Poznali się na weselu


60 LAT WSPÓLNEGO ŻYCIA Krystyny i Kazimierza Zembalów z Krzepic

Jak to w wielkich miłościach bywa i ta była niespodziewana. – Spotkaliśmy się na weselu naszych przyjaciół, na którym oboje byliśmy drużbami. Ja zakochałem się od pierwszego wejrzenia – mówi pan Kazimierz. – Moje uczucie dojrzewało. Zdecydowałam się na zamążpójście za namową mamy. Byłam jeszcze młoda i chciałam się uczyć, ukończyć gimnazjum i iść dalej. Mama jednak uznała, że dobrze zrobię, poślubiając Kazimierza. I miała rację. Byliśmy dla siebie stworzeni i tak musiało być – dodaje pani Krystyna. Pobrali się 26 grudnia 1948 roku w kościele parafialnym w Dankowie. Pani Krystyna miała 16,5 roku, Kazimierz 21 lat.
Państwo Zembalowie są niezwykłym małżeństwem. Jak ogień i woda. Dwa różne charaktery, ale oba wyjątkowe i wspaniałe. – Musimy się uzupełniać i wzajemnie sobą opiekować – mówi pani Krystyna.

Krystyna Zembala pochodzi z Albertowa, miała cztery siostry i brata. Jest niezwykle ciepła, serdeczna, opiekuńcza i wyrozumiała. Gdy wyjmuje albumy i opowiada o swoich najbliższych, słychać w jej głosie czułość i emocje. – Dla mnie najważniejsze zawsze były dzieci. Kiedyś mąż przyniósł bilety do teatru, który przyjechał do naszego miasta. Nie chciałam tam iść. Powiedziałam, że w domu mam najwspanialszy teatr. Gdy słucham jak chłopcy się uczą, śmieją się, wygłupiają – opowiada. Mężowi i trójce dzieciom poświęciła całe swoje życie. – Najważniejsze było wychowanie synów, w to włożyłam serce i duszę. Mąż dużo pracował, działał społecznie. Od 1956 do 1989 roku byłam zatrudniona w przedszkolu na stanowisku intendentki – mówi pani Krystyna. Jak wspomina, najtrudniejsze czasy nastały, gdy starsi chłopcy studiowali. – Całe pensje szły na ich edukację, a my czasem mieliśmy pustą lodówkę. Synowie doceniali nasze poświęcenie, uczyli się bardzo dobrze. Nie byli wybredni. Gdy kupiliśmy Marianowi kożuszek, on oddał swoją kurtkę bratu, a ten cieszył się – mówi pani Krystyna.

Korzenie rodowe pana Kazimierza sięgają do Grodna, gdzie urodził się jego ojciec, żołnierz kampanii wrześniowej. – W czasie wojny przyjechał w okolice Krzepic i tu poznał moją piękną mamę i już nie wrócił do Grodna – wspomina Kazimierz Zembala. Jego rodzice byli wielkimi patriotami. Wpajali swojemu jedynakowi miłość do ojczyzny, ojciec uczył go wytrwałości i budował w nim hart ducha. – Tata był wymagający i konsekwentny. Wyszło mi to tylko na zdrowie – stwierdza pan Kazimierz. Siła wewnętrzna przydała się mu wkrótce. Rodzice wcześnie zmarli – ojciec w wieku 45 lat 10 października 1941 roku, mama w wieku 42 lat dokładnie trzy miesiące później, w styczniu 1942 roku. Niedługo po tym Niemcy aresztowali 13-letniego Kazimierza i jego babcię, która opiekowała się nim po śmierci rodziców. Oboje zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego pod Auschwitz-Birkenau, gdzie byli do końca wojny. Tam zasmakował bólu, głodu i cierpienia, ale również ludzkiej solidarności.
Pan Kazimierz to człowiek czynu. Po powrocie z obozu 9 kwietnia 1945 rozpoczął – jak ojciec – pracę na kolei, ale dodatkowo uczył się w Technikum Kolejowym w Ostrowie Wielkopolskim. – Chciałem piąć się w górę. Szkołę ukończyłem dzięki życzliwości moich szefów i własnemu uporowi – mówi. Na kolei jako zawiadowca odcinka drogowego Krzepice pracował do 30 kwietnia 1983 roku. W międzyczasie w 1962 roku prowadził miejscowe kino przy Domu Kultury. Jego żywiołowa natura i potrzeba społecznikostwa nie pozwoliły mu zagłębić się w fotelu emeryta. Kontynuował pracę w Domu Kultury do 2004 roku i budował, szukając sponsorów, jego nowy gmach. Był w grupie inicjatorów powstania miejscowego liceum, zaangażował się również w działalność kombatancką. Wojsko, marszałek Piłsudski to jego pasja. Od wielu lat jest prezesem Koła nr 23 Związku Kombatantów RP i osób Represjonowanych w Krzepicach, jest też członkiem Związku Kombatantów Armii Krajowej. Jak podkreśla, mógł rozwijać swoje zamiłowania dzięki wyrozumiałości żony, jej mądrości i miłości. – Moje małżeństwo było super udane. Było trudno i ciężko, ale bardzo szczęśliwie – podsumowuje pan Kazimierz. – Całe życie zajmowałem się pracą zawodową i społeczną. Żona domem i wychowaniem dzieci – dodaje.

Mieli ich trójkę. W 1950 roku urodził się Marian – dzisiaj uznany w kraju i za granicą profesor kardiologii, dyrektor Kliniki Kardiologicznej w Zabrzu, założyciel jej filii w Częstochowie w szpitalu przy ul. Mickiewicza. W 1953 roku na świat przyszedł Mirosław, obecnie lekarz chirurgii ogólnej, a w 1961 Jacek, który ukończył protetykę. Krystyna i Kazimierz przykładali ogromną wagę do nauki. Wychowywali dzieci w poszanowaniu starszych i wiedzy. – Nasi chłopcy podobnie ukierunkowują swoje pociechy. Jesteśmy w stałym i bliskim kontakcie z synami i ich rodzinami, razem spędzamy każde święta i ważne uroczystości. Dzwonią i opiekują się nami też nasi wnukowie, których mamy sześcioro. U Mariana – Michała, Joannę, Pawła i Małgorzatę, u Mirosława – Łukasza, u Jacka – Jakuba. Mamy też trzech prawnuków – Mateusza, Jaśminę i Olafa – wylicza pani Krystyna.
Jaki miała sposób na dobre wychowanie dzieci? – Dużo im tłumaczyłam i choć dawałam synom swobodę, zawsze trzymałam rękę na pulsie. Pilnowałam i kładłam nacisk na edukację. Zawsze też uczyłam ich prawdomówności, uczciwości, szacunku do ludzi i miłości do Boga, chłopcy przed szkołą chodzili pomodlić się do kościoła. Cieszę się, że te wartości przekazują swoim dzieciom – mówi pani Krystyna.
A jaką ma receptę na dobre pożycie małżeńskie? – Zawsze byłam bardzo ufająca Bogu. Dzisiaj nieustająco za wszystko Mu dziękuję. Za dzieci, za pomoc w wychowaniu, za dobrego męża. Często zdana byłam na siebie i potrzebowałam sił, spokoju, cierpliwości. Bóg mi pomagał i pomaga. Proszę Go, by dał nam jak najdłużej razem żyć i cieszyć się sobą – konkluduje pani Krystyna.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *