zespołem zapromuje ich
najnowszą płytę pt. „Joseph,
Joseph”.

To już druga Pana płyta?
– Pierwszą nagrałem z zespołem „Trio Siergieja Wowkotruba”. W
swym wyrazie była zbliżona do głównego nurtu, jazzu tak zwanego
mainstream jazzu. Od trzech lat pracuję z zespołem „Siergiej
Wowkotrub Gypsy Swing Quartet”. Towarzyszą mi: Sebastian
Ruciński (gitara), Tomasz Wójcik (gitara), Piotr Górka
(kontrabas). Wszyscy muzycy są absolwentami wydziału jazzowego
Akademii Muzycznej w Katowicach. To profesjonaliści. Bardzo
dobrze się rozumiemy. Razem stworzyliśmy płytę z klasyką gypsy
jazzu.

Proszę naszym czytelnikom przybliżyć ideę gypsy swingu.
– To gatunek jazzu, w którym głównym instrumentem jest gitara.
Powstał w Europie w latach 20.-30. XX wieku. Twórcami gypsy
swingu są belgijski wirtuoz gitary Django Reinhardt, francuski
kompozytor i skrzypek Stephane Grappelli oraz Francuzi bracia
Ferret. Z inicjatywy Django Reinhardta i Stephane’a
Grappelli’ego powstał słynny Quintette du Hot Club de France,
gdzie grano gypsy swing. Klub istniał do początku II wojny
światowej.
Gypsy jazz to muzyka Romów. Tak jak Murzyni w Nowym Orleanie
byli u korzeni powstania jazzu, tak w Europie Romowie stworzyli
gypsy jazz. Dodam, że gypsy swing to nazwa amerykańska, we
Francji spotyka się też określenie „manouche” od „wędrowniczego
Cygana”, w Holandii – sinti jazz. W latach 60. i 70. ten gatunek
był trochę zapomniany. Ale od kilku lat muzyka ta przechodzi
renesans. W Zachodniej Europie ludzie są nią zafascynowani,
powstało tam mnóstwo festiwali gypsy swing, najsłynniejszy we
Francji Django Reinhardt festival at Samois-sur-Seine czy Jazz
à Vienne w Szwajcarji. Również w Polsce ten gatunek jazzu powoli
wkracza na sceny i do repertuarów muzyków.

Czym charakteryzuje się gypsy swing?
– Romowie z Indii dotarli do Europy. Przemierzając Azję
asymilowali muzyczne motywy różnych krajów. W efekcie ich muzyka
stała się syntezą różnorakich odniesień ludowych. W gypsy swingu
słychać tę rozmaitość, ale oczywiście dominują intonacje typowe
dla cygańskiej muzyki ludowej. Jest ona jaskrawa w swoich
emocjach, zawiera silne uczucia i niesie ogromny ładunek
pozytywnej energii. Gypsy swingiem interesuję się od kilkunastu
lat i nie zauważyłem nikogo, kto pozostałby wobec niego
obojętny. Nie spotkałem ludzi, którzy by powiedzieli: nie lubię
tej muzyki.

Muzyka cygańska jest porywająca i dynamiczna, oparta jednak na
dość prostych motywach. Czy technicznie wymaga wirtuozerskich
zdolności?
– By w pełni przekazać perełki gypsy swingu potrzebne są
mistrzowskie umiejętności. Tajniki grania na gitarze Cyganie
przekazywali z ojca na syna. Dzięki tej tradycji gypsy jazz ma
wewnętrzną siłę. I dzisiaj mamy romskich wirtuozów. The
Rosenberg Trio z Hollandji czy Biréli Lagrène z Francji czy
Angelo Debarre, który do tej pory podróżuje w domku na kółkach –
to współcześni i niedoścignieni wirtuozi.

Na przewodni utwór płyty wybraliście panowie utwór „Joseph,
Joseph”?
– Jest on bardzo charakterystyczny dla gypsy swingu. Oparty na
prostym motywie i bogaty w emocje. Na płycie znajduje się
jedenaście utworów (całość brzmi 54 minuty), są to w większości
kompozycje Django Relinhardta. Naturalnie nie obeszło się bez
polskiego akcentu. Zaaranżowaliśmy znany i lubiany temat z filmu
„Va bank”.
Wszystkie utwory zagramy na koncercie promocyjnym, który
odbędzie się 7 listopada (czwartek) o godz. 19.00 na dużej sali
Filharmonii Częstochowskiej. Będzie to oficjalna premiera naszej
płyty. Chcieliśmy moment wydania zaakcentować mocnym akcentem.

Gdzie będzie można kupić płytę?
– Zaczniemy ją sprzedawać po koncercie. Planujemy wydać tysiąc
lub dwa tysiące egzemplarzy, ilość będzie uzależniona od naszych
funduszy. Udało się nam pozyskać kilka firm sponsorskich z
Częstochowy i Myszkowa. Płyta będzie kosztować ok. 35-40 zł.

Pana zespół koncertuje nie tylko po Polsce?
– Jeździmy też po Europie, na przykład niedawno byliśmy na
festiwalu w Lourdes. W ostatnią sobotę uczestniczyliśmy w
festiwalu w Rudnikach, potem jedziemy do Warszawy. 7 listopada
zapraszamy wszystkich do Filharmonii Częstochowskiej na nasz
koncert. Potem mamy festiwal gypsy swingu we Wrocławiu i koncert
na festiwalu jazzowym na Słowacji.

Jest Pan muzykiem klasycznym, a od wielu lat jazz stał się dla
Pana drugą drogą artystyczną. Czy udaje się Panu bezkolizyjnie
łączyć te dwie pasje, czy artystycznie nie kłócą się one ze
sobą?
– Takie pytania słyszę od czasu do czasu. Nie rozumiem, dlaczego
ma to być w jakiejś sprzeczności. Wykształcony muzyk musi
podejmować wyzwania, nie może zamykać się na jeden gatunek
muzyki. Powiem więcej, ten dualizm wręcz pomaga.
A gypsy swing to też klasyka. Trzy lata temu w wyniku współpracy
z niemieckim wybitnym gitarzystą Joscho Stephanem, uznawanym za
następcę legendarnego Django Reinhardta, napisaliśmy „Gypsy
Swing Symphony”, którą wykonaliśmy wspólnie z orkiestrą
symfoniczną.
Dodam też, że nasz zespół nie zamyka się tylko na gypsy swing.
Każdy z nas włącza do swojej muzyki pierwiastek osobisty,
próbuje poszerzyć granice swojego stylu, choćby o osobiste
doświadczenia życiowe. W moim przypadku duże znaczenie ma
kultura muzyczna Ukrainy. Nie da się uciec od pochodzenia i ma
to przełożenie na twórczość, na improwizację artystyczną. A jazz
to sztuka improwizacji. Ustalony temat gra się na początku i na
końcu, a to co rozgrywa się w środku, co jest najbardziej
ciekawe, to właśnie improwizacja, czyli osobista wypowiedź
muzyczna na jakiś temat.

Gdzie w Częstochowie, poza filharmonią 7 listopada, można
posłuchać Pana zespołu?
– Bardzo serdecznie zapraszam na koncert 7 listopada. Później
może uda się nam zagrać w nowo powstałym „Klubie Jazzowym Five
O’Clock”, który funkcjonuje w klubie „Tori”, przy ul.
Racławickiej. Jestem po rozmowach z prezesem Polskiego
Stowarzyszenia Jazzu Tradycyjnego Tadeuszem Ehrhardtem-
Orgielewskim i wszystko jest na dobrej drodze.

Najnowsza płyta już niedługo będzie dostępna. Czy już nosicie
się Panowie z kolejnymi wyzwaniami?
– Najważniejsze, to grać jak najwięcej koncertów, jak najwięcej
muzykować. Ale chodzi mi po głowie kolejna , już z własnymi
kompozycjami. Każdy z nas ma już takie utwory. To będzie duże
wyzwanie, duża odpowiedzialność.

Czyli nadal będzie Pan dzielił swoje życie twórcze pomiędzy
muzyką klasyczną a jazzem?
– Oczywiście, ale nie tylko dzielił. Klasyka i jazz są dla mnie
częściami życia, które się wzajemnie uzupełniają i komponują.
Dziękuję za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *