Nowa linia Curzona?


Z dziennikarskiego obowiązku powinienem dzisiaj napisać parę zdań o tragedii w Azji, wywołanej przez tsunami. Tak przynajmniej nakazuje poczucie jakiegoś minimum zrozumienia i szacunku dla tej strasznej i nieoczekiwanej ofiary. Przyznam się jednak, że ogrom tej tragedii jest dla mnie (przynajmniej na razie) tyle przytłaczający, co niezrozumiały, więc chyba najlepiej będzie, jeżeli w tym miejscu tylko pochylę głowę…

Dwukrotnie już w ostatnich tygodniach zdarzało mi się pisać na tych łamach o Ukrainie. Dzisiaj frapuje mnie nieco inny wątek w kontekście tego państwa, a mianowicie czy ostatnie pociągnięcia dyplomatyczne prezydenta Putina rzeczywiście świadczą o tym, iż Rosja odpuściła sobie, tę jakże istotną dla niej strefę swoich wpływów. Warto może tutaj przypomnieć, że kwestie: polska i ukraińska rzutowały na kształt powojennej Europy i stanowiły priorytet w geopolitycznej grze Stalina podczas konferencji w Teheranie i Jałcie. I, jeżeli w pierwszym przypadku, Stalinowi chodziło “tylko” o to, by Polskę osłabić i nie dopuścić by znalazła się bezpośrednio w strefie wpływów państw zachodnich, o tyle w przypadku Ukrainy, nawet mowy nie było, by mogła liczyć na niepodległość. Rosyjski minister spraw zagranicznych Mołotow, w Teheranie, powrócił nawet do przedwojennego planu tzw. “linii Curzona”, biegnącej na wysokości Polski wzdłuż Bugu i oddzielającą późniejsze republiki sowieckie od późniejszych krajów “demokracji” ludowej. W tym planie historyczne, polskie miasto Lwów zostało po stronie wschodniej, co odcięło je zupełnie od zachodnich korzeni i skazało na cywilizacyjną zapaść. Stalin wiedział co robi, a wszystko to podporządkował wówczas jednemu celowi: maksymalne osłabienie śmiertelnego przeciwnika Rosji, jakim była od wieków Polska.
Jak zatem interpretować dzisiaj zachowanie dyplomacji rosyjskiej, która ustami swojego szefa, ministra spraw zagranicznych Rosji zadeklarowała parę dni temu, że nie będzie sprzeciwiać się ewentualnemu przystąpieniu Ukrainy i Gruzji do NATO i Unii Europejskiej? Czyżby Rosja pogodziła się wreszcie z aktualnym obrotem spraw i uznała swoją porażkę? Czy zaakceptuje zwycięstwo w wyborach prozachodniego Wiktora Juszczenki i zgodzi się na wymknięcie spod kontroli wasalsko zachowującej się do niedawna Ukrainy, dowodzonej przez prezydenta Leonida Kuczmę? Nie sądzę. Tym bardziej, że nim jeszcze Ukraińcy zdążyli nasycić się niedzielną glorią, już pojawiły się pierwsze sygnały zewnętrznej ingerencji w sferę gospodarczą tego państwa.
Oto ni stąd, ni zowąd Turkmenia zapowiedziała przerwanie dostaw gazu do Ukrainy, uzasadniając to brakiem podpisania nowych, opiewających na wyższe kwoty warunków kontraktu. Będzie to poważny cios w ukraińską gospodarkę. Analitycy dopatrują się w tym ręki Kremla i gry rosyjskiego dostawcy – Gazpromu. Tymczasem podporządkowana Rosji Białoruś nie ma najmniejszych problemów w tej dziedzinie. Przeciwnie, podpisała korzystny kontrakt na cały rok, w którym obowiązują te same, jak dotychczas ceny za metr sześcienny gazu.
Cóż, zdaje się, że to dopiero preludium problemów, jakie czekają od tego roku Ukraińców. Widać do wolności przyjdzie im dochodzić etapami. Trzynaście lat temu przestali być obywatelami republiki radzieckiej, pod koniec ubiegłego roku wywalczyli prawdziwą demokrację a teraz przyjdzie im zdobywać niezależność od dotychczasowego protektora. Czy potomkom odważnych Kozaków w ogóle się to uda? Myślę, że tak, choć będzie to zapewne jedna z najcięższych dla nich bitew.

ARTUR WARZOCHA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *