Z kartek pamięci


I Dni Książki w Częstochowie mamy za sobą. Trochę czasu już minęło, można by zatem pokusić się o pewne refleksje. Wrażenia mogą być różne, bo też i każdy zapewne – zgodnie z indywidualnym gustem – czegoś innego oczekiwał, szczególnie nastawiając się na wybrane punkty z programu tej imprezy. Nas interesowały szczególnie: spotkanie z Ludmiłą Marjańską, z Andrzejem Kalininem, Ryszardem Sidorkiewiczem, Krzysztofem Sewerynem Wrońskim, aukcje książek z autografami autorów, recital Agaty Ślazyk oraz spotkanie z grupą miejscowych młodych poetów.

I Dni Książki w Częstochowie mamy za sobą. Trochę czasu już minęło, można by zatem pokusić się o pewne refleksje. Wrażenia mogą być różne, bo też i każdy zapewne – zgodnie z indywidualnym gustem – czegoś innego oczekiwał, szczególnie nastawiając się na wybrane punkty z programu tej imprezy. Nas interesowały szczególnie: spotkanie z Ludmiłą Marjańską, z Andrzejem Kalininem, Ryszardem Sidorkiewiczem, Krzysztofem Sewerynem Wrońskim, aukcje książek z autografami autorów, recital Agaty Ślazyk oraz spotkanie z grupą miejscowych młodych poetów.
O aukcji książek litościwie milczymy; Agata Ślazyk, Kalinin, Sidorkiewicz i Wroński są klasą sami dla siebie, pisaliśmy o nich wiele i pewnie jeszcze nie raz pisać będziemy, zaś młodym poetom poświęcamy kilka słów w innym miejscu.
Spotkanie z Ludmiłą Marjańską zapoczątkowało drugi, niedzielny dzień imprezy. Rozpoczęło się, niczym znany western, w samo południe. Poetka, w znakomitej kondycji, tryskała humorem, optymizmem i wręcz matczynym (a może właściwiej: babcinym?) ciepłem. Mimo że przybyła do rodzinnego miasta po długiej i ciężkiej chorobie. Zapewne dlatego, aby nie męczyć nestorki polskiej poezji, prowadzący spotkanie Andrzej Kalinin zrezygnował z dłuższego wprowadzenia i analizy literackiej twórczości poetki. I słusznie. Bowiem zaraz, gdy Ludmiła Marjańska zabrała głos, okazało się, że jej pogodny nastrój był tylko kostiumem, jaki każdy autor przybiera przed spotkaniem z czytelnikami. Tych ostatnich zmroziły słowa pisarki: “Przyjechałam do państwa i do mojego rodzinnego miasta po długiej i uciążliwej chorobie. To najprawdopodobniej jest nasze ostatnie spotkanie”.
A potem były wiersze. Mądre, spokojne, choć rozrachunkowe i bilansujące życie. Piękne wiersze, wywołujące taki stan, o którym Sergiusz Jesienin pisał: “…bo to jest smutek, smuteczek…”. Piękne wiersze Ludmiły Marjańskiej, albo “Babci Ludmiły”, jak nazywają poetkę młodzi pisarze. Wiersze przeplatane wspomnieniami z Częstochowy lat dzieciństwa i młodości pisarki. O domu przy Alei Najświętszej Marii Panny 55, gdzie poetka przyszła na świat, o ul. św. Barbary, gdzie później mieszkała. O przodkach ojca, przybyłych do Częstochowy z Serbii, o rodzicach pochowanych na cmentarzu św. Rocha. Były fascynujące wspomnienia z licznych podróży – do Barcelony, Norwegii, USA, Anglii…
Zdumiewającą osobowością jest Ludmiła Marjańska. Imponuje jej pamięć, pracowitość, talent przejawiający się w kilku uprawianych dziedzinach twórczości literackiej. Imponuje i zdumiewa pogoda ducha w wcale nie najwspanialszym ze światów.
Na spotkanie z panią Ludmiłą Marjańską przybyła, wraz z mężem, jej wnuczka Agata, anglistka, mieszkająca w naszym mieście. Błogosławiony stan pani Agaty wskazywał, że bohaterka niedzielnego spotkania wkrótce zostanie prababcią. Ponadto pani Marjańska została zaproszona na wrześniowy zjazd częstochowian. Zatem to jeszcze nie pora na pożegnanie, Pani Ludmiło! Jeszcze chcemy Panią czytać i rozmawiać z Panią. I nie życzymy Pani stu lat, bo to byłoby zbyt mało.

WALDEMAR M. GAIŃSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *