Moje homilie do dzieci piszę od trzydziestu lat


Ksiądz prałat Ludwik Warzybok zapisał się piękną kartą w historii częstochowskiego Kościoła. Pan Bóg tak pokierował jego drogą, by jak najwięcej z jego mądrości mogły skorzystać dzieci. Był katechetą w szkołach – m.in. w SP nr 2, 4 i 25. Za odwilży, gdy nastąpił Władysław Gomułka, był jedynym księdzem w województwie śląskim, który uczył w Liceum Pedagogicznym. Prowadził lekcje religii w wielu parafiach całej diecezji. Do dzisiaj ewangelizuje w mediach katolickich – Tygodniku Katolickim „Niedziela”, Radiu „Jasna Góra”. 21 listopada br. minęło 60 lat kapłaństwa księdza Ludwika. Mieszka w Domu Księży Emerytów przy ul. 3 Maja w Częstochowie, którym administrował przez 30 lat i rozbudował go. Od pierwszej chwili ujmuje niezwykłym urokiem osoby, emanującej ciepłem i miłością.

Jakie refleksje nasuwają się po tak długim czasie pracy w służbie Kościoła?
– Dobry Bóg tak kierował moim kapłaństwem, że miałem przeróżne doświadczenia duszpasterskie. Pierwsze zdobywałem w Sosnowcu jako wikariusz i duszpasterz młodzieży. Nadto biskup Bareła mianował mnie wizytatorem rejonowym na Zagłębie, ale był to trudny czas, bo religia była tylko w sobotę i niewiele można było zdziałać. Natomiast, gdy zostałem mianowany kierownikiem Wydziału Katechetycznego Kurii Diecezjalnej i wizytatorem od 1964 r. objechałem wszystkie parafie w diecezji, łącznie z Sosnowcem, Będzinem, Dąbrową Górniczą. Wówczas księża katechizowali w różnych pomieszczeniach, czasem były to wydzierżawione pokoje w domach czy pusta sala. Kiedyś doznałem smutnego, ale bardzo budującego przeżycia. W Gidlach wyrzucili księdza z budynku, a on lekcje religii prowadził pod krzyżem w polu. Podjechałem tam. Serce mi się ścisnęło – dzieciaki z jednej strony rowu i z drugiej, a pod krzyżem stoi kapłan i katechizuje. Powiedziałem im: „Kochani, Pan Jezus też tak nauczał. Tam przemawiał, gdzie byli ludzie, więc i wasza katecheza jest ważna i piękna.”.

Kiedy i jak zrodziło się powołanie kapłańskie u Księdza?
– Kluczowym momentem była znajomość z księdzem Michałem Laską. Pochodzę z Lubeni, ubogiej wioski pod Rzeszowem. Moi rodzice byli bardzo biedni – wspominam to z rozrzewnieniem i nie czuję do Pana Boga o to wcale żalu. Podstawówkę ukończyłem w Rzeszowie – codziennie do stacji musiałem iść trzy kilometry i później do samej szkoły jeszcze dwa i tak w obie strony. Byłem wówczas ministrantem i przyszła mi myśl, że też mógłbym być księdzem. I tak się złożyło, że w Rzeszowie ksiądz Michał Laska skierował mnie do dyrektora Gimnazjum Ojca Kordeckiego w Krakowie na Skałce. Chętnie się zgodziłem na te szkołę. Ukończyłem ją w 1939 r. z bardzo dobrymi wynikami. Później przyjęli mnie ojcowie paulini w Częstochowie (wcześniej byłem dwa lata w Leśniowie). Okazałem się przydatny, bo dobrze znałem język niemiecki i oprowadzałem po klasztorze Niemców. Ale 1 września, jak strzelali do zakonników, leżeliśmy plackiem w ogrodzie. Tylko kule świstały. Nikt wówczas nie został ranny.

Nie było zwątpień, że to jest ta droga, którą Ojciec powinien iść przez życie?
– Ja bardzo wierzę w Opatrzność Bożą. Dziś z perspektywy lat widzę w tym Jego rękę. Pełniłem wiele zaszczytnych funkcji w Kościele, do których nie aspirowałem.

Jakie to stanowiska?
– Od Prymasa Wyszyńskiego otrzymałem dwie funkcje – duszpasterza krajowego nauczycieli i członka komisji katechetycznej episkopatu. Miałem z nim oryginalny kontakt. Najpierw mnie mianował, a potem nagle wezwał mnie na Jasną Górę. Zmierzył mnie fachowo oczami i pyta się: – „Kochany, a ty się nie boisz tej nominacji?”. Szczerze odpowiedziałem, że tak. – „Nie bój się, Matka Boża będzie z tobą”. Pocieszył mnie i pogłaskał po ręce. I rzeczywiście tak było. Organizowałem pielgrzymki nauczycieli na Jasną Górę i rekolekcje. Po kilkunastu latach poprosiłem listownie księdza Prymasa o zwolnienie z tych obowiązków. Wezwał mnie wówczas na Jasną Górę sekretarz Episkopatu ks. Dąbrowski i mówi: – „Proszę księdza, ksiądz Prymas chce, by jeszcze ksiądz tę funkcję jakiś czas pełnił”. Ja wzruszony odpowiedziałem: – „Proszę księdza, prośba Prymasa, to dla mnie jest rozkaz.” – „A to mi się podoba” – odpowiedział i podał mi rękę. Z tych zadań zwolnił mnie dopiero ksiądz Prymas Glemp. Walczyłem wówczas o zdrowie, przeszedłem dwie operacje i czułem się źle.

Jak Ksiądz wspomina dzień święceń kapłańskich?
– Otrzymałem je od księdza biskupa Kubiny, ale wówczas były jeszcze cztery święcenia niższe i trzy wyższe, teraz zostały tylko dwa – diakon i kapłan. Jeśli chodzi o trochę realistyczny moment, to jak mi ksiądz biskup ręce na głowie położył, ciężkie ręce Ślązaka, to mi się aż głowa przegięła.

Miał ksiądz rodzeństwo?
– Było nas sześciu chłopaków, jeden z moich braci też został księdzem. Tatuś był wiejskim chłopem, rolnikiem, ale umiał stolarkę. Robił meble wiejskie i miał talent to różnych robót budowlanych. Przy remoncie dachów złamał nogę, ale nie chciał iść do lekarza i do końca życia kulał. Mimo problemów z chodzeniem dziewiętnaście razy prowadził pielgrzymkę z Rzeszowa do Kalwarii Pacławskiej. Miał mocny głos, naturalny dar prostego mówienia do ludzi i pięknego śpiewania, i dlatego wybierano go na przewodnika. Mamusia prowadziła dom i była przewodniczącą kółka różańcowego.

Jak wyglądały Święta Bożego Narodzenia w Księdza rodzinie?
– Ponieważ u nas była duża bieda – przepraszam, że tak szczerze powiem – to Święta chłopakom kojarzyły się z lepszym jedzeniem, że będzie placek, ciasto, śledzie, dobra kiełbasa. Były to momenty bardzo ludzkie, ale ja osobiście Panu Bogu dziękuję, że i tej biedy zaznałem, dlatego że nie mam teraz żadnych aspiracji. Mieszkam skromnie, aż księża czasem się dziwią, że książek mam dużo, ale meble liche. Śmieję się wówczas i mówię: „Czy książkom na lepszych półkach lepiej by się stało?”.

Rozbudował Ksiądz Dom Księży Emerytów. To ogromne dzieło…
– Ten czas wiąże się z samym Ojcem Świętym. Pamiętam, jak przed kościołem św. Zygmunta było spotkanie częstochowian z Papieżem Janem Pawłem II. Arcybiskup poprosił mnie, bym tam przewodniczył, śpiewał komentarz. Kazał też przed ołtarzem wyłożyć 12 kamieni węgielnych. Ja dorzuciłem mniejszy kamień pod nowy dom dla księży emerytów, ale biskup zapomniał go wymienić i kiedy Ojciec Święty zbliżał się do wyjścia, poprosiłem, by poświęcił także ten. On skropił go tak obficie wodą, że potem budowniczy domu Jan Długosz (brat biskupa Antoniego Długosza) powiedział: – „Dobrze Papież poświęcił kamień, bo nikomu nawet cegła na palec nie spadła.”. Opieka Ojca Świętego poszła dalej. W Niemczech, gdzie przez wakacje pracowałem na zastępstwie, otrzymałem na budowę domu 500 marek od kardynała Kolonii. Przydały się bardzo, gdy kupowałem materiały budowlane. W Warszawie powiedzieli mi, że trzeba czekać kilka miesięcy, ale dewizowy wkład skrócił czas do dwóch tygodni. I dom stanął. Są w nim 34 mieszkania, w większości dwuizbowe i część jednopokojowe. Warunki są bardzo dobre i blisko na Jasną Górę. Księża mogą tam spowiadać. Dla sióstr oddałem całe czwarte piętro. Mają 12 pokoików, 6 łazienek i windę, są niezależne.

A jak wyglądają Wigilie w Domu?
– Zawsze przychodzi ksiądz arcybiskup. Nie przebywa długo, bo ma kilka takich miejsc do odwiedzenia. Ksiądz dyrektor składa życzenia, potem ksiądz arcybiskup przemawia i łamiemy się opłatkiem.

Od wielu lat ewangelizuje Ksiądz Prałat poprzez media.
– W Tygodniku Katolickim „Niedziela” publikuję swoje teksty już 27 lat, było ich ponad 1400. Pisuję też – od 30 lat – homilie dla dzieci do Poznańskiej Biblioteki Kaznodziejskiej. Biskup Zdzisław Goliński wezwał mnie i powiedział: „Proszę księdza, dostałem zamówienie na czytanki majowe i my się podzielimy tymi czytankami. Ja wezmę trzy, a ksiądz resztę.”. Czyli mi przypadło 29, ale to był zaszczyt. Gdy skończyłem 80 lat, poprosiłem redakcję Biblioteki, by mnie już zwolnili. Jednak zwrócili się do mnie, bym jeszcze raz na jakiś czas homilię napisał. Czynię to na zmianę z księdzem biskupem Antonim Długoszem. Znam go bardzo dobrze, bo uczyłem go przez osiem lat – pięć w Szkole Podstawowej nr 4, trzy w seminarium katechetyki. Dla dzieci pisałem też do „Gościa Niedzielnego”.

Pisanie dla dzieci jest trudne?
– Mocno wsłuchiwałem w potrzeby najmłodszych i ich wrażliwość, gdy przez kilkanaście lat byłem kapelanem w Domu Małego Dziecka. Tam się nauczyłem mówić do dzieci – językiem prostym i obrazowym, serdecznym i tak do tej pory staram się czynić. Przytaczam przykłady, mówię jasno, bez zawiłości prawdy bardzo głębokie, staram się naśladować styl Pana Jezusa. Niekiedy kazania uzupełniałem nagraniami z wypowiedziami Jana Pawła II, do których dołączałem mój komentarz.

Sposób katechizacji jest bardzo ważny. Czy dzisiaj nie brakuje księży, którzy potrafią przemawiać do dzieci i młodzieży? Zauważa się ich odchodzenie od Kościoła.
– Na bieżącą chwilę, nie jestem zorientowany jak to wygląda, mam już 87 lat i jestem trochę wyłączony. Z pewnością jest mocne oddziaływanie mediów, Internetu – niekoniecznie wrogie, ale typowo laickie. I jeżeli dzieci nie mają silnego oparcia w rodzinnym domu, wierze, łatwo się wycofują. Gdy mam katechezy z rodzicami zawsze powtarzam: „Pamiętajcie, krzykiem niczego nie załatwicie. Trzeba przekonać, mówić co nas ucieszy, a nawet wzruszy, ale nigdy broń Boże, nie naciskać.” Głosiłem rekolekcje w Zawierciu do młodzieży – widzę, że pod chórem chłopcy rozrabiają. Powiedziałem: „Chłopaki, zapewniam was, że kto wyjdzie z mojej nauki, nie będzie miał grzechu.” Kilku wyszło, ale tylko kilku na kilkaset i momentalnie się uciszyło. Nie straszyłem ich piekłem. Poza tym bardzo chętnie udzielałem głosu i rozmowa stawała się bardziej żywa. Młodzież przekazywała swoje poglądy i zapatrywania na wiarę.

A jak Ksiądz związał się z Radiem „Jasna Góra”?
– Mówiłem pod szczytem kazania dla dzieci na rozpoczęcie roku i spodobały się ojcom paulinom. Prosili mnie najpierw co jakiś czas, a teraz mam już w każdym tygodniu swoje pół godziny. Aktualnie przekazuję obszerny wywiad z kardynałem Ratzingerem, który prowadził dziennikarz niewierzący. Zadawał trudne i szczere pytania, które mogą nurtować wszystkich.

Jaką sentencją kieruje się Ksiądz w życiu?
– Zasadniczą jest wiara w Boga i gotowość, by wypełnić Jego wolę. Być tam, gdzie mnie postawi. Wiara ma swoje problemy, ale jeśli jest mocno oparta na modlitwie, ufności, te trudności się przezwycięża.

Jaki jest Pan Bóg Księdza? Odczuwam, że łączy Was bliska, bezpośrednia relacja.
– W Panu Bogu są dwa „M” – Miłość nieskończenie Mądra. Najlepsza mama i najlepszy tata popełniają błędy, Pan Bóg nigdy, ale zarazem On mądrości nie wykorzystuje, tylko kieruje się miłością. Czyli „Miłość nieskończenie Mądra, a Mądrość nieskończenie Miłująca”. A poza tym Panu Bogu głęboko wierzę.

Jak wygląda modlitwa Księdza?
– Najchętniej odmawiam różaniec, jak idę do sióstr karmelitanek, gdzie codziennie odprawiam Mszę św. (róg Dąbrowskiego i Jasnogórskiej). Jest tam miła atmosfera, a dla mnie przymusowy spacer – codziennie trzy kilometry. Na takie stare lata, to rzecz korzystna. Brewiarz przez długie lata po łacinie studiowałem, bardzo lubię ten język.

Co jest najważniejsze w posłudze kapłańskiej?
– Nie mam wątpliwości, że Msza święta. Najbardziej mnie wzruszały nabożeństwa odprawiane przez księży na wózkach inwalidzkich. Ta drżąca ręka przy podniesieniu, to piękne przeżycie. Czasem sobie przysnął, ale Pan Bóg na pewno się z tego uśmiechał. A we Mszy – podniesienie i słowa: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje”. Przecież nie moje, tylko Pana Jezusa, ale ja go zastępuję.

Dziękuję za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *