Wspmnienie – Jerzy Kulej


List do redakcji

MP0;Gdańsk, 22 lipca 2012 r.

Szanowna Redakcja Gazety
Częstochowskiej
Zwracam się do Redakcji, z prośbą o opublikowanie wspomnienia-listu o Jerzym Kuleju, wybitnym sportowcu, którego sukcesy zaczęły się właśnie tutaj w Częstochowie. To właśnie tutaj, na również moim Ostatnim Groszu krzyżowały się wspólne ścieżki naszych losów z przed ponad sześćdziesięciu laty. Mam nadzieję, że wspomnienie to, przybliży wydarzenia i atmosferę tamtych lat oraz że z życzliwym zainteresowaniem przyjmą je nie tylko świadkowie tamtych dni, ale również młodsze generacje częstochowian. Oto list do Jerzego Kuleja, kiedy żyliśmy jeszcze nadzieją na powrót do zdrowia, w czasie jego ciężkiej choroby:

Gdańsk, 25 stycznia 2012
Szanowny Pan Jerzy Kulej Warszawa.
Napisanie tego listu, przez kogoś Panu zupełnie nieznanego, jest wynikiem opublikowanej rozmowy z Panem, przez dziennikarza tygodnika „Wprost”. List ten, bardzo osobisty i subiektywny zarazem, nigdy by nie powstał, gdyby nie nić zdarzeń z przeszłości, nieraz bardzo odległej, która niestety z konieczności idzie w niepamięć. Zamiarem tego listu, jest potwierdzenie pewnej szczególnej więzi jak i sympatii z Panem tak bardzo Panu potrzebnej w tych trudnych dniach rekonwalescencji. Z góry przepraszam, jeśli moje odczucia wyrażone pamięcią z przed lat ponad sześćdziesięciu wkraczają zbyt daleko w domenę prywatności.
Akt pierwszy: Rok zdarzenia, z dużym prawdopodobieństwem 1947. Miejsce zdarzenia Częstochowa, skrzyżowanie ulic Spadzistej i Górskiej na Ostatnim Groszu. Codziennie, przemierzam te uliczki od rodzinnego domu przy ulicy Bór do nieodległej szkoły. Chociaż o tym nie wiemy dorastamy z rówieśnikami w otoczeniu biedy robotniczej dzielnicy. Zresztą ulica ta, to była nazwą na wyrost, jeśli pokryta tak zwaną szlaką, to dawała nadzieję na niepozostawienie butówwe wszechogarniającej glinie. Tak wyglądała nasza mała ojczyzna, miejsce zabaw, ale i walk ulicznych ówczesnych dziesięciolatków. Nie zdziwiło mnie więc, gdy któregoś dnia, wracając ze szkoły, byłem świadkiem, jak 7-8 latek niczym małe tygrysiątko skutecznie walczy z dwoma-trzema rówieśnikami, których tornistry szkolne leżały w tym czasie pod płotem. Przed domem „obrońcy” swojej małej ojczyzny rosły pnące białe róże, o niezapomnianym zapachu. Tu mieszkał przyszły dwukrotny mistrz olimpijski w boksie.
Akt Drugi: Rok zdarzenia jesień 1956 roku, lub wiosna 1957. Miejsce zdarzenia, stadion Skry w Częstochowie, przy ulicy Pułaskiego, klubu piłkarskiego o chronicznie niespełnionej i nieodwzajemnionej miłości, tysięcy piłkarskich kibiców, w powojennej Częstochowie. Sensację wzbudzają pierwsze próby organizowania widowisk z zastosowaniem sztucznego oświetlenia. Przy pomocy takich, w ocenie dzisiejszej dziwactw, jak reflektory na samochodach, lub lampy dające tyle światła, aby się jedynie zorientować, gdzie się jest. W takich okolicznościach, odbywają się pokazowe walki bokserskie na ustawionym, obok trybun, ringu bokserskim. Szum wywołany napięciem wśród widzów wzrasta, gdy spiker zapowiada walkę Jerzego Kuleja – mimo juniorskiego wieku – wschodzącą gwiazdę lokalnego jak na razie poziomu. Przeciwnikiem Pana był bokser z Rumunii, bardziej doświadczony wiekiem i stażem. Nie od rzeczy trzeba dodać, że Rumuni w tamtych latach należeli do czołówki nie tylko europejskiej. Pomimo okoliczności wskazujących Rumuna na faworyta, wygrywając tę walkę, wyraźnie sprawił Pan radość tysiącom zebranych widzów, tam w wieczór na stadionie „Skry”.
Akt trzeci: Rok zdarzenia – według najlepszej pamięci jesień 1957roku. Miejsce zdarzenia, dworzec kolejowy w Częstochowie. Dworce kolejowe, od początku zdarzeń jakie pamiętam, nigdy nie były głuchymi, bez wyrazu budynkami. Były, tak jak i kolej, czymś znacznie więcej. Rozbudzały wyobraźnię nadziei – nadziei związanej z udaniem się w podróż do kogoś, lub przybycia do kogoś. Pociągi w tamtym ograniczonym dla nas świecie, mówiły o istnieniu innych światów. Czyż nie było czegoś fascynującego, w tym, że przyjeżdżało się rowerem na dworzec i przyglądając się nadjeżdżającym ekspresom, odczytywało się na ośnieżonych zimą i skutych lodem wagonach, napisów na podwieszonych tablicach, o celach podróży: Paris Nord, Roma Termini, Praha, Budapest Keleti, Wien Hauptbahnof? Jakiego miejsca na ziemi, szukał wówczas na tym dworcu w Częstochowie, przyszły mistrz olimpijski, gdy nocny pociąg z Krakowa miał mnie unieść, daleko na północ w ciemności nocy, na odległość pięciuset kilometrów? Okno wagonu, w którym stałem, stało się klatką filmową, na której widziałem Pana, podpartego, z rękoma w kieszeniach dżinsów, niby filmowego Jamesa Deana. Ruszający pociąg, sprawiał, znane nam wrażenie, jakbyśmy poruszali się w przeciwnych kierunkach. Któż mógł wówczas przewidzieć byt przyszły, niełatwej, o czym Pan w wywiadzie dla tygodnika „Wprost” wspomina, ale i fascynującej przyszłości?
Akt czwarty: Rok zdarzenia jesień 1957 roku, lub wiosna 1958. Miejsce zdarzenia, hala sportowa Stoczni Gdańskiej. W tych latach, każdy miesiąc, przynosi jak pamiętam, zwrot w błyskawicznie rozwijającej się Pana karierze! Już wtedy, lub za miesiąc, dwa, jest Pan mistrzem Polski juniorów. Z drużyną Gwardii Warszawa przybywa Pan do Gdańska, by stoczyć walkę z jedną z miejscowych drużyn, a bezpośrednim przeciwnikiem Pana miał był Zygmunt Milewski. Był to wówczas, utytułowany pięściarz, znany z bardzo dobrej techniki. Walka, jak pamiętam (byłem na widowni) stała na wysokim poziomie, prowadzona w szybkim tempie. Nikt się nie oszczędzał. Hala huczała. Już wówczas, nazwisko Jerzy Kulej, elektryzowało każdą walkę bokserską z Pana udziałem. Po wyrównanej, jak pamiętam walce, sędziowie wskazali, jako zwycięzcę Zygmunta Milewskiego, ale ktokolwiek znał się co nieco na sporcie wiedział, że pojawił się talent sportowy wyjątkowego hartu i ducha. Pana zwycięstwa później były nam Polakom bardzo potrzebne, te wielkie zwycięstwa w finałach olimpijskich, jak i te „na co dzień” w Polsce. Pamięta o tym, kiedyś sąsiad z Ostatniego Grosza, z ulicy Bór 23 (to tam, wspaniałe lody sprzedawał na rogu z ulicą Ostrą, niejaki pan Walichnowski). Cóż i tak wszystko idzie w niepamięć, ale bez tego, co było na początku, nie byłoby tego, co nastąpiło potem.
Serdecznie Pana pozdrawiam, życząc powrotu do zdrowia, Jerzy Burzyński.
Wspomnienie o wielkim mistrzu sportu, Jerzym Kuleju, dedykuję kolegom i gronu profesorskiemu, byłego Liceum Ogólnokształcącego TPD nr 2 w Częstochowie – Rakowie.

Jerzy Burzyński

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *