Tajemnicza zapadnia


„LEGENDY I PODANIA ZIEMI CZĘSTOCHOWSKIEJ”

OLSZTYN

W odległości około 12 kilometrów na południowy wschód od Częstochowy, wśród rozciągających się wzgórz położony jest Olsztyn, wieś, której przeszłość może stanowić prawdziwą lekcję historii.
Szczególne powody do dumy ma wapienne wzniesienie, królujące niepodzielnie nad położonymi w kotlinie zabudowaniami. W XIV wieku na jego zboczach zbudowany został bowiem jeden z najpotężniejszych zamków obronnych.
Nim wzniesiono mury, baszty, zamkowe podgrodzia i komnaty, na wzgórzu tym znajdował się niewielki, ale dużo wcześniej wzniesiony zamek. To w jego grube mury przenika trop romantycznej opowieści o pewnej miłości, która okazała się jednak tragiczna w skutkach.
Rozpoczęło się właśnie drugie półwiecze XIV wieku, kiedy rządy Kazimierza Wielkiego przywracały Polsce należną jej w Europie pozycję. Jego mądra i dalekowzroczna polityka podporządkowana została stworzeniu państwa silnego pod względem gospodarczym i militarnym.
Docierające do króla niepokojące wieści o niebezpieczeństwie, grożącym ze strony książąt śląskich nadgranicznym obszarom Małopolski, przyśpieszyły budowę systemu obronnego z wykorzystaniem wzniesień jurajskich.
W tym czasie burgrabią olsztyńskiego zameczku był niejaki Albrecht – człowiek młody, ale do wojaczki już zaprawiony. Związany węzłami pokrewieństwa z pobliskim Śląskiem, wielokrotnie przekraczał jego granicę. Podczas jednego z pobytów na Śląsku poznał rzadkiej urody niewiastę imieniem Wanda – córkę jednego z tamtejszych książąt. Przypadli sobie bardzo do serca. Podróże burgrabiego były odtąd częstsze, a pobyty dłuższe.
Po rocznej znajomości Albrecht poprosił o rękę Wandy, a kiedy ku uciesze obojga – błogosławieństwo uzyskali, uradowany burgrabia poczynił więc przygotowania do ożenku. Cała bowiem uroczystość weselna miała się odbyć na olsztyńskim zamku.
Nadszedł wreszcie długo oczekiwany dzień zaślubin. W zamkowych komnatach i w kuchennych pomieszczeniach dał się zauważyć ruch, zaś zapachy pieczenia, smażenia i gotowania były zapowiedzią wielkiej uczty. Było to zrozumiałe, zażywszy, że tego dnia sam burgrabia pojmował za żonę wybrankę swego serca.
Kiedy słońce przesunęło się już dobrze ku zachodowi, dzwon zamkowej kaplicy obwieścił wszystkim o doniosłej ceremonii zaślubin. Niebawem cała kaplica, a po niej i dziedziniec, wypełnione zostały licznie przybyłymi gośćmi.
W tym czasie, gdy duchowny celebrował uroczystą mszę, służba nakrywała ustawione w sali balowej stoły. Rozpoczęła się uczta, na której nie brakowało różnych wymyślnych potraw i przepijanych raz po raz szklanicami miodów. Nie obejrzano się nawet, gdy wybiła północ. Towarzysząca Albrechtowi Wanda wyszła wówczas z zapewnieniem rychłego powrotu. Minęło kilka pacierzy, a wybranka jego serca nie wracała. Albrecht wstał więc zaniepokojony od stołu i opuścił ucztujących, aby odszukać ukochaną.
W czasie poszukiwań nie pominął żadnego zakamarka. Im więcej przemierzał pomieszczeń, tym czarniejsze myśli przychodziły mu do głowy. Zrozpaczony burgrabia trafił wreszcie do basztowej komnaty. Jakie było jego zdziwienie, gdy na wystającej klameczce dostrzegł wiszącą tasiemkę od ślubnej sukni Wandy.
Po obejściu całego zamku wrócił przerażony na salę balową, przynosząc znalezioną zgubę. Ucztujący próbowali pocieszać zrozpaczonego Albrechta. On jednak, pogrążony w głębokiej zadumie, nadal rozmyślał o tajemniczym zniknięciu wybranki serca. Wiedziony złym przeczuciem domyślał się, że zniknięcie Wandy wróżyło jakieś nieszczęście.
Nad ranem dzwon kaplicy zamkowej, tym razem dzwoniąc na trwogę, obwieszczał wszystkim mieszkańcom o zniknięciu księżniczki. Kto żyw, zgłaszał się do burgrabiego, aby wesprzeć go w poszukiwaniach. Wszystkie wysiłki okazały się jednak daremne – wszelki ślad po zaślubionej Wandzie zaginął.
Mijały dni, miesiące i lata. Burgrabia Albrecht, trapiony myślą o tajemniczym zniknięciu Wandy, stał się nieufny i zaczął stronić od ludzi. Przy tym siwiał i posępniał coraz bardziej. Dużo czasu spędzał w basztowej komnacie, wpatrując się w tasiemkę srebrna nicią przetykaną, którą traktował jako talizman.
Od owej tragedii burgrabiego minęło blisko trzydzieści lat, kiedy zgodnie ze strategią Kazimierza Wielkiego przygotowywano plany budowy systemu obronnego. Istniejący już w Olsztynie zamek miał być poddany gruntownej przebudowie.
Przybyli do zamku fortyfikatorzy poddali go gruntownym oględzinom. Pracę ich z uwaga śledził Albrecht. Przyglądając się pewnego dnia mierniczym sprawdzającym mury basztowej komnaty, zobaczył, jak jeden z jego majstrów, zamierzając oprzeć się na wystającym z lamperii kawałku metalu w kształcie małej klameczki, nacisnął go i wówczas stała się rzecz dziwna – mierniczy nagle zniknął. Przybyli do komnaty pozostali budowniczowie rozpoczęli rozbijanie kilofami i oskardami grubego walca, który niebawem okazał się osią obrotową mechanizmu stanowiącego zapadnię.
Po sforsowaniu tej oryginalnej przeszkody zeszli w ciemną otchłań i przy zapalonych pochodniach dostrzegli leżący na środku celi szkielet. Okrywał go długi welon zdobiony srebrną lamą.
Wraz z innymi zszedł do podziemi zaciekawiony Albrecht. Długo, z przerażeniem na twarzy wpatrywał się w kości ukochanej niegdyś kobiety. Naraz twarz burgrabiego jakby się na chwilę rozpogodziła. Zrozumiał bowiem przyczynę nieszczęścia. Księżniczka Wanda, przechodząc z sali balowej do swojej sypialni, znalazła się w basztowej komnacie. Zapewne jakiś nagły podmuch wiatru owinął jej długą tasiemkę na metalowej klameczce. Niczego nie podejrzewając, podeszła nieszczęsna do złowrogiego zamka i zdejmując tasiemkę, pociągnęła ją energicznie. Owo pociągnięcie uruchomiło zamontowany w przemyślny sposób mechanizm, powodując przekręcenie się walca i powstanie w posadce otworu, w który wpadła księżniczka.
W czasie kiedy Albrecht kojarzył fakty, twarz jego poorana licznymi bruzdami raz pokrywała się rumieńcem, to znów rysował się na niej grymas wyrażający wielki ból. Wreszcie, ku zaskoczeniu przebywających w podziemiach, rozległ się szaleńczy śmiech burgrabiego. Był tak przejmujący, że przyprawił ich o dreszcze. Wszystkim stało się jasne, że poczciwy Albrecht oszalał… W niedługim czasie po tym makabrycznym odkryciu burgrabia opuścił zamkowe mury i wszelki ślad po nim zaginął.
Po pewnym czasie od zniknięcia Albrechta o północy załoga olsztyńskiej twierdzy zaczęła widywać na biało ubrana zjawę księżniczki, która płaczem i jękami wywoływała w mieszkańcach zamku litość i grozę. Nie dane jej było bowiem za życia być jego panią, stąd też zapewne obecność w ruinach miała być niewielką pociechą za okrutne zrządzenie losu, którego stała się ofiarą.

Tekst pochodzi z publikacji „Legendy i podania Ziemi Częstochowskiej” część I, wydanej staraniem Oddziału PTTK przy Hucie „Częstochowa” w latach 90. ub. w., a wznowionej w 2006 roku, przy wsparciu ISD Huty Częstochowa. W kolejnych wydaniach będziemy prezentować następne niezwykłe historie o naszym regionie.

MIROSŁAW ZWOLIŃSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *