Częstochowianie na pomoc Żydom. Świadectwa


Niemcy przez okres wywołanej przez nich samych II wojny światowej zamordowali w całej Europie około 6 milionów Żydów. Ta przerażająca liczba ofiar byłaby z pewnością większa, gdyby nie bohaterskie zachowania Polaków, którzy z narażeniem życia swojego i całej swojej rodziny ukrywali żydowskich przyjaciół, sąsiadów, a nawet obce sobie osoby. Także w Częstochowie przetrwała pamięć o bezinteresownej pomocy, jaką mieszkańcy Rynku Wieluńskiego nieśli prześladowanym. Wspomina o tym Tomasz Sroka, wnuczek państwa Marii Izysławy i Higina Sroków, którzy ryzykowali wszystko, pomagając Żydom, a sam pan Sroka poniósł najwyższą cenę: Niemcy zamordowali go w okolicach dzisiejszej alei Wolności.

Polska Rada Pomocy Żydom „Żegota” (jak brzmiał jej kryptonim) była jedyną organizacją tego typu na świecie. Jej głównym celem była szeroko pojęta pomoc prześladowanym Żydom zarówno w gettach, jak i poza nimi. Oczywiście organizacji pomagali niezrzeszeni w jej szeregach prości ludzie. Polacy okazywali solidarność z narodem żydowskim na skalę niespotykaną w całej Europie lat wojennych. W czasach, w których w kolaboracyjnej części Francji antysemityzm szerzył się na niespotykaną skalę (Francuzi sami organizowali transporty Żydów do obozów zagłady), a w państwach Zachodniej Europy za pomoc Żydom groził jedynie mandat, w Polsce to tysiące Polaków było mordowanych przez Niemców za niesienie ludzkiej pomocy dla swoich sąsiadów wyznania mojżeszowego. W naszym kraju śmierć groziła nawet za podanie Żydowi szklanki wody. Takie nieludzkie bestialstwo zgotował nam wszystkim naród niemiecki.
Mimo wszystkich zagrożeń ludność polska, znana ze swojej zawziętości i charakteru, rozwijała szlachetny proceder pomocy pokrzywdzonym, częstokroć wręcz ośmieszając swoją przebiegłością i sprytem niemieckiego okupanta. Takie wydarzenia miały miejsce w sercu naszego miasta. Na Rynku Wieluńskim i ulicach do niego przyległych lokalni partyzanci (których w tych okolicach było wielu) zorganizowali punkt przesyłowy, z którego regularnie dokonywali ewakuacji ludności żydowskiej, wyprowadzonej wcześniej z getta na Starym Mieście.
Pan Tomasz Sroka, którego rodzina od lat zamieszkiwała w kamienicy przy ulicy Wieluńskiej 16, wspomina opowieści swojej babci Marii Izysławy Sroki, która szczęśliwie przetrwała czas wojny. Wspominała ona o Żydach ukrywających się na strychach kamienic, skulonych w kątach przy kominach, które zapewniały minimum ciepła w zimie. Co fenomenalne, prześladowanym pomagała niemalże każda rodzina w okolicy, a zabudowania widoczne w większości do dziś, zapewniały dobrą kryjówkę przed przeszukującymi kolejne budynki Niemcami. Dlaczego była to tak wyjątkowa kryjówka? Mianowicie bezpośrednie połączenie kamienic na całej długości drogi, pozwalało na przechodzenie poszukiwanym Żydom z budynku do budynku. Mieszkańcy tak przystosowali swoje poddasza, że wystarczyło przesunąć w odpowiednim, zakamuflowanym miejscu kilka cegieł lub belek, aby już znaleźć się w następnym budynku. I tak, kiedy Niemcy wbiegali na ciemne strychy częstochowskich kamienic, zagrożeni Żydzi znajdowali się już w bezpiecznym miejscu, kilka domów dalej. Nawet dzisiaj możemy zauważyć ślady po tym sprytnym sposobie – gdy zaobserwujemy pozostałości murów po zburzonych kamienicach na ulicy św. Jana, naszą uwagę zwrócą jaśniejsze cegły w poszczególnych miejscach będących kiedyś częścią strychu, prawdopodobnie to te miejsca w czasie wojny były ukrytymi przejściami, a powstałe ubytki uzupełniono dopiero w następnych latach.
Skupisko zaułków i ciasnych bram na ulicy Wieluńskiej, sprzyjało także pieszej ucieczce. Za przykład może tutaj posłużyć pomysłowe rozmieszczenie skrzyń i beczek w jednym z wejść – świadomy i wystarczająco szybki uciekinier, przebiegając obok tej niepozornej barykady miał, tylko lekko trącić jedną ze skrzyń, a całość spadała w ten sposób, że nawet niemieckie psy gończe nie miały możliwości kontynuowania za nim pościgu. Możemy tylko z uśmiechem na ustach wyobrazić sobie, jak upokarzająca dla Niemców była ich bezskuteczność.
Nocami, gdy warunki pogodowe sprzyjały konspiracji (ulewny deszcz zagłuszał tętent końskich kopyt), partyzanci przeprowadzali owiniętych kocami Żydów do miejsca przy samym rynku Wieluńskim, skąd furmankami wywozili ich z miasta, ukrywając w razie niebezpieczeństwa w – swego czasu – licznych, okolicznych polach i sadach. Pierwszeństwo ewakuacji miały kobiety i dzieci, mężczyźni dołączali do nich, gdy te były już bezpieczne. Nie wiadomo ilu dokładnie ludzi zostało uratowanych tą drogą, bowiem twarze widywane na strychach przez mieszkańców rozwieszających pranie były za każdym razem nieznajome, a więc oczywiste jest, że odbywała się ciągła rotacja. Ważny jest fakt, że mimo świadomości wszystkich okolicznych rodzin o tym, kto stale przebywa nad ich piętrem, nikt nigdy nie doniósł o tym niemieckim okupantom, a wręcz przeciwnie – każdy bezinteresownie pomagał, jak tylko mógł i potrafił.
Z ulicą Wieluńską wiąże, się jeszcze jedna ciekawa historia lokalnej partyzantki. Pewnego dnia zjawił się tam mężczyzna z karabinem. Ubrany był w wojskowy mundur gestapo i dobrze władał niemieckim. Zmierzając w kierunku Jasnej Góry, napotkał patrol Wehrmachtu, zamienił z niemieckimi żołnierzami kilka słów i poprosił ich o papierosa. Paląc, pożegnał się, odszedł kilka kroków, zrobił zwrot na pięcie, przeładował broń i wystrzelił całą serię w nieprzyjaciół. Jak się okazało był on polskim żołnierzem podziemia wykonującym wyrok. Broń żołnierzy okupanta szybko zniknęła w zaułkach Rynku Wieluńskiego, a odważny egzekutor spokojnym krokiem oddalił się w stronę parku jasnogórskiego. Niemcy, mimo podniesionego alarmu i usilnych poszukiwań, nigdy go nie odnaleźli.
Mieszkańcy Częstochowy pomagali Żydom nie tylko ofiarując im dach nad głową, jedzenie, którego wszystkim brakowało, czy poprzez przemyślany system barykad, utrudniający zbrodniczą działalność Niemców. Pani Maria Izysława Sroka pracowała w aptece w pobliżu dzisiejszej ulicy Jasnogórskiej, co wiązało się z dostępnością do niezbędnych leków i wszelakiej maści środków. Syn małżeństwa Sroków jako dziecko powoli przemierzał drogę do apteki, gdzie otrzymywał mały, dość lekki pakunek, który zawsze zanosił do domu Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo, przy ulicy Wieluńskiej 1 (zgromadzenie ma w tym miejscu swoją siedzibę do dzisiaj). Jego ojciec, pan Higin, za bycie lojalnym, dobrym Polakiem został zastrzelony przez Niemców w okolicach dzisiejszej alei Wolności. Higin nie powiedział ani słowa o Żydach ukrywających się na jego poddaszu i za to milczenie przypłacił życiem.

I jeszcze jedna historia. Przez kilka ostatnich dekad życia do swojej śmierci w 2004 r. w bloku przy ul. Zimorowicza w Częstochowie mieszkała skromna starsza pani Krystyna Dubasiewicz. Urodziła się w 1928 r. Wraz z rodziną mieszkała we wsi Jungówka w powiecie Horochów w województwie wołyńskim. W czasie okupacji jako dziecko sama doświadczyła wojennej grozy, gdyż wraz z rodziną musiała uciekać przed niebezpieczeństwem grożącym z rąk Ukraińców. Krystyna nosiła wówczas nazwisko Sokołowska, córka Władysława Sokołowskiego i Marii, z domu Wójcik. W 1943 r. Krystyna przybyła z rodzicami i bratem Wiesławem do domu swojej ciotki od strony matki Anieli Radyszkiewicz. To właśnie Aniela po likwidacji getta we Włodzimierzu Wołyńskim udzieliła azylu rodzinie Lichtensztajnów, którzy przed wojną prowadzili sklep. Później schronili się u niej także Tenenbaumowie, rodzeństwo Cimermanów i jeszcze cztery osoby o trudnej do ustalenia tożsamości. Przez okres prawie dwóch lat Aniela ukrywała aż czternaścioro Żydów w domostwie bez dostępu do elektryczności i bieżącej wody. Radyszkiewicz zaimprowizowała dla ukrywających się kryjówkę na strychu oraz w piwnicy. Po pewnym czasie z pomocą reszty rodziny wybudowano rozległy bunkier z tunelem ewakuacyjnym i ukrytym wejściem. Jedynym czasem wytchnienia dla ukrywających się była noc, kiedy mogli wyjść na spacer by się przewietrzyć. Zaopatrzenie w niezbędne dobra Aniela Radyszkiewicz zdobywała dzięki kontrabandzie w której pośredniczyli polscy kolejarze, oraz dzięki oszczędnościom zgromadzonym przez Samuela Lichtensztajna. Ten ostatni służył jej również pomocą w podejmowaniu decyzji związanych z handlem zdobytymi dobrami. W pomocy Żydom wydatnie pomagali rodzinie Radyszkiewiczów Sokołowscy. Dzięki Krystynie czterem Żydom udało się bezpiecznie dotrzeć do oddziałów partyzanckich, a ona sama wraz z bratem i rodzicami pomagała w aprowizacji, codziennych pracach domowych i sanitarnych. Sokołowscy dbali również o bezpieczeństwo przetrzymywanych. Dzięki Anieli Radyszkiewicz i rodzinie Sokołowskich Żydzi doczekali bezpiecznie nadejścia Armii Czerwonej 20 lipca 1944 r. W imieniu swoich rodziców, Marii i Władysława Sokołowskich, Krystyna Dubasiewicz otrzymała medal Instytutu Yad Vashem oraz honorowy tytuł „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata” przyznany 15 kwietnia 1999 r.

Polacy w czasie II wojny światowej uratowali ponad 100 000 osób wyznania mojżeszowego. My, pierwsi, którzy przeciwstawiliśmy się Niemcom, ponieśliśmy ofiarę równą z naszymi żydowskimi sąsiadami. Cały naród, na czele z Delegaturą Rządu na Kraj, pomagał i solidaryzował się z prześladowanymi, powstała „Żegota”, a pułkownik Pilecki został ochotnikiem do obozu zagłady w Auschwitz, po to, aby świat dowiedział się o niemieckich zbrodniach. Nie mamy informacji ile istnień uratowano w Częstochowie, lecz na pewno wiele. Wskazują na to zeznania osób, wypełniających swój chrześcijański obowiązek pomocy bliźniemu.

FILIP NOWAKOWSKI. MICHAŁ KULIG

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *