RADOSŁAW PURSKI / RYNSZTOK Z WIDOKIEM NA MORZE (II)


(fragment większej całości)

Jakaś mała, nieznośna część jego samego mówiła mu, że powinien się teraz porządnie wkurzyć, czując gorycz porażki, gniew i chęć zemsty. Gdzieś podświadomie czuł, że jest to najlepsze rozwiązanie i, co najważniejsze, że jest to najbardziej naturalne rozwiązanie. Każdy normalny facet obiłby mordę konkurentowi, porzucając jednocześnie niewierną żonę. Ale Samuel czuł radość. Bo wiedział, że Joanna dobrze się teraz bawi. I być może jest nawet zakochana. Samuel cieszył się jej szczęściem, choć jednocześnie wiedział doskonale, że jest to stan ducha niezgodny z jego własnym, dobrze pojętym interesem. Czuł się tak, jakby właśnie kopał samego siebie od wewnątrz. I to bardzo boleśnie. Mimo to jednak nie mógł przestać się cieszyć.

 

Sięgnął po „Instrukcję” i przekartkował szybko opasłą księgę, szukając odpowiedniego rozdziału.

Znalazł to, czego szukał, i przytrzymując palcem wskazującym stronę zatytułowaną „Uczucia”, przeczytał kilka pierwszych zdań.

„Humanoid jest tworem idealnym. Nie zna gniewu, złości ani zawiści. Nie jest małostkowy ani mściwy. Egoizm został na stałe wykluczony z jego psychiki, a jego własne ego nie istnieje. Humanoid nigdy nie jest zły, ani agresywny i kocha ludzi oraz inne humanoidy”.

Odłożył księgę na stolik nocny i westchnął.

„Wychodzi więc na to, że jestem łagodnym pieskiem kanapowym, który łasi się do każdego niedobrego włamywacza”.

Rozległ się cichy, przyjemny dźwięk i czerwone światełko poczęło mrugać wesoło poniżej jego lewego nadgarstka. Rozpoczęła się kolejna aktualizacja oprogramowania.

 

***

Program wskrzeszeń ruszył na dobre w 2102 roku.

Laborant wyjmował ze słoja zakonserwowany odpowiednio mózg, który uprzednio usunięto z ciała podczas sekcji zwłok.

Wkładał go do urządzenia zwanego „szatkownicą”. Tutaj zaczynał się mozolny proces cięcia mózgu na cieniutkie plasterki. Każdy z tych plasterków, niewidocznych wręcz gołym okiem dla zwykłego śmiertelnika, transportowany był w sterylnych warunkach do sterylnego skanera.

A ten „zgrywał” informacje z każdego plasterka, zapisując je skrupulatnie na twardym dysku laboratoryjnego superkomputera.

Tak tworzono osobowość humanoida, złożoną z prawdziwych wspomnień i wrodzonych oraz nabytych umiejętności dawcy. I tak kopiowano jego inteligencję i zdolność do podejmowania codziennych decyzji.

Jednocześnie w drugim skrzydle budynku kliniki technicy dopieszczali nowe ciało dla nowego bytu. Idealną, robotyczną wersję zmarłego, której pierwotny model powstawał jeszcze za życia człowieka.

Była to rewolucyjna technologia. Znana już co prawda sto lat wcześniej, lecz z powodu olbrzymich, kilkumiliardowych kosztów jednorazowej transformacji nie mogła być, rzecz jasna, dostępna dla szeregowych obywateli.

W roku 2102 przedstawiono szczegółowy program operacji i kosztorys jednorazowego „wskrzeszenia”, opiewający na sumę pięciu tysięcy dolarów od osoby. Choć nie była to kwota zaporowa, nie wszyscy mogli sobie jednak pozwolić na luksus bycia nieśmiertelnym.

Banki poczęły więc udzielać specjalnych „humanoidalnych” kredytów i wkrótce okazało się, że branża przeżywa swój największy „boom” w historii.

Oczywiście, nie obyło się bez wpadek i kontrowersji.

Pierwszy humanoid, czyli nowe wcielenie bankiera Dawida Banksa, zjechał z „linii produkcyjnej” 25 września 2102 roku.

Nowy Dawid, zwany też Tym Pierwszym, „przeżył” tylko pięć lat. Wskutek działań złośliwego wirusa komputerowego Dawid, w ciągu jednej tylko nocy, utracił zdolność rozpoznawania osób i miejsc. Informatycy odkryli później, że sprytni hakerzy wykorzystali odpowiednio lukę w systemie, by uśmiercić prototyp i dowieść światu, że cały program jest nie mającym szans powodzenia kaprysem szalonych laborantów.

Wprowadzono dodatkowe zabezpieczenia informatyczne, a ciało Dawida wystawiono jako eksponat w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. W pewnym sensie stał się więc nieśmiertelny.

Pojawili się kolejni śmiałkowie z apetytem na wieczne życie.

Najpierw były ich setki, a potem już tysiące i miliony.

Naukowcy zastanawiali się głośno, czy taki eksperyment jest bezpieczny dla „ludzkiej” reszty społeczeństw i czy planecie nie grozi któregoś dnia krwawy bunt robotów.

Szefowie kliniki przewidzieli oczywiście taką ewentualność i każdy humanoid otrzymywał podrasowaną, lepszą wersję własnej osobowości. Była ona nazywana „osobowością pacyfistyczną”.

Marzenie doktora Hyde’a ziściło się wreszcie po latach i oto powstawał twór, z którego psychiki całkowicie wyeliminowano zło.

Humanoid był zawsze dobry i zawsze nadstawiał drugi policzek.

Po ulicach miast na różnych kontynentach poczęło spacerować coraz więcej „żywych trupów”, co spowodowało początek gorącej dyskusji, która rozgorzała pośród filozofów, etyków i księży.

Współczesna technika pogwałciła istniejący od wieków naturalny porządek świata. Póki co, bez żadnych groźnych konsekwencji. Ale skoro było technicznie możliwe, by stworzyć „nowego wspaniałego człowieka”, to nasuwały się oczywiste pytania: co jest istotą człowieczeństwa? Czy człowiek rzeczywiście posiada duszę, skoro po śmierci tak łatwo może zastąpić ją mikroskopijnych rozmiarów chip komputerowy?

Gazety epatowały opisami przeżyć w trakcie „śmierci klinicznych” i wizjami, których kandydaci na nieśmiertelnych rzekomo doświadczali pływając w niebycie, pomiędzy wiecznością a prozą życia.

Bóg się gniewał.

Mieliśmy uczynić sobie Ziemię posłuszną i poddaną, ale nie wolno nam było łamać naturalnych praw boskich.

Kaznodzieje wieszczyli zagładę globu. I to nie tylko z przyczyn religijnych.

Bo na olbrzymim globie pojawił się problem braku miejsca i braku wolnej przestrzeni. W imponującym tempie karczowano lasy Amazonii oraz syberyjską tajgę, budując nowe osiedla i nowe miasta dla humanoidów i ich rodzin. Rozpoczęła się szaleńcza kolonizacja kosmosu i w ekspresowym tempie stworzono kosmiczny program przesiedleńczy.

Powstała rasa, która nigdy nie wymiera.

A świat poczynał się kręcić dużo szybciej niż kiedykolwiek przedtem.

 

***

Chris Evans wdał się w pogawędkę z nieznajomym. Człowiek ten siedział przy utopionym w półmroku barze, gdy Chris skinął na barmana zamawiając ulubionego drinka o smaku krystalicznie czystej wody.

– Jak samopoczucie? – zapytał nieznajomy.

– Moje samopoczucie? Jak zwykle świetne – Chris uśmiechnął się szeroko – skąd to pytanie?

– Proszę wybaczyć bezpośredniość, ale nie mogę się powstrzymać, by nie zagadnąć – nieznajomy skłonił lekko głowę na znak szacunku – czy jest pan humanoidem?

– To aż tak widać?

– Ależ nie. Po prostu wydało mi się tylko, że zauważyłem czerwone światełko w okolicach mankietu pańskiej koszuli.

Chris zerknął mimowolnie na rękaw.

– Gratuluję spostrzegawczości. Ale tak jest, mam to szczęście bycia nieśmiertelnym. A pan?

– A ja jestem tylko wciąż niedoskonały – facet upił łyk piwa – i czekam na swoją kolej.

– Rozumiem – Chris przybrał poważny wyraz twarzy – czy… czy to jakaś terminalna dolegliwość?

– Ależ skąd – nieznajomy uśmiechnął się przyjaźnie i potrząsnął głową – jestem zupełnie zdrowy. Mówię jedynie to, że po solidnych wahaniach natury ideologicznej, zapisałem się wreszcie i uczestniczę w programie. Jestem na liście, ot i wszystko.

– Mądry wybór – Chris upił łyk wody.

– Frapuje mnie tylko jedna rzecz. Czy mogę pytać? Tak szczerze?

– Śmiało.

– Jak pan funkcjonuje psychicznie, będąc, w pewnym sensie lub nawet bardzo dosłownie, jedynie maszyną? Fantastycznie skonstruowaną maszyną, ale jednak… taką jak odkurzacz albo mikser kuchenny. Czy świadomość bycia sztucznym wpływa na pańskie myśli i stany emocjonalne? Słowem: czy miewa pan załamania nerwowe? Czy może zdarzają się chwile zwątpienia w sens i cel wszystkiego?

– Ależ nie. Zupełnie nie – Chris potrząsnął głową lekko zdumiony tym, co usłyszał – program komputerowy, który umożliwia mi normalne funkcjonowanie, nie dopuszcza takiej opcji. A nawet wręcz ją wyklucza. I nikt z moich znajomych, którzy przeszli dotychczas na drugą stronę, nigdy nie miewał takich wahań i wątpliwości natury… hmm… wewnętrznej.

– To bardzo dziwne – powiedział nieznajomy – jestem psychologiem i terapeutą, i prowadzę własną praktykę. I właśnie dziś uciąłem sobie pogawędkę z pewnym przedziwnym pacjentem.

Chris spojrzał na niego pytająco.

– Moim klientem był humanoid. Humanoid, który zdradzał objawy depresji.

Chris w milczeniu przetrawiał informację.

– To niemożliwe – powiedział stanowczo.

– A jednak tak było – rzekł facet – przyznał też, że miewa myśli samobójcze. Mówił o tym bez ogródek.

– To niemożliwe. Program wyklucza funkcje złych myśli. A zabezpieczenia systemu są nie do pokonania – powtórzył Chris.

– Mówił otwarcie o przyczynach takich stanów – ciągnął nieznajomy, zdając się nie słyszeć jego słów – mówił, że czuje się samotny, wyobcowany i niekochany. A najgorsze jest to, że wedle jego słów, każdą najgorszą zniewagę musi przyjmować z łagodnym uśmiechem i z zaprogramowaną na stałe w obwodach wdzięcznością i naiwnością.

– Czy zweryfikował pan jego tożsamość? – zapytał wstrząśnięty Chris.

– Oczywiście – facet uśmiechnął się pobłażliwie – to humanoid, ponad wszelką wątpliwość.

Zapadła chwila ciszy. Nieznajomy spojrzał na zegarek, dopił piwo, wstał z krzesła barowego i ukłonił się grzecznie.

– Czas na mnie. Dziękuję uprzejmie za pogawędkę. Stale tu bywam, więc może jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy.

I wyszedł z knajpy, kołysząc się na boki niczym zmęczony długodystansowiec.

Chris odprowadzał go wzrokiem.

– Kim był ten człowiek? – zapytał młodego pryszczatego barmana, gdy drzwi pubu zamknęły się bezszelestnie.

– Jaki człowiek?

– Ten, z którym rozmawiałem przez ostatnie dziesięć minut. Ten, który siedział koło mnie.

– Z całym szacunkiem, proszę pana – odparł lekko przerażony barman – ale nie było tu nikogo prócz pana. Tylko pan sam.

Chris przygryzł usta.

„Do jasnej cholery, czyżbym rozmawiał z hologramem?” przemknęło mu przez głowę „Ale kto zadawałby sobie tyle trudu? I w jakim celu?”

 

***

Joanna wyglądała prześlicznie. Nosiła tę samą kremową kreację, którą podarował jej niedawno z okazji dziesiątej rocznicy ślubu. Kosztowała majątek.

– Witaj kochanie. Jak się masz? – przywitała go wesoło.

– Zawsze świetnie, gdy cię widzę – odparł grzecznie wstając na jej powitanie.

– Jak się czujesz? – zapytała, gdy kelner przyjął zamówienie.

Samuel milczał przez kilka sekund.

– Szczerze? Jestem cokolwiek zaskoczony. I zdziwiony. I chciałbym móc też powiedzieć, że jestem zasmucony. Choć to niemożliwe, bo jak wiesz, mój program komputerowy, zabrania mi absolutnie odczuwania smutku i uczuć jemu pokrewnych. Pozwól więc, że ujmę to najprościej jak się da: właśnie zorientowałem się, że masz kochanka. I chciałbym mocno zaznaczyć, że bardzo się z tego powodu cieszę. Bardzo to fajnie, że dobrze się bawisz.

Joanna zamarła podnosząc kieliszek martini do ust.

– Słucham? – zapytała niepewnie.

– Och, nie udawaj, proszę cię bardzo. Wiemy przecież doskonale, że każda kobietka jest świetną aktorką. Nie odgrywaj oscarowej roli. Prócz mnie jest też i inny facet, czyż nie tak?

Joanna patrzyła na niego z niepokojem.

– Obserwowałem dom i widziałem to, co widziałem – ciągnął Samuel – powiedz mi więc, prosto a krótko: to prawda czy nie?

Joanna milczała.

– Podarowałem ci miłość, wierność i oddanie. Podarowałem ci życie w luksusie. Podarowałem ci syna, którego, jak mniemam, kochasz równie mocno tak jak ja. Ale najwidoczniej czegoś zabrakło, bo wciąż szukasz przygód.

Joanna obserwowała go uważnie w milczeniu.

– Pozwól zatem, że od razu przejdę do sedna i zapytam wprost – powiedział powoli – czy masz ochotę zachować status quo?

– Co przez to rozumiesz? – zapytała nerwowo.

– Dużo myślałem rozważając nasze opcje – powiedział powoli Samuel – jak wiesz, jestem teraz trochę inny niż… przedtem. Niby taki sam, ale jednak nieznacznie zmieniony. Inaczej reaguję. I jestem tego świadomy. Nie czuję gniewu, bo funkcjonuję teraz jak kraina łagodności. A po każdorazowej aktualizacji przepełnia mnie coraz większa dawka radości, która rośnie i pęcznieje z każdą chwilą, bez względu na to, co niesie życie. Słowem, jestem teraz mechanicznym optymistą i syntetycznym wulkanem dobrych myśli, i uczuć. Nie można mnie zranić. Kocham cię.

Joanna rozluźniła się nieznacznie.

– Bardzo mi przykro, Samuelu. Nie chcę cię ranić – powiedziała, ujmując delikatnie jego dłoń – zrobiłam głupstwo… A szczerze mówiąc, to zrobiłam dubeltową głupotę. I jest mi z tym bardzo źle, że dowiedziałeś się o wszystkim… w takiej chwili i w takim momencie.

– Głupstwo – Samuel uśmiechnął się przyjaźnie – kochasz go?

Joanna nabrała głęboko powietrza do płuc, zbierając się na odwagę.

– Mam względem niego przyjazne uczucia, to fakt…

– Jak długo to trwa?

– Raptem kilka tygodni… niecałe dwa miesiące.

– Zaczęłaś romansować, gdy ja umierałem na raka?

– Och, przecież wiedzieliśmy oboje, że nie umrzesz. Nie jestem aż tak okrutna.

– Ależ oczywiście, że nie jesteś, kochanie – Samuel uśmiechnął się serdecznie i pogłaskał ją po policzku – bardzo chciałbym go poznać. To musi być dobry człowiek. Bardzo dobry człowiek.

Joanna obserwowała go uważnie, starając się wychwycić fałsz.

– Czemu chciałbyś go poznać?

– Bo ma to związek z moją propozycją. Jak już rzekłem wcześniej, rozważyłem nasze opcje.

– A jeśli ja tego nie chcę?

– I tak się dowiem. Jestem wystarczająco bogaty, by wynająć prywatnych śledczych.

– Grozisz mi?

– Nie umiem grozić – Samuel potrząsnął łagodnie głową – program tego zabrania.

Joanna bębniła niespokojnie lakierowanymi paznokciami po blacie.

– Co to za propozycja?

– Są trzy możliwości, kochanie. Możesz wystąpić o rozwód i zyskać krocie na podziale majątku. Jak wiesz, taki ruch z mojej strony, z przyczyn oczywistych, nie wchodzi w grę.

– Tak, tak, wiem. Program tego zabrania – powiedziała pospiesznie – a kolejne możliwości?

– Zakończysz przygodną znajomość i zapomnimy o całej sprawie. Albo…

– Albo?

– Albo zachowamy status quo. Po trzytygodniowej obserwacji wrócę do domu i z radością zaakceptuję stan faktyczny. Co oznacza, że dalej będziemy kochającym się i szczęśliwym małżeństwem. Z tą tylko różnicą, że ty będziesz nadal cieszyła się niczym nieskrępowanym towarzystwem adoratora i kochanka. Tak jak powiedziałem, kocham cię nad życie i chcę, byś była szczęśliwa. Ze swojej strony gwarantuję ci bezwarunkową wierność.

Joanna patrzyła na niego wielkimi ze zdumienia oczami.

– Twój przyjaciel będzie mógł nas odwiedzać, kiedy tylko zechce. Będę sobie układał z Joshuą puzzle na parterze, kiedy wy będziecie w sypialni na pierwszym piętrze. Nie chcę ci w niczym przeszkadzać, kochanie.

Joanna ochłonęła już i odzyskała sprawność umysłu.

– Czy mogę to przemyśleć? – zapytała pospiesznie – muszę zniknąć na chwilę, dobrze? Chciałabym przypudrować sobie nosek.

Samuel wstał z krzesła i skłonił się z szacunkiem.

– Masz tyle czasu, ile zapragniesz, moja droga. Czekam cierpliwie.

Szybkim krokiem ruszyła w kierunku toalet ukrytych za zakrętem korytarza. Minęła je w biegu i energicznie wyszła na zewnątrz budynku. Wypadła wręcz na zewnątrz budynku. Jasne promienie słoneczne igrały wesoło na jej blond włosach, gdy ona przetrząsała niecierpliwie torebkę w poszukiwaniu telefonu komórkowego.

Odnalazła numer kliniki, modląc się jednocześnie w duchu, by lekarz prowadzący był osiągalny.

Minęły dwie długie minuty nim recepcjonistka połączyła ją z właściwym gabinetem.

– Joanna Bentley. Tak, tak, ta sama. Panie doktorze, chciałabym zamienić kilka słów… w sprawie mojego… nowo narodzonego męża. Tak, wiem świetnie, że wszelkie informacje zawarte są w „Instrukcji”, ale niepokoi mnie pewien detal. Czy on, będąc zmodyfikowany zgodnie z założeniami waszego projektu, jest wciąż zdolny kłamać? Czy mogą pojawiać się u niego zaburzenia psychiczne? I wreszcie, czy jest w stanie zrobić komukolwiek krzywdę?

Lekarz wyjaśniał cierpliwie, a im dłużej słuchała jego słów, tym bardziej rozjaśniała się jej piękna i posągowa twarz.

Wracając, zatrzymała się przed monstrualnych rozmiarów lustrem w holu głównym – przeczesała włosy i szybko poprawiła makijaż.

Samuel pomachał do niej radośnie z daleka, gdy kołysząc biodrami wchodziła z gracją na parkiet restauracyjny.

– Wybacz, kochanie, że kazałam na siebie czekać – musnęła ustami jego czoło i kiwnęła kelnerowi, prosząc o kolejny kieliszek martini – znam już odpowiedź.

– Z czego wnoszę, że pudrowanie nosków to zajęcie wielce zajmujące – powiedział wesoło Samuel – co postanowiłaś?

Joanna odetchnęła głęboko.

– Czy możemy zdecydować się na opcję numer… trzy?

– Ależ oczywiście! Cieszę się ogromnie, że dajesz mi szansę.

– Tylko nie myśl, proszę, że jestem okrutna.

– Jesteś wcieleniem dobroci – Samuel z czcią ucałował jej dłoń.

 

 

Radosław Purski – ur. 1974 r., od dzieciństwa związany z Częstochową. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego. Pisarz, dziennikarz. Od 2004 r. mieszka w Anglii.

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *