Ty wyrzucasz, oni jedzą


„Są takie miejsca, gdzie pracownicy polewają śmietniki chemią, żeby nikt nic nie zabrał”

 

„Hasiomaszkietnik” to słowo pochodzące z gwary śląskiej, w której „hasie” oznaczają śmieci, a „maszkietnik” – łasucha. Słowem tym określa się najczęściej osobę bezrobotną, która z powodu trudnej sytuacji życiowej zbiera na śmietniku butelki, puszki lub resztki jedzenia. Tym samym słowem nazywa siebie również Bartosz z Częstochowy, który jako freeganin grzebie w śmieciach w ramach protestu przeciwko marnowaniu żywności przez społeczeństwo.

Uważam, że grzebanie w śmieciach jest bardzo pejoratywne i nacechowane ostracyzmem. Kojarzy się ludziom z osobami bezdomnymi, ale ja się nie wstydzę się tego, że to robię, nawet żartobliwie mówię o sobie „hasiomaszkietnik”. Wstydzić powinna się osoba, która wyrzuca jedzenie zdatne do spożycia, z dobrą datą przydatności lub zaraz po terminie. Wstydem jest powiedzieć, że pozwoliliśmy zmarnować dobrą żywność, którą ktoś mógł zjeść, biorąc pod uwagę to, jak dużo ludzi na świecie głoduje. W Polsce wyrzucamy rocznie 9 mld ton jedzenia, czyli akurat tyle, ile wynosi roczne zapotrzebowanie na żywność wszystkich ludzi na świecie! Freeganizm jest oddolną społeczną inicjatywą, która walczy z tym… walczy z marnotrawstwem! – opowiada.

Freeganizm jako ruch społeczny narodził się w latach 90. XX w. w Stanach Zjednoczonych, niedługo potem stał się popularny w całej Europie. Jego głównym założeniem jest antykonsumpcyjny styl życia i przeciwstawienie się wyrzucaniu jadalnych produktów przez sklepy, restauracje, czy firmy produkcyjne poprzez wyciąganie tych produktów z kontenera na śmieci. Nazwa „freeganizm” powstała z połączenia słów: „free” – darmowy, wolny i „veganism”. Połączenie to może wprowadzać w błąd, ponieważ freeganie w przeciwieństwie do wegan, spożywają mięso i nabiał, który znajdą na śmietniku.

– Idee freeganizmu poznałam podczas swojej podróży po Europie. Trzy lata temu, po powrocie z niej, chciałam ponownie spróbować w Polsce, ale bałam się pójść sama na śmietnik. Dlatego znalazłam na Facebooku kompana do pierwszych wypraw. Jak się okazało, w Częstochowie byliśmy pionierami takiego stylu życia. Trudno powiedzieć, ilu jest nas dzisiaj w Częstochowie, ponieważ staramy się być dyskretni. Mamy Facebookową grupę, która powoli rośnie, ale nie wiadomo, kto jest aktywnym freeganinem, a kto dołączył z ciekawości. Wciąż pojawiają się młodzi ludzie, którzy chcą spróbować, szukają rad lub kompana na pierwszą wyprawę. Mimo to, jest ich zdecydowanie mniej niż w większych miastach, takich jak Kraków czy Katowice. W tych miastach freeganizm jest tak popularny, że na freegańskich Facebookowych grupach ludzie kłócą się o to, że ktoś im zabrał miejscówkę, albo że wziął ze sobą za dużo jedzenia i nie zostawił nic dla innych – mówi Sara, założycielka freegańskiej społeczności w Częstochowie.

– By zostać freeganinem przycisnął mnie budżet. Kiedy wyprowadziłem się od rodziców, to w pewnym momencie skończyły mi się pieniądze i nie miałem co jeść. Nie chciałem prosić rodziców o pomoc, a mój dobry znajomy zaczął propagować na necie freeganizm. Z początku opierałem się tej idei, jednak gdy przechodziłem wieczorem obok Biedronki, to naszła mnie myśl, żeby zajrzeć na śmietnik – opłaciło się, bo znalazłem płyn do płukania i 14 paczek toffifee. Oczywiście budżet nie był jedynym powodem, dla którego zacząłem to robić. Freeganizm kojarzy mi się z moimi ulubionymi nurtami cyników, którzy głosili, że trzeba żyć w zgodzie z własną naturą, a prawdziwe szczęście można osiągnąć tylko poprzez zaspokojenie własnych potrzeb. Poczucie głodu jest na pewno potrzebą, którą trzeba zaspokoić, więc myślę, że cynicy chodziliby na skipy (tak freeganie określają swoje wyprawy na śmietnik – przyp. red). Strasznie też nie lubię marnowania jedzenia. Nawet jeśli mam w domu jedzenie, które jest obrzydliwe, a wręcz niejadalne, to i tak staram się je zjeść i dopiero, gdy to zrobię, to kupuję lub wygrzebuję nowe. Ponadto freeganizm jest formą odrzucenia wszystkich niezdrowych norm społecznych, takich jak kult konsumpcji – kontynuuje Bartosz.

Częstochowscy freeganie najczęściej poszukują żywności na śmietnikach dyskontów spożywczych oraz zbierają odrzucone, nienadające się do sprzedaży owoce z sortowni AMASOL znajdującej się w dzielnicy Błeszno.

– Ciężko mi stwierdzić, który sklep jest najlepszy do skipów, ponieważ tak naprawdę najwięcej zależy od podejścia kierownika sklepu… od tego, czy mu to odpowiada, czy też nie. Są takie miejsca, gdzie pracownicy polewają śmietniki chemią, żeby nikt nic nie zabrał. Ja zazwyczaj wybieram Lidle lub Biedronki. Lepszość tych sklepów polega na tym, że w nich śmietniki są zawsze otwarte i nie spotkałem się z tym, żeby produkty w nich były czymś oblane. Zawsze staram się grzebać w śmietnikach tych sklepów w niedzielę. Nie dlatego, że znajduję wtedy najwięcej rzeczy, ale dlatego, że wtedy sklepy są zamknięte i jest najmniejsze prawdopodobieństwo, że mnie ktoś przyłapie dodaje Bartosz.

– Oczywiście, że zdarza się tak, że na śmietnikach sklepów, czy sortowni wszystko jest spleśniałe. Nieraz brałem owoce, które po przyjściu do domu, okazywały się zepsute, ale nigdy nie było to jakieś mega niejadalne. Za każdym razem odkrawałem fragment, który już nie nadawał się do jedzenia. Natomiast najmilsze, co spotkało mnie na śmietniku, to dwie kraty dobrego piwa i 16 choinek, które market wyrzucił w wigilię – opowiada Marcin, freeganin z Kłobucka.

Oprócz problemu spleśniałego jedzenia i oblanych chemią śmietników, freeganie mają również problem prawny. Śmieci znajdujące się na terenie sklepu, to teoretycznie „porzucona własność ruchoma”, więc zabierając je, nie popełniają aktu przywłaszczenia. Jednak w praktyce są one własnością sklepu i zabranie ich jest czynem niedozwolonym. Trzeba również wziąć pod uwagę to, skąd śmieci zostały zabrane. Jeżeli śmietnik posiadał kłódkę bądź był otoczony ogrodzeniem, to zabranie z niego jedzenia jest równoznaczne z dopuszczeniem się kradzieży z włamaniem.

– Należy pamiętać, ze zabieranie rzeczy ze śmietnika jest działaniem na pograniczu prawa, ale dopóki prawo nie będzie skutecznie motywować sklepów do przekazywania niesprzedanego jedzenia, to jest to jedyny sposób na uchronienie dobrej żywności przed trafieniem na wysypisko śmieci. Ważne jest, żeby pamiętać o zachowaniu czystości w śmietnikowych wiatach. Jeśli pracownicy sklepu będą mieli więcej pracy z powodu działań freegan, to zamkną te wiaty na klucz. Kolejną ważną kwestią jest to, że jeśli podczas wyprawy natrafi się na ochronę lub pracowników sklepu, to najgorsze, co można zrobić, to uciec. W takiej sytuacji trzeba zachować zimną krew, powiedzieć „dobry wieczór” i zapytać, czy to nie problem, że ratujemy jedzenie. Przez ludzi, którzy nie stosują się do tych zasad, mam bardzo sceptyczne podejście do promowania freeganizmu. Zazwyczaj taka promocja kończy się dużą ilością młodzieży, która chce spróbować… a niewiele później, kończy się to zamknięciem miejscówek, co w żaden sposób nie pomaga rozwiązać problemu marnowania żywności – stwierdza Sara.

– Ja uważam, że mimo wszystko lepiej promować freeganizm. Tylko, że potrzebna jest kultura osobista wyniesiona z domu… Gdy idziesz na skipa i korzystasz z dóbr, które zostały wyrzucone, to nie zostawiaj po sobie syfu ani nie rozwalaj kontenerów. Pozostawiasz przez to pracownikom dodatkową robotę, a oni muszą to miejsce posprzątać, na nowo posegregować śmieci itd…. więc nie dziwię się, że zamykają miejscówki. Jak już korzystamy z dobrodziejstwa śmietników, to powinno się to robić w taki sposób, żeby nikomu nie szkodzić. Tym bardziej, że ruch freegan jest przydatny w społeczeństwie, ponieważ wszyscy freeganie, których znam, rozdają żywność dalej, bo są świadomi, że nie przeżrą wszystkiego, co zabrali – komentuje Bartosz.

 

 

 

 

 

Podziel się:

1 komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *