SALWY DLA NAJLEPSZYCH


Włókniarz Candela Częstochowa – Polonia Point S Bydgoszcz 50:40

Ponad 15 tys. widzów przyszło oglądać rywalizację częstochowskich żużlowców z najlepszym aktualnie zespołem ligowym, Polonią Point S Bydgoszcz. Miejscowi okazali się być wyjątkowo niewdzięcznym egzaminatorem dla teamu braci Gollobów, który tym razem wiele nie zwojował. Wygrana Włókniarza Candeli była bowiem bezdyskusyjna – 50:40. W praktyce oznacza ona, że ekipa Andrzeja Jurczyńskiego zapewniła sobie prawo ubiegania się o jeden z medali rozgrywek o Drużynowe Mistrzostwo Polski w sezonie 2002.
Już przed spotkaniem wyczuwało się, że tym razem gra idzie o naprawdę dużą stawkę. Publiczność także zdawała się wiedzieć, że przed miejscowymi otwiera się niepowtarzalna szansa awansu do czołowej czwórki zmagań.
Dla biało-zielonych pojedynek zaczął się jednak niezbyt szczęśliwie. Braterski duet Gollobów – Tomek i Jacek, podwójnie pokonał Rune Holtę i Artura Pietrzyka. Tomasz tym razem bardziej niż na walce skupiał się na asekuracji swojego partnera, który na szczęście dla lidera “polonistów” nie popełniał większych błędów. W drugim wyścigu było remisowo. Wygrał, szybki tego dnia, Piotr Protasiewicz przed Grzegorzem Walaskiem i Andreasem Jonssonem. W trzeciej odsłonie nie dość, że Ryan Sullivan wespół z Adamem Pietraszką pokonali 4:2 Todda Wiltshire’a i Roberta Umińskiego, to ten pierwszy poprawił rekord toru (62,79 sek.) należący zresztą do niego samego.
Od tego momentu konfrontacja zaczęła się toczyć pod wyraźne dyktando Włókniarza Candeli. W gonitwie czwartej Walasek pokazał plecy Tomaszowi Gollobowi. Natomiast Jacek Gollob zupełnie się nie liczył.
Jednak gospodarze pierwsze prowadzenie (19:17) osiągnęli po szóstym wyścigu, gdy Holta z dziecinną łatwością ograł na trasie Wiltshire’a. W siódmym, publiczność oniemiała ze zdziwienia, gdy na czele znaleźli się Sullivan i młodzieżowiec Pietraszko. Miejscowy junior dał się co prawda wyprzedzić Tomaszowi Gollobowi, ale już jego bratu sztuka się nie powiodła, mimo że Tomasz niebyt sportowo próbował blokować młokosa z Częstochowy, stwarzając szansę na wyprzedzenie Jackowi.
Biało-zieloni rychło powiększyli prowadzenie o jeszcze kolejne “cztery” oczka za sprawą Walaska i Jonssona, świetnie prezentujących się w pojedynku dziewiątym.
Polonia próbowała ratować twarz zarządzając pełną mobilizację w biegu dziesiątym. Jadący w ramach rezewy taktycznej Protasiewicz pokonał nawet Sullivana. Tymczasem Tomasz Gollob w męskim pojedynku na łokcie był skuteczniejszy od Pietrzyka. W efekcie goście zwyciężyli 4:2. Był to jednak przysłowiowy łabędzi śpiew rywala, który zadawał się wiedzieć, że tym razem “włókniarze” odprawią go z kwitkiem.
W potyczkach nominowanych “trzesięnie ziemi” się nie wydarzyło. Odnotowano dwa remisy i jedno podwójne zwycięstwo niesposkrominych “lwów” (Holta przed Jonssonem). Mało elegancko zachował się natomiast Tomasz Gollob, który w starcie podsumowującym zawody (gonitwa piętnasta), o mały włos nie doprowadził do karambolu, w którym najbardziej poszkodowanym mógł zostać Grzegorz Walasek. Cienka granica między ostrą jazdą, a jazdą faul został nieznacznie przekroczona, na co zwrócił uwagę także arbiter Wojciech Grodzki z Opola, udzielając Gollobowi upomnienia za stworzenie niebezpiecznej sytuacji na torze.
Sukces w spotkaniu był jednak po stronie częstochowian. Zawodnicy najpierw fetowali go na prostej nieopodal startu. Później razem z kibicami oklaskiwali efektowny pokaz sztucznych ogni. Fajerwerki, salwy miały być pokłonem złożonym nowemu wiceliderowi żużlowej tabeli.
– Co ja mogę powiedzieć po takim meczu – pytał nieco retorycznie trener Włókniarza Candeli, Andrzej Jurczyński. – Jestem chyba najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Nie powiem, że tego zwycięstwa się nie spodziewałem, bo bym kłamał. Niemniej jednak żużel to sport nieprzewidywalny. Wszystko mogło się zdarzyć.
Radością tryskał także prezes częstochowskiego klubu Marian Maślanka.
– No cóż… Plan stawiany sobie przed sezonem wykonaliśmy. Awansowaliśmy do czwórki i to nas bardzo zadawala. Teraz jedziemy na luzie. Co będzie to będzie. A gdy się jedzie na luzie, mogą przydarzyć się różne miłe chwile. Ale nie chcę zapeszać.

ANDRZEJ ZAGUŁA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *