Sekscesy na scenie


Do realizacji „Plaży” Petera Asmussena Teatr im. Adama Mickiewicza przymierzał się trzykrotnie. Po dwóch nieudanych próbach dopiero André Hübnerowi-Ochodlo udało się doprowadzić sztukę do scenicznej premiery. Czy warto było czekać? Nie jestem przekonany.

Poznajemy dwie pary małżeńskie, które cztery lata z rzędu spotykają się na wakacjach w nieuczęszczanym kurorcie nad morzem. Pary, dodajmy, źle dobrane. Postaci duszą się w swoich związkach, pragną odmiany. Z roku na rok ich poszukiwania własnego miejsca na świecie przybierają coraz tragiczniejszych wymiarów. Nieudane próby zawsze kończą się tak samo – w opustoszałym hoteliku, w tym samym gronie. Bohaterowie zdający sobie sprawę z beznadziejnego tkwienia w gęstniejącej coraz bardziej atmosferze, tym większy wzbudzają żal.
Ciekawy, oryginalnie ujęty motyw przewodni zostaje niestety rozmyty. Dostajemy zlepek kolejnych histerycznych, nie do końca przy tym uzasadnionych ataków, zmieszany z licznymi uniesieniami erotycznymi. Rozpoczyna się sceną seksu małżeńskiego, a potem już każdy z każdym, także z samym sobą, włącznie z wątkami homoseksualnymi. Scena masturbacji w wykonaniu Macieja Półtoraka była przekonywująca, ale czy do czegokolwiek potrzebna? Wątpię.
Sztuka duńskiego pisarza miała dotyczyć kondycji człowieka, w zderzeniu z innymi ludźmi. Tymczasem widzimy bardziej zezwierzęcenie niż poszukiwanie istoty człowieczeństwa. Czy rzeczywiście definiuje je jedynie pragnienie seksualnego spełnienia? Przytaczane wątki pracy zawodowej i innych aspektów życia – przytłaczane po chwili kolejną mocną dawką erotyki – wydają się tak naprawdę nie mieć znaczenia. Dopiero pod koniec przedstawienia przekaz nieco łagodnieje.
Czy taki obraz wynaturzenia był zamysłem Petera Asmussena, czy jest wynikiem nadinterpretacji reżysera Hübnera-Ochodlo, nie wiem. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że któryś z panów przesadził w przedstawieniu karykaturalności ludzkiej egzystencji. Dodatkowo wszystko wydaje się ogarnięte chaosem, przez co nie do końca zrozumiałe. Czy jest to brutalna alegoria na szaleństwo ogarniające współczesny świat? Nie zaryzykuję tak śmiałego stwierdzenia.
Samą realizację pod kątem technicznym należy jednak ocenić wyjątkowo pozytywnie. Wszystkie elementy – od świetnej gry aktorskiej, przez ciekawą scenografię, kostiumy po obecną przez prawie cały spektakl, intrygującą muzykę autorstwa Adama Żuchowskiego – są naprawdę lotów najwyższych. Kreacje Teresy Dzielskiej (Sanne), Adama Hutyry (Jan), Sylwii Oksiuty (Benedikte) i Macieja Półtoraka (Verner), potwierdzają opinię, że w Częstochowie aktorów mamy wybitnych. Użyte przez nich środki wyrazu były niezwykle udane i tym bardziej szkoda, że zostały wykorzystane do tak specyficznych, delikatnie mówiąc, ról. Gdyby skupiono się na wątku przewodnim i postawiono na większy realizm charakterologiczny, efekt byłby z pewnością dużo bardziej zadowalający.

ŁUKASZ GIŻYŃSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *