Uważnie słucham autorów


Z Igorem Gorzkowskim rozmawiamy w Gimnazjum nr 5 w Częstochowie, po spotkaniu z młodzieżą.

Nie jest to Pana pierwsze spotkanie z uczniami „Piątki”.
– Tak, młodzież odwiedziła nasze Studio „Koło”, by od środka poznać świat teatru. Po przedstawieniu „Burza”, w którym występuje Henryk Talar odbyła się bardzo długa rozmowa, wypełniona dociekliwymi i przemyślanymi pytaniami. Takie spotkania są ważne, bo wychowują nam publiczność dojrzałą i świadomą oczekiwań ze strony aktorów i teatru. Inicjatywa bliższego kontaktu wychodzi od dyrektorów i nauczycieli szkół. Tu w „Piątce” taką aktywną osobą jest pani dyrektor Danuta Caban.

Co młodych ludzi najbardziej pociąga i interesuje w teatrze?
– To, czego nie widać w spektaklu, czyli kulisy teatru, w jaki sposób spektakl powstaje. Chcą poznać specyfikę zawodów zawiązanych z teatrem.

W Częstochowie po raz pierwszy realizuje Pan spektakl. Co skłoniło Pana do współpracy z naszym teatrem?
– Nie będę ukrywał, że inicjatywa wyszła od Henryka Talara, który dwa lata temu zdradził mi, że chciałby swój jubileusz 50-lecia pracy artystycznej uczcić w Częstochowie, z tym zespołem i z tą publicznością. Zapytał mnie czy chciałbym reżyserować spektakl z jego udziałem w Częstochowie. Zostawił mi wolną rękę, co do wyboru materiału literackiego i tak się zaczęło. Potem przyjechałem do częstochowskiego teatru, zacząłem spotykać się z aktorami i coś zaiskrzyło. Mówię o tym nieśmiało, bo nie zostało to zwerbalizowane. Ale takie mam odczucie po osobistym kontakcie z aktorami i ekipą techniczną, że dobra chemia się tu zawiązała, a, by powstał dobry spektakl, to taka więź musi zaistnieć.

Do udziału w przedstawieniu zaprosił Pan sporą grupę częstochowskich aktorów…
– Tak, ale oczywiście Henryk Talar gra główną postać „Bohatera” i spina swą osobą cały spektakl. Każdy z aktorów, który wziął udział w tej realizacji, zbudował jakościową rolę, pieczołowicie wypracowaną. To są rzeczy zamknięte, wykreowane od początku do końca, wykute w szlachetnym kruszcu aktorskim. Praca z aktorami częstochowskiego teatru była dużą przyjemnością.

Czyli nasz teatr ma dobry zespół?
– Tak, z którym można szlachetne rzeczy zrobić. W ramach przeglądu „Przez dotyk” wystawiamy w Częstochowie „Burzę”, spektakl wyreżyserowany dwa lata temu oraz najnowszą naszą produkcję „Idiotę”. To w połączeniu ze „Starymi dekoracjami” daje przekrój działalności mojej reżyserskiej i Teatru „Ochota” w ostatnich trzech latach. Te spektakle dają krajobraz teatru, który mnie interesuje i który udaje się przełożyć na zainteresowanie samych aktorów. Utożsamiają się z nim; mówią, że jest to kawałek ich samych.

Bo tworzy Pan teatr oparty na dobrej literaturze.
– Na to stawiamy. Szekspir, Dostojewski, Różewicz – to nazwiska, których nie trzeba przybliżać widzom.

Jak w swej pracy reżyserskiej podchodzi Pan do materii tekstowej. Daje się Pan ponieść chęci jego transformacji?
– Uważnie słucham autorów. To co zakładam na początku pilnuję przy realizacji. Gdy na końcu stracę trochę dystans, to wówczas staram się spojrzeć z boku i zbadać czy nie dokonuję jakiś nadużyć.

Tekst autora jest najważniejszy?
– Owszem, ale jest filtrowany przez wrażliwość aktorów i moją. Zawsze następuje zmiana perspektywy, ale ściśle to wynika z danej literatury i na pewno nie jest w poprzek intencji autorów.

Najnowszą częstochowską realizację buduje Pan z tekstów Tadeusza Różewicza. Czy wybór ma na przykład związek z uhonorowaniem pisarza, który zmarł w kwietniu ubiegłego roku?
– Różewicz jest autorem, który wciągnął mnie do teatru. Jednym ze spektakli, które spowodowało, że dzisiaj zajmuję się teatrem i reżyserią była „Kartoteka” Różewicza z Tadeuszem Łomnickim w roli „Bohatera”. Przedstawienie zrealizował Teatr „Studio”, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Byłem wówczas w klasie maturalnej i ten spektakl określił moje zainteresowania. Kolejnym przedstawieniem, który odbił swe piętno na moim życiu była „Duszyczka” w reżyserii Grzegorzewskiego. Miałem wówczas staż w Teatrze Narodowym i mogłem podglądać Grzegorzewskiego w trakcie jego pracy. „W starych dekoracjach” jest zatem spotkaniem z Mistrzem; samodzielna adaptacja wynika z tego, że Różewicz był w przestrzeni moich zainteresowań. Zdecydowaliśmy się zbadać teatralny potencjał rzeczy, nie napisanych przez Różewicza dla teatru, czyli prozę i poematy. Okazało się, że jest to bardzo obiecujący materiał i wyłania się niego teatralnie inny autor, ale dla współczesnego teatru bardzo interesujący.

Henryk Talar stwierdził, że „W starych dekoracja” to rzecz o relacjach międzyludzkich, czyli o tym, co tak od wieków żywo dotyka teatr i człowieka.
– Dla „Bohatera” jest to moment graniczny. Uciekając od rzeczywistości tu i teraz udaje się do Wiecznego Miasta, czyli do Rzymu, gdzie okazuje się, że jest jeszcze bardziej wyobcowany, bo nie może się porozumieć i odnaleźć. To go skazuje na bycie z samym sobą. Na sytuację, w której trzeba pewne rzeczy podsumować. To, co go w Rzymie spotyka, inicjuje wspomnienia, asocjacje. Obserwujemy Bohatera także u schyłku życia, w momencie kiedy zaczyna spoglądać na to, co jest po drugiej stronie życia.

A od kiedy zaczęła się pana współpraca z Henrykiem Talarem?
– Sześć lat temu spotkaliśmy się w Teatrze Narodowym. Razem realizowaliśmy „Polowanie na łosia”, według dramatu Michała Walczaka. Był moment, kiedy artystycznie się zaprzyjaźniliśmy, obiecaliśmy sobie, że to początek naszej, wspólnej przygody teatralnej. To dało swój wyraz w obsadzeniu Henryka w roli Prospera w „Burzy”. Zaczyna się czwarty sezon grania tego spektaklu, jeździ on sporo po Polsce. W tym sezonie – myślę – że dobijemy do setnej prezentacji, co dla kameralnego teatru, jak nasz, jest bardzo dobry wynik.

Tyle obecnie jest w teatrze nowomody, często taniej. Jak Pan sądzi, czy współczesna publiczność potrzebuje teatru klasycznego?
– Nie bardzo się orientuję się w modach teatralnych, a mogę mówić o tej przestrzeni, którą ja wypełniam teatrem. Jeśli teatr, który tworzę z aktorami otwiera odbiorców, to znaczy, że taki teatr, to co robimy jest potrzebne i wartościowe. I wiem na pewno, że tak jest, bo na to wskazuje frekwencja i jakość spotkań z publicznością po spektaklach. Widzowie mówią wówczas jak dany spektakl ma się do nich samych, co wnosi do ich życia.
Proces tworzenia przedstawienia jest bardzo skomplikowany. Mnie zajmuje to co najmniej pół roku. Na ostatnim etapie są dwa-trzy miesiące prób, po osiem godzin dziennie. Mówię o tym, nie po to, by pożalić się jak to jest ciężko i trudno, ale wskazać potrzebę misji teatru. Bo robienie teatru tylko dla poklasku to za mało. Z takiego teatru dawno bym się wycofał.

Jak Pan uważa, czy są gwiazdy w naszym teatrze?
– Myślę, że jest to bardzo wyrównany zespół. Myślę, że lepiej funkcjonuje zespół, w którym jest rodzaj wzajemnego wspierania się, zaufania i pewien rodzaj pracy na efekt całościowy, a nie pracy na swój blask.

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *