Komediodramat, czyli o głowie państwa polskiego


KOMPAS ZDARZEŃ

Długo nosiłem się z poświęceniem jednego z felietonów prezydentowi Bronisławowi Komorowskiemu. Targały mną sprzeczne emocje. Z jednej strony chciałem wyrzucić z siebie cały żal i wstyd za ponoć najważniejszą osobę w państwie (choć nazywanie go w ten sposób naprawdę przychodzi z trudem), tworząc swoiste podsumowanie jego dotychczasowych dokonań. Z drugiej jednakże nie mogłem wykrzesać z siebie wystarczających pokładów zapału, rozpocząć ten materiał i go dokończyć. Obawiałem się swoistej mieszaniny napadów śmiechu i stanów depresyjnych bądź lękowych.
Jednakowoż temat podejmuję, bo choć w kilku mediach (np. „Gazeta Polska) o prezydenckich wpadkach jest głośno, to jednak głośniki mainstreamu mają najwyraźniej większą moc. Także poruszenie problemu w kolejnym tytule uznaję za zasadne. Może kolejne osoby otworzą oczy.
Zaczęło się praktycznie z kopyta, od początku zeszłorocznej kampanii. Były „kaszaloty” (to o duńskich astronautkach), było o „przyjemności wizytowania terenów zalanych” (podczas powodzi), był tytuł hrabiowski, którego nie było, była „druga w Europie” Konstytucja 3 Maja (dodam, że prezydent Komorowski z wykształcenia jest historykiem; studia skończył na Uniwersytecie Warszawskim, choć wrażenie sprawia, że raczej korespondencyjnie), było dwudziestopięciominutowe spóźnienie na audiencję u papieża Benedykta XVI, była zapowiedź wycofania polskich wojsk z NATO, był przemoczony prezydent Sarkozy (bo parasol za mały, starczyło tylko dla kanclerz Merkel i Komorowskiego), było pokazanie przysłowiowej „słomy w butach (prezydent nie ustąpił miejsca tej sami pani kanclerz, zaś sam rozsiadł się wygodnie), było skandaliczne zaproszenie Wojciecha Jaruzelskiego do Rady Bezpieczeństwa Narodowego (ponoć jako eksperta ds. kontaktów z Rosją), było… Gdybym się bardziej postarał, pewnie zapełniłbym całą rubrykę.
Na koniec jeszcze jedna wpadka, najświeższa (chyba, bo mogłem coś przegapić). Na uroczystości z udziałem szwedzkiej pary królewskiej nasz prezydent… zakosił kieliszek z szampanem królowej Sylwii. Jej małżonek musiał dyskretnie ratować sytuację. Niezłe to. Nie dość, że przewlekle chory (Kancelaria Prezydenta zaprzecza, ale informacje podawane przez „Gazetę Polską” sprawiają, że wątpliwości pozostają), to się jeszcze pierwszy na alkohol rzuca.
Ręce opadają, serce się kraje. Czyż tytułowy komediodramat to nie jest najlepsze określenie dla tak prowadzonej prezydentury. Jest i śmieszno, i smutno. Śmieszno, bo prezydent mojego kraju sprawia, że nie sposób się nie uśmiać, smutno, bo to nadal jest prezydent mojego kraju. Gdyby choć kilka procent z wybryków Komorowskiego padła udziałem jego poprzednika śp. Lecha Kaczyńskiego, wylano by na niego kubeł najgorszych pomyj krytyki i zaraz potem poprawiono następnym. A tu? Wszystko gra. Czołowe media oślepły i ogłuchły. To boli najbardziej.
A najgorsze w tym wszystkim, że wstyd mi już nawet nie samego prezydenta, także nie ludzi, którzy go wybrali, ale głęboko wstyd mi za moich rodaków, którzy wciąż go popierają, według sondaży pozytywnie ocenia go wciąż ponad pięćdziesiąt procent respondentów. W sondaże nie wierzę, ale taki wynik wskazuje, że coś naprawdę niedobrego się w narodzie dzieje. Gdyby to było ponad czterdzieści czy trzydzieści procent, też byłoby za dużo. Pozostaję w nadziei, że to tylko stronnicze badania. Ale obawiam się, że jednak nie.
Jednakowoż hipokrytą nie jestem. Jak broniłem demokratyczności świetnej moim zdaniem prezydentury śp. Lecha Kaczyński, tak uważam, że obecnego włodarza musimy przeboleć. Naród się wypowiedział i jego decyzję należy uszanować. Oby tenże naród kiedyś się jednak obudził, oby nie za późno.

ŁUKASZ GIŻYŃSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *