Lekarka i tłumaczka przy sztalugach


Częstochowskie malarki, członkinie Częstochowskiego Stowarzyszenia Artystów Plastyków im. Jerzego Dudy-Gracza: Danuta Ewa Pęczak (absolwentka Politechniki Częstochowskiej, pracuje w Wydziale Rozwoju Urzędu Miasta Częstochowy) i Krystyna Puch (z zawodu lekarz chirurg, pracuje w przychodni Amicus)w lipcu prezentowały swoje prace w lokalu „Babie lato”. Dzisiaj panie opowiadają nam o swojej przyjaźni oraz pracy zawodowej i artystycznej.

Co zdecydowało o wspólnej prezentacji obrazów?
Krystyna Puch. – Przyjaźń, która trwa ponad trzydzieści lat.
Danuta Pęczak. – W duecie jest raźniej, choć, naturalnie, miałyśmy też indywidualne ekspozycje.

I jak zaczęła się ta przyjaźń?
D.P. – Twórczo. Najpierw w Zachęcie, czyli w Częstochowskim Stowarzyszeniu Plastyków Nieprofesjonalnych, które przeobraziło się w Częstochowskie Stowarzyszenie Artystów Plastyków im. Jerzego Dudy-Gracza. W międzyczasie wspólnie działałyśmy w częstochowskim oddziale ogólnopolskiej, interdyscyplinarnej organizacji artystycznej – w Robotniczym Stowarzyszeniu Twórców Kultury. Krystyna jako wiceprezes ds. praktyki, ja jako wiceprezes ds. organizacyjnych.
K.P – I ten okres był najbardziej intensywny. Uczestniczyłyśmy w licznych plenerach i wystawach w całej Polsce, poznawałyśmy znanych ludzi kultury polskiej oraz artystów z zagranicy, między innymi z Lwowa..

Co Panie cenią u siebie najbardziej?
K.P. – Ja u Danuty: lojalność, szczerość i otwartość na problemy drugiego człowieka. A od strony artystycznej: delikatne uderzenie pędzla. Jej subtelne, wysublimowane, kobiece malarstwo. Ze mnie wyłazi mocna ręka i zdecydowanie.
D.P. – Mamy inne spojrzenie na sztukę. U Krystyny podziwiam pracowitość i konsekwentny upór. Ja szybko się zniechęcam, trudno jest mi znaleźć temat do pracy, który by mnie do końca inspirował. Natomiast, gdy tworzę pod kątem tematycznych wystaw, maluję w tempie ekspresowym.

Z czego wynika to dwoiste odniesienie do pracy artystycznej?
D.P. – Z nastroju, danego momentu życia. Tworzę już trzydzieści lat, przechodziłam różne etapy środków wyrazu: od monochromatycznych barw po ekspansję koloru, od człowieka jako postaci po jego stany emocjonalne, od impresji po coś przetworzonego. Od niedawna maluję pejzaże, ale bardzo rzadko – kwiaty. W pracy twórczej nic nie jest u mnie założone, nie mam obranej końcowej wizji obrazu. Myślę i maluję. To dla mnie ciągły kreatywny proces.

A jak Pani, Pani Krystyno podchodzi do twórczości?
K.P. – Spontanicznie. Idę drogą i widzę pośrodku kałużę, od razu wiem, że będę ją malować. Napotkany obraz tkwi w mojej głowie, wracam do niego myślami, by wreszcie go stworzyć. Poza tym jeszcze haftuję, tej sztuce poświęcam się zimą.

Jakie miały Panie motywacje, by podjąć przygodę malarską na poważnie?
K.P. – To było spontaniczne. W szkole podstawowej wykazywałam talent, zdobyłam nawet kilka nagród, ale bardziej frapowała mnie medycyna i chciałam być lekarzem. Tak się stało, ale właśnie, medycyna wyrobiła u mnie umiejętność rysunku – wszystkim rysowałam to, co widać pod mikroskopem oraz malowania, do którego z kolei bardzo inspirowały mnie zimne ściany w akademickim pokoju, w efekcie ozdabiałam je swoimi akwarelkami.

Pani Danuto, a jak u Pani kształtowała się pasja malarska?
D.P. – W zasadzie stereotypowo. Wiele osób mówi, że malowało od dziecka i tak właśnie u mnie było. Nie lalki, nie zabawki, ale właśnie kredki, farby. Zawsze marzyłam, by w tym kierunku uzyskać wykształcenie, ale uwarunkowania domowe i moje… tchórzostwo – na ASP kandydatów było kilkuset, a miejsc kilkanaście – zdecydowały o wyborze innej szkoły wyższej. Nie miałam trudności z nauką, a że pod ręką była nasza Politechnika poszłam więc na wydział budowy maszyn. Po drodze zrobiłam handel zagraniczny i w tym zawodzie pracowałam wiele lat. A co ukształtowało moją pasję malowania? W Liceum im. Kopernika koleżanką ze Stowarzyszenia – Małgorzatą Domańską, miałyśmy to szczęście, że wychowania plastycznego uczyła nas pani Cecylia Szerszeń, znana częstochowska malarka. W tym czasie moje malarskie pasje jeszcze bardziej się rozwinęły.

Który czas swojego życia uważają Panie za najbardziej ciekawy?
K.P. – Od strony zawodowej, to praca na chirurgii w szpitalu na Zawodziu na Oddziale Chirurgii Ogólnej, kiedy stałam przy stole operacyjnym. Tam byłam dwanaście lat. Potem w przeszłam do szpitala hutniczego, z którego wykluł się Amicus. A artystycznej? To czas Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury. Twórczość jest dla mnie odejściem od codzienności, ale bardzo lubię swoją pracę zawodową i choć jestem na emeryturze, będę pracować dotąd, dopóki będę mogła.

D.P. – Od czasów zakończenia studiów miałam super ciekawą pracę. Już na stażu okazało się, że moja przyszłość zawodowa, to praca tłumacza w handlu zagranicznym. Zaczęłam od Kombinatu Budowy Maszyn w Kłobucku, zatrudniającego kilka tysięcy osób. Był to dla mnie czas nieustannej wymiany walizek, ciągłych delegacji zagranicznych. Wówczas obowiązywała ustawa, która na działalność twórczą pozwalała uzyskać dwa tygodnie dodatkowego urlopu płatnego. Jak wyszło na jaw, że maluję, zaproponowano mi wystawę, na której pokazałam wszystkie swoje prace. Żadna już do mnie nie wróciła, bo dyrekcja zakupiła wszystkie. Potem był Budex i kolejne wyjazdy. To były łatwiejsze czasy dla twórców. Firmy organizowały wernisaże, łącznie z poczęstunkiem, w tej chwili trzeba wszystko załatwiać samemu. Teraz maluję głównie na plenerach, obecna praca zawodowa w Urzędzie Miasta bardzo mnie absorbuje.

Malowanie to odskocznia od codzienności, ale czy to jedyna motywacja, by chwytać za pędzel?
K.P. – Praktycznie jak się zacznie malować, to trudno już przestać, bo natychmiast zaczyna się to kochać.
D.P. – To też niekończąca się przygoda, dająca możliwość rozwoju.
K.P. – I bardzo miła przygoda

Zawsze z pozytywnymi doznaniami?
K.P, D.P. – O nie, są różne. Bywa tak, że malowanie staje się udręką, bo nic nie wychodzi, trzeba potargać, zamalować. I zamiast odprężenia przychodzi zmęczenie. Często nie wiemy jak ta przygoda się skończy – da zadowolenie czy zdenerwuje.

Czy macie Panie swoich mistrzów, którzy was inspirują?
K.P. – Kocham impresjonistów, ze względu na kolor. Zwłaszcza soczystego van Gogha. Podziwiam też profesjonalizm mistrzów Renesansu. To takie uczciwe, porządne malarstwo.
D.P. – Nie zdarzyło mi się wzorować na kimkolwiek, ale podziwiam. Fascynował mnie Zdzisław Beksiński, lecz tylko w pierwszym jego okresie twórczym. Nie przepadam za impresjonizmem. Podobają mi się obrazy Cecylii Szerszeń, i nie dlatego, że była moją nauczycielką. Są takie ulotne. Cenię też malarstwo Mariana Michalika.
K.P. D.P. – Mamy też swoich, częstochowskich mistrzów, którzy byli z nami w Stowarzyszeniach. To nasi nauczyciele: Szymon Wypych, Czesław Dukat, Zdzisław Żmudziński, Maria Ogłaza, Tadeusz Kosela, Marian Panek, Ola Banek.

Jak Panie postrzegają środowisko częstochowskiej kultury?
K.P. – Środowiska zawodowe są otwarte na nieprofesjonalistów, dobrze układa się nam współpraca.
D.P. – Mam przeciwne zdanie. To hermetyczny krąg zawodowców, którzy należą do Związku Polskich Artystów Plastyków i praktycznie nie dopuszczają innych. Takie są też opinie ludzi z innych miast. Poza tym sami częstochowianie mało interesują się sztuką.
K.P. – To ogólna tendencja w Polsce.

Co daje Paniom malowanie?
K. P. – Zadowolenie, poczucie wolności. Ta praca wypełnia moje życie
D. P. – Mnie ubogaca, wiem, że nigdy nie będę się nudzić, nie będę siedzieć w oknie, zajmować się plotkami. Ukoronowaniem pracy twórczej stało się dla mnie trzy lata temu zaproszenie na plener ZPAP z Opola, po którym zaproponowano mi członkostwo w tym związku.

Macie Panie inne pasje?
K.P.– Jestem uzależniona od druku. Pochłaniam książki, szczególnie historyczne. Pasjami czytam o rozwoju medycyny, sposobach leczenia, przepisach leków. Doszłam do wniosku, że niektóre metody naszych przodków wcale nie są głupie.
D.P. – Moją drugą pasją jest nauka języków obcych. W drugiej klasie szkoły podstawowej sama z podręczników mojego brata nauczyłam się czytać po rosyjsku. Próbowałam też zgłębiać gramatyki języka duńskiego i portugalskiego.

Plany?
K.P. – Boję się planować, żyję dniem dzisiejszym. Zobaczę co czas pokaże. Chciałabym jednak, ale chyba już na emeryturze, skończyć podyplomowe malarstwo.
D.P. – Na pewno chcę pracować, oczywiście do momentu, gdy zauważę, że powinnam odejść.

Czego uczy malowanie?
D.P. – Cierpliwości, umiejętności współżycia z ludźmi. Gdy przyszłam do Stowarzyszenia miałam niewiele ponad dwadzieścia lat. Były tam panie, co miały po pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat i to nie przeszkadzało, by wszyscy byli po imieniu. Na plenerach od rana do wieczora była praca, a potem wspólne zabawy, tańce, bale przebierańców, które świetnie organizowała Ola Banek. Teraz pałeczkę przejęła nowa prezes Ewa Powroźnik. Wulkan energii i spontaniczności.
K.P. – Mnie malowanie uczy pogody ducha.
D.P. – Uczy też i pokory. Przychodząc z Małgorzatą Domańską do Stowarzyszenia Dudy-Gracza trafiłyśmy na wymagających cenzorów. Postawiono nam warunki, by przedstawić dorobek artystyczny. Przyniosłyśmy po parę olejnych obrazów. Zebrała się komisja, czyli: Jadwiga Wosik, ówczesny prezes Zbigniew Szablewski. Szymon Wypych i Czesław Dukat. Na czas debatowania wyproszono nas, ale okazało się, że mamy już jakiś poziom i rokujemy. Jednym z moich obrazów był mój autoportret robiony w lustrze przy świecy. Koniecznie chciałam uzyskać światłocień w stylu Rembrandta. I chyba się udało.
Dziękuję za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *