Akolici


Kontra z prawej

Jedni przecierali oczy, inni dzwonili deklarując zadowolenie. Stało się! Po kilku latach przerwy wróciłem. Do „Gazety” i w ten narożnik, skąd lałem różne miernoty kontrą z prawej. Krótko: mam zamiar robić do dalej. A o przyczynach mojego odejścia i powrotu będzie innym razem.
Dziś zajmiemy się zjawiskiem tzw. akolitów zdarzeń kulturalnych. Mianem tym określam ludzi, którym Bozia wprawdzie poskąpiła talentu, oni jednak zawsze starają się być gdzieś w pobliżu artystów lub zdarzeń kulturalnych. Akolita bierny jest śmieszny, ale nieszkodliwy. Może być nawet pożyteczny. Gorzej, gdy akolita sam chce zaistnieć przy wspomnianych okazjach. Zrobi wszystko, aby mieć swoje 5 minut, nie zważając na nic. Skompromituje i ośmieszy siebie, ale też osoby i zjawiska wokół których krąży.
1 maja byłem w częstochowskim Ratuszu na wystawie ikon autorstwa dzieci i młodzieży z Rumunii. Gościem honorowym wernisażu była pani ambasador Rumunii w RP. Dyplomatka wygłosiła przemówienie w języku angielskim, w tymże języku (swobodnie) przywitali gości młodzi rumuńscy artyści. Rolę tłumaczki ktoś nierozsądnie powierzył pani Aleksandrze Rabendzie, urzędniczce jednego z wydziałów Urzędu Miasta. Powiało grozą. Pani R. nie radziła sobie z tłumaczeniem a vista, a nim otworzyła usta, upłynęło ok. 2 – 3 minut. W czasie namysłu zaś zapominała o połowie wypowiedzi pani ambasador. Jeszcze śmieszniej było, gdy – tłumacząc wypowiedzi młodych Rumunów – miała kłopoty nawet z przełożeniem tekstów napisanych. Zdumienie, zażenowanie, uśmiechy politowania – takie były reakcje większości wernisażowych gości. Pani Aleksandrze, nim powierzono rolę translatorki, ktoś powinien dać błyskawiczny kurs zachowań protokolarnych i … zwykłego savoir-vivre’u po prostu. Tłumaczka, choćby o niepospolitych damskich wdziękach, nie może bowiem wychodzić na pierwszy plan i trzymać ambasadora innego państwa za plecami.
Festiwal Hot Jazz Spring, sala Filharmonii Częstochowskiej. I … Janusz Jadczyk: konferansjer-nieszczęście, konferansjer-katastrofa. Gadający wtedy, gdy publiczność właśnie klaszcze, każący bisować klezmerowi, gdy słuchacze już w czasie jego gry dyskretnie opuszczają salę. A w rzadkich chwilach słyszalności plotący o tym, że banjo, mimo że jeszcze go nie było, zastępowało kilka instrumentów; że „Scott Joplin miał czarne pochodzenie”, że coś powstawało „na styku czarnej i białej krwi”. Ludzie kochane! Takich metafor nie wymyśliłby żaden miejscowy grafoman. Ten akolita udawał już dziennikarza , a nawet aktora. Szanowna władzo od kultury w mieście Częstochowa! Będzie jeszcze kilka imprez w naszym grodzie. Zatem: trzymajcie Jadczyka na uwięzi! Ja was bardzo o to proszę!
To na razie tyle.

WALDEMAR M. GAIŃSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *