Wystawa malarska Jacka Łydżby. “Nie boję się koloru”


W Galerii Dobrej Sztuki Muzeum Częstochowskiego 7 września 2016 roku odbył się wernisaż wystawy „Punkt koloru” znanego częstochowskiego malarza Jacka Łydżby. Ideę twórczości artysty przybliżyła Katarzyna Sucharkiewicz, kierownik Działu Sztuki w Muzeum. Wystawę przenika pozytywny ładunek energii, skumulowanej w wyrazistych, ciepłych kolorach z dominacją czerwieni. Artysta ukazuje ją na trzy sposoby. Jako dużą płaszczyznę, kontur portretowanych postaci i przedmiotów oraz jako punkt. Wystawę można oglądać do 20 października 2016 roku.
Przed wernisażem Jacek Łydżba udzielił nam wywiadu

Obchodzi Pan 25-lecie pracy twórczej…
– Nie chciałbym łączyć jakichkolwiek rocznic z twórczością. One nie powodują wystaw. Malarz maluje nie dlatego, że obchodzi kolejne lecia, tylko dlatego, że mu tak w duszy gra. Ma energię, temperament, siłę, odwagę.

Zatem zapytam: jaki był Jacek Łydżba u zarania kariery, a jaki jest teraz, po 25 latach?
– Myślę, że jeśli chodzi o kolor to jestem bardziej odważny. Na początku podchodziłem do niego bojaźliwie. Łamałem go, stosowałem brązy, ugry. W pewnym momencie stwierdziłem, że kolor jest, istnieje, ma swoją energię, siłę. A że jest stworzony, więc trzeba go używać. I tak czynię. Kolor u odbiorcy wzbudza różne emocje, najczęściej uwielbienie, optymizm, ale czasem także lęk.

Zwłaszcza taki wyrazisty…
– …zdefiniowany

Co jest dla Pana najważniejsze w obrazie?
– Kolor. Anegdota, czy to jest kobieta, anioł, twarz, pies, samochód, samolot, to tylko pretekst do namalowania obrazu. Decyduje kolor. On mnie napędza, pobudza, decyduje, że obraz powstaje.

Co chciałby Pan przekazać osobie po drugiej stronie płótna: Jakie relacje nawiązać z widzem?
– Staram się pod zwrócić na pozytywną stronę życia, jego optymistyczne i radosne aspekty. Jeśli używam anegdot i przedstawień, to one są definiowalne i mają pozytywne zabarwienie w historii sztuki, religii, kultury. Są to emblematy pozytywne, jak anioł, kobieta…

Wątek religijny mocno przewija się w Pana twórczości.
– Jest on dla mnie ważny. Nie da się go niczym innym zastąpić. Czasami mnie prowokuje i zachęca do malowania obrazu. Mam ochotę do zmierzenia się z motywem religijnym, który od wieków bierze udział w historii sztuki. Jesteśmy wychowani i ukształtowani przez malarstwo, a przecież przez kilkaset lat dominowało malarstwo sakralne. Ono na nas oddziaływuje. I na mnie też. takie mam DNA, nie można się tego wyrzec.

Pana paleta jest zdominowana: czerwienią, kolorem żółtym, błękitami, bielą.
– Zauważyłem, że z tymi kolorami sobie radzę. Są barwy i tonacje, z którymi mam trudność, więc ich nie używam. Ale czasem zdobywam się na odwagę, by zmierzyć się z innymi kolorami. Muszę je jednak wcześniej okiełznać. Czerwień jest moją ulubioną barwą. Jest we mnie, obmywa mnie.

Ma ona dla Pana symboliczny wymiar?
– Oczywiście. Ale czerwień ma wiele znaczeń, począwszy od barwy Polski, krwi Chrystusa. Jest kolorem królewskim, miłości…

Krytycy sztuki podkreślają, że wyrósł Pan z tradycji polskiej szkoły plakatu.
– Zrobiłem dyplom w pracowni plakatu profesora Maciej Urbańca. Plakat musi mieć szybki, czytelny przekaz. Nie może być zagmatwany, skomplikowany. Ale polski plakat skorzystał z dobrodziejstw malarstwa.

Jak forma przekazu plakatowego wpływa na Pana sztukę?
– To chodzi o myślenie, jestem tak ukształtowany. Zależy mi, aby obraz mówił od razu. Wielokrotnie próbowałem się bawić w anegdotkę w malarstwie, w opowiadania, wielopostaciowości. Za każdym razem próbuję, szkicuję, ale ostatecznie powstają obrazy pojedyncze, bo poboczne historie zamalowuję. Są u mnie niepotrzebne, dlatego, że kolor cały czas decyduje i gra pierwsze skrzypce. On wyznacza kierunek powstawania obrazu. Anegdota i opowieść są sprawą drugorzędną.

Z jednej strony Pana obrazy są jakby niedokończone, z drugiej wyraziste, jasno komunikujące swój przekaz. Jak określiłbyś swój styl malowania?
– Mają też pewną dozę szaleństwa. Cały czas coś we mnie walczy. Jest ciągotka, aby obraz dopracować, ale wówczas bardzo często obraz się zamęcza. Kolor jakoś gnuśnieje, jest za dużo bieli. Natomiast ta lekkość barwy powoduje, że kolor jest świeży i pozwala na interpretację odbiorcy, który może sobie dopowiedzieć, co mogłoby być dalej. Obrazy mają więc lekkość i nie zawsze są dokończone w sferze realistycznej. Moje obrazy są przedstawiające, ale nie realistyczne. Dadzą się przeczytać

Ma Pan przy sobie trzy kobiety obok siebie. Żona Elżbieta i dwie córeczki: Karolinę i Kaję. Są one dla Pana inspiracją?
– Nieustającą.

Która z nich największą?
– Bywa różnie. Czasami jest to Ela, ostatnio może najczęściej Karolina. Wypiękniała i stara się pozować.

I jest bardzo podobna do Taty…
– Tak, Karolina często staje się bohaterką moich obrazów. Ale Kaja też.

Ale i rower.
–Maluję go od czasów studiów, czyli jakieś trzydzieści lat.

Lubi Pan jeździć na rowerze?
– O, tak. Kiedyś zjeździłem rowem całą Jurę Krakowsko-Częstochowską.

Wykładał Pan na naszej Akademii im. Jana Długosza…
– Rok temu zrezygnowałem. Nauczanie jest fajne, ale do pewnego momentu. Ja się już wypaliłem, nie miałem już miłości do edukacji. Poza tym zaczęło brakować mi czasu, nie potrafiłem podzielić go na nauczanie i malowanie. Malarstwo jest zazdrosne i ono zwyciężyło.

Z czego jest Pan najbardziej dumny w swojej karierze artystycznej?
– Nie chciałbym tak o sobie mówić, ale chyba jestem odważny w kładzeniu koloru na płótno. Nie boję szerokich pociągnięć pędzla i szpachli. Nie boję się koloru.

Którzy malarze są dla Pana inspiracją, czy jest jakiś pierwowzór, który wpłynął na Pana postrzeganie malarstwa?
– To okres wczesnego malarstwa. Na pewno podziwiam Piero della Francescę. Za tematykę i czas, który spowodował, że jego obrazy są istotne. Upływ czasu spowodował, że pierwotne złoto odpadło, zostały błękity, ugry i to jest cudowne. Z polskich twórców cenię Piotra Michałowskiego, choć nie można o nim powiedzieć, że był kolorystą. Chodzi mi o jego odwagę w rysowaniu, kładzeniu plamy; wprawdzie brązowej, ale z rozmachem.

Co przed Jackiem Łydżbą?
– Od paru lat maluję obrazy, na których są same kolory, bez przedstawień. Może za dwa, trzy lata pokażę ten cykl w Częstochowie

Co Pan uważa o twórcach pasjonatach, tak zwanych naturszczykach.
– Oczywiście, powinni robić to, co lubią. Malować, tańczyć, pisać i recytować wiersze, śpiewać, grać. To świadczy o ich kulturze, wrażliwości. Twórczość poszerza spektrum myślenia. Im więcej takich osób, tym więcej serdeczności. Z takimi ludźmi łatwo się porozumieć.

Co w Pana życiu jest najważniejsze?
– Jak powiem, że rodzina, to nie skłamię. Moja żona, dzieci, mój ojciec, malarstwo, zdrowie, szczęście. Narodu też. Oczywiście przejmuję się Polską, Polakami, tym co się z nami dzieje. To jest dla mnie ważne.

Dziękuję za rozmowę.
URSZULA GIŻYŃSKA

Jacek Łydżba
Urodzony w 1966 roku we Włoszczowie. W latach 1985-1989 studiował wychowanie plastyczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Częstochowie, w latach 1989-1994 – w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Dyplom z wyróżnieniem otrzymał na Wydziale Grafiki w pracowni plakatu profesora Maciej Urbańca. Od 1995 roku asystent w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Częstochowie, gdzie mieszka razem z rodziną. W 1999 roku został nominowany do „Paszportu Polityki”. W 2002 roku uzyskał tytuł doktora i został zatrudniony na stanowisku adiunkta w Wyższej Szkole Pedagogicznej. Wykładał w pracowni projektowania graficznego. W 2004 roku wybrany zastępcą dyrektora Instytutu Plastyki Akademii im. Jana Długosza w Częstochowie (byłej WSP). Nagroda Prezydenta Miasta Częstochowy 2006. Wiceprezes Regionalnego Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych w Częstochowie. Żona Elżbieta, córki – Karolina, Kaja. Współpracuje z Galerią Art, Warszawa, ul. Krakowskie Przedmieście 17

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *