JAK W DOMU RODZINNYM


Ludzie starzy, chorzy, upośledzeni fizycznie czy psychicznie przez los, często całkiem odrzucani są przez swoich bliskich lub akceptowani tylko wtedy, gdy pobierają od listonosza renty. A przecież to właśnie oni otoczeni winni być szczególną opieką. Mówi się, że miarą wartości społeczeństw jest ich stosunek do krzywdy, choroby i bezradności ludzkiej. Patrząc wokół trudno zaliczyć nas do czołówki europejskiej, lecz nie jest też najgorzej. Powstają obecnie placówki, w których pracuje oddany sprawie personel, a potrzebujący znajdują tam azyl i cepłą rodzinną atmosferę.
Jedną z nich jest Dom Pomocy Społecznej w Lelowie, gdzie pensjonariusze mieszkają wygodnie w odpowiednio wyposażonych jedno- i dwuosobowych pokojach. DPS, oddany do użytku pod koniec października 2000 roku, właściwą działalność rozpoczął w styczniu 2001 r. Mieszka w nim 90 osób, w wieku od 19 do ponad 75 lat (68 mężczyzn i 22 kobiety), w mniejszym bądź większym stopniu upośledzonych psychicznie.
Dyrektor ośrodka, pani Alicja Grzegorczyk, jest osobą z 15 – letnim stażem pracy w pomocy społecznej. Z powodzeniem prowadziła OPS w Dąbrowie Zielonej, tam też dostrzeżono ją i od roku również wzorowo kieruje placówką w Lelowie.
– Zarządzać takim domem nie jest łatwo. Jak Pani sobie radzi?
– To było dla mnie wyzwanie i wydaje mi się, że mu sprostałam. Jestem osobą dyspozycyjną, dzieci mam już dorosłe, toteż mogę moim podopiecznym poświęcić więcej czasu. Mieszkańcy doceniają tę troskę i rozmawiamy szczerze o wielu sprawach, unikając w ten sposób problemów, które mogłyby powstać. Czas dla moich podopiecznych jest czasem świętym, choćby się waliło, paliło, w każdym dniu jestem do ich dyspozycji.
Bardzo dbamy o naszych podopiecznych tu na miejscu. Czasem zmuszeni jesteśmy zawieźć kogoś do szpitala, ale stwierdzić muszę, że służba zdrowia jest bardzo… chora, bardziej chyba niż niektórzy nasi mieszkańcy. W szpitalu traktują pensjonariuszy DPS jak zło konieczne, walczymy o miejsce, jeśli musimy kogoś położyć. Ostatnio jeździliśmy golić pensjonariusza, materac przeciwodleżynowy też trzeba było do szpitala zawieźć. Nasza pracownica wykonywała wiele przy chorym czynności.
– A gdyby jej nie było?
– Dlatego mówię o chorej służbie zdrowia. My naszych mieszkańców traktujemy jak rodzinę i robimy wszystko, aby ten dom był dla nich ciepłym, prawdziwym domem.
– Widać tu wszędzie kobiecą rękę i wielką dbałość o wygodę mieszkańców.
– Muszę pani powiedzić, że w każdym pokoju jest telewizor, ale niektórzy nasi mieszkańcy wolą wspólne oglądanie więc uruchomiliśmy świetlicę. Na terapii zajęciowej wykonują różne prace; malują, robią na drutach, szydełkują, tworzą ozdobne bukiety, obrazy ze skóry, przedmioty użytkowe, malują na szkle. Na święta wykonywali stroiki do swoich pokoi z materiału, między innymi, własnoręcznie zbieranego w lesie. Część z nich podarowaliśmy przyjaznym nam instytucjom i firmom. Wiele prac zdobi nasze ściany. Mieszkańcy biorą też udział w konkursach osób niepełnosprawnych i są nagradzani. Mamy własny, 10-osobowy chór i zespół teatralny, którego członkowie w 2 tygodnie przygotowali i wystawiają Jasełka. Nauczyli się na pamięć ról, z czego jestem bardzo dumna.
Kilka dni temu minął rok mojej pracy tutaj i proszę zobaczyć jaki dostałam prezent. Wykonali go nasi podopieczni.
– Ta księga faktycznie jest wspaniała.
– Sami sobie szyją stroje, bluzeczki, spódnice dla chóru, wszystkie rekwizyty wykonują sami. Mamy dwie piękne szopki, jedna jest w kaplicy, a druga w pokoju gościnnym.
– Czy rodziny często odwiedzają mieszkańców? Czy zabierają ich na święta do domu?
– Niestety, nie odwiedzają, spośród 90 osób zaledwie 7 na Boże Narodzenie pojechało do swoich rodzin. Nawet kartek świątecznych przychodzi znikoma ilość. A nasi mieszkańcy własnoręcznie wykonują prześliczne karty i wysyłają do swoich bliskich. Ja myślę, że rodzina oddając kogoś do domu opieki pozbywa się kłopotu i chce mieć święty spokój…
– Nie zdarzyło się, żeby rodzina kogoś zabrała?
– Zdarzyło się. Jeden raz. Było u nas starsze małżeństwo. Dzieci, oddając ich, pewnie myślały, że rodzice pójdą a renty pozostaną. Procedura jednak jest taka, że 70% świadczenia idzie na utrzymanie, a 30% pozostaje do dyspozycji mieszkańca. Kiedy dzieci się zorientowały, że rodzice nie mogą im wszystkich pieniędzy oddawać, to zaczął się proces odwrotny.
– Czy mieszkańcy mogą swobodnie wychodzić na zewnątrz?
– Tak. Muszą jedynie, tak jak my wszyscy, wpisać się w książkę wyjść. Pamiętać należy, że są to ludzie chorzy i mogą czasem się zapomnieć. Jeśli osoba jest ubezwłasnowolniona też wyjść może, ale pod opieką. Uprzednio jednak wypowiedzieć się musi opiekun prawny.
Staramy się zapełnić im czas tak, aby byli zadowoleni. Wiosną topiliśmy marzannę, świętowaliśmy dzień kobiet, latem palimy ogniska, bawimy się, grillujemy, urządzamy wieczory poetyckie, imprezy sportowe, turnieje piłki nożnej, w każdym miesiącu urządzamy uroczyste, wspólne urodziny, mamy bibliotekę i czasopisma. Gościli u nas artyści cyrkowi, strażacy z pokazami, byliśmy z wycieczką na Jasnej Górze.
– Bogata dokumentacja fotograficzna i zachowanie mieszkańców świadczy, że jest im tu naprawdę dobrze. A przecież jest jeszcze wiele domów opieki, gdzie karmi się mieszkańców silnymi środkami uspokajającymi, aby byli cisi i nie sprawiali kłopotu. Sama takie widziałam.
– Nasi mieszkańcy także, na zlecenie lekarza, biorą leki, lecz nie są to środki otępiające. Mamy też samorząd mieszkańców. Ponadto, pensjonariusze wybrali sobie wśrod pracowników osoby, które najbardziej akceptują. Są to dla nich “osoby pierwszego kontaktu”. Ja jestem taką osobą dla trojga mieszkańców. Pracujemy przy pomocy planów sporządzonych na podstawie charakterystyki danej osoby. Jeśli odczuwa brak akceptacji, to wypełniamy tę lukę, w rozmowach sondujemy czym najbardziej interesuje się dana osoba i rozwijamy te zainteresowania.
– Każdy z naszych podopiecznych – mówi pielęgniarka Marzena Maniszewska, kierownik oddziału opiekuńczego – ma swoje zamykane
pudełko na leki, prowadzimy pełną dokumentację medyczną: indywidualne karty zleceń, zeszyty i książki zabiegów pielęgnacyjnych, iniekcji, leków. Każda osoba ma zaprowadzony zeszyt ze wszystkimi danymi, tak, aby zawsze były pod ręką.
Pacjenci, na zlecenie, korzystają z hydroterapii. Mamy specjalne pomieszczenie z wannami do tego celu. Wykonujemy też, w miarę potrzeb, zabiegi rehabilitacyjne, są to: diadynamika, laser, pulsotronik, krwioterapia i ultradźwięki. Mamy dobrze wyposażoną salę gimnastyczną do różnego rodzaju ćwiczeń.
Na terenie DPS znajduje się kaplica, a duchową opiekę zapewnia mieszkańcom ks. proboszcz Henryk Młynarczyk. Jest jeszcze jedna duchowna osoba, która służy domowi pomocą. To proboszcz parafii św. Jacka w Częstochowie, ks. Józef Zielonka, który zaopatruje mieszkańców w leki i odzież.
A tego rodzaju pomoc jest bardzo potrzebna. Projektowany budżet na rok bieżący w najlepszym razie zapewniłby funkcjonowanie placówki przez 6 miesięcy. Z myślą o trudnościach poczyniono już pewne oszczędności i stawkę żywieniową z 7,50 zł zmniejszono do 6 zł. Podejmowane są też inne kroki.
Dużą troską otacza placowkę Starosta Powiatu Częstochowskiego Wiesław Bąk, który nigdy nie odmówił pomocy. Zawsze, jeśli tylko są jakieś trudne sytuacje, spieszy z pomocą. Są też i inni wypróbowani przyjaciele, jak “Galtex”, “Polontex”, “Uniprofil”, firma “JAROCKI”, czy P.T.H. “PLON”. Jest Apteka Danuty Sławińskiej, firma “CST”, Wytwórnia Szkliwa “WOJTASZEK”. Jest tych wypróbowanych przyjaciół 52, wszystkim za naszym pośrednictwem, Dom Pomocy Społecznej w Lelowie serdecznie dziękuje i liczy na dalsze wsparcie.

JOANNA BAR

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *