Klasycznie i doskonale


„Zemsta” Aleksandra Fredry w reżyserii Grzegorza Warchoła to spektakl z krwistymi postaciami i wartką akcją. Przyciąga uwagę widza od pierwszej sceny. I tak już jest do końca.

Uroków komedii Fredry nie trzeba wyliczać. Dowcip językowy i sytuacyjny, barwnie nakreślone osobowości sprawiają, że napisana w pierwszej połowie XIX wieku sztuka, mimo upływu lat nie traci na wartości. Wręcz przeciwnie nieustająco bawi
i poucza. Dramaturg z lubością i kunsztem – jemu tylko przypisanym – na kanwie sporu o przysłowiową miedzę pomiędzy Cześnikiem Raptusiewiczem i Rejentem Milczkiem pokazuje wady polskiej szlachty: skłonność do waśni, nieustępliwość, obłudę. Sztuka od lwowskiej premiery w 1834 roku wystawiana była kilkaset razy. Choć to tzw. „samograj”, łatwo można się na nim poślizgnąć.
Grzegorz Warchoł przygotował spektakl osadzony w realiach XIX-wiecznej Polski, wiernie oddając ducha epoki, między innymi poprzez pieczołowite odtworzenie ówczesnej mody. Tu w sukurs – z sukcesem – przyszedł mu scenograf Stanisław Kulczyk, który z dbałością o każdy szczegół opracował stroje. Kreatywnie podszedł również do dekoracji. Scenę wypełnił przełamanym na pół stołem świetnie symbolizującym konflikt. Sama scenografia, to jednak zbyt mało na udany spektakl. A ten należy do takich zaliczyć. Na wysokości zadania stanęli aktorzy idealnie wtapiając się w fredrowską stylistykę, a zarazem wizję reżysera. Bez problemów radzili sobie z trudnym, nie poddanym modyfikacjom, ośmiozgłoskowym tekstem. Stworzyli wyraziste – dowcipne, barwne, pełne ekspresji – postaci. Byli i tacy, co brylowali na scenie.
Wielkie słowa podziwu dla Michała Kuli (Cześnik). Dał prawdziwy popis aktorski, każdym entree energetyzował przestrzeń pasją i żywotnością. Pokazał zupełnie nową twarz, pozbywając się pewnych rutynowych naleciałości. Swoją kreacją potwierdził, że nie bez kozery uważany jest za indywidualność częstochowskiej sceny. Kroku dorównywał mu Adam Hutyra (Rejent), celnie oddając podszyty obłudną skromnością charakter granej osoby, po raz kolejny udowodnił, że drzemie w nim duży talent komediowy. Nie można pominąć świetnej, w wykonaniu Waldemara Cudzika, roli Papkina – jednej z najtrudniejszych do interpretacji, wymagającej talentu komediowego. Cudzik poprowadził ją perfekcyjnie, na miarę pamiętnej sprzed lat, kreacji Wojciecha Pokory. Jego Papkin, z nutką tragizmu, wzruszał i śmieszył. Brawo. I jeszcze pełna seksapilu Iwona Chołuj, która jako uwodzicielska Podstolina podnosiła libido męskiej części widowni oraz lekko ironiczny i zagubiony Dyndalski Andrzeja Iwińskiego. Jedynie najmłodsi bohaterowie – Sylwia Karczmarczyk (Klara) i Maciej Półtorak (Wacław) jakby zbyt nieśmiali, nieco zachowawczy. W ich miłosnych randkach brakowało emocji, lepiej czuli się w scenach z innymi postaciami – Podstoliną czy Papkinem.
„Zemsta” Warchoła – w zamierzeniu spektakl dla uczniów – będzie bawiła i młodszych, i starszych widzów. Takiej premiery nie powstydziłyby się renomowane, warszawskie czy krakowskie teatry. Całość dopełnia konweniująca z tempem i nastrojem spektaklu muzyka Janusza Frączka.

Premierze z uwagą przyglądał się Daniel Olbrychski. Był to pewnego rodzaju rekonesans, gdyż jak nam zdradził dyrektor teatru Robert Dorosławski, w przyszłości ze znanym aktorem najprawdopodobniej zostanie nawiązana współpraca.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *