“Wciąż drzemie we mnie coś młodzieńczego…”


O sztuce, wyobraźni i pracy opowiada nam Jerzy Kędziora, znany, częstochowski artysta- rzeźbiarz.

Niedawno obchodził Pan 35-lecie swojej pracy. Jakich słów użyłby Pan chcąc określić swoją nieprzemijającą wędrówkę ze sztuką?
– Cieszę się, że udaje mi się wytrwać w tym zawodzie, ponieważ nie wszystkim “zawód” artysty pozwala godnie przeżyć. Dla mnie najważniejsza jest satysfakcja z tej pracy, a przy okazji miłe jest, że w opinii wielu osiągam sukces. No cóż, muszę się z tym pogodzić (śmiech).

Co w ciągu tych lat pozwala teraz powiedzieć: jestem artystą, który wyszedł poza kanony?
– Aktualnie wszelkiego rodzaju kryteria i kanony sztuki rozluźniły się i w tej chwili trudno jest jednoznacznie określić, gdzie i jak się człowiek wychyla, ale może polega to na tym, że znalazłem sobie kilka samotniczych ścieżek, po których się poruszam i dlatego postrzegany jestem jako artysta oryginalnych pomysłów. Można to dostrzec w tzw. balansowaniu, które z wyróżników jest chyba najbardziej rozpowszechnione. Zresztą wszystko, co robię jest podszyte pewnym dowcipem plastycznym, z którego wynikały i rzeźby wróżebne, i rzeźby samofinansujące się i inne cykle. Ten dowcip pozwolił mi właśnie pewne kanony opuścić. Zmiany ustrojowe, w które włączałam się poprzez sztukę, też mnie z utartych szlaków sprowadzał. Powstawał wtedy “Portret Polaka Czasów Transformacji”. Musiałem szybko reagować na zmieniające się sytuacje. Wiele rzeczy robiło się spontanicznie, doraźnie, bez kanonów.

W Pańskich rzeźbach fantazja przeczy nudzie, którą czasami dostrzega się w wielkich, nieruchomych posągach. Jak to jest, że Pana rzeźby mają skrzydła, na których, gdyby tylko chciały mogłyby wzlecieć?
– To dość odważna teza, bowiem robię uskrzydlone postaci, które mimo to nie wzlatują. Sztuka lub choćby myśl w sztuce bywa uskrzydlona, ja jednak robię klasycznie, a modelowane rzeźby i to ich ustawianie, rozwój technologii materiałowej pozwala wywoływać takie wrażenie. Najbardziej widoczne medialnie są rzeźby ustawione na linach, ale bywają i inne rodzaje balansowania. Na przykład w Noc Kupały wodowaliśmy rzeźby. Wtedy również pojawiło się zdziwienie, jak one utrzymują się na jakimś jednym, szczególnym punkcie. Zależy to w praktyce od zagęszczenia materii, kompozytów żywicznych, rasowanych mączką marmurową, metalem pylistym. To wszystko pozwala mi w swoisty sposób wykorzystać fizykę do własnych celów.

Podniebny spektakl, który oglądamy w muzeach, galeriach przypomina grę w teatrze. Kogo grają Pańskie dzieła? I do kogo mają przemawiać?
– Mają przemawiać oczywiście do widzów, ale też same do siebie, ponieważ dialog nawiązuję zarówno z widzem obecnym na wystawie, jak i z kolegami rzeźbiarzami. Wnoszę pewne nowe, chociażby w ustawianiu, tendencje rzeźbiarskie. Skoro dzieła przytwierdzone do ziemi mają trójwymiarowość, to moje wyniesione wysoko zyskują jakiś czwarty wymiar np.(śmiech). Faktycznie są to swego rodzaju spektakle, wcześniej polityczne, teraz bliższe codzienności, rzeczywistości np. cyrkowe. Często biorę udział w festiwalach teatralnych, gdzie reżyserzy widzą w moich rzeźbach współczesnego człowieka i budują z ich udziałem dramaty, czy etiudy autorskie.

Jest Pan także projektantem cyklu rzeźb “Polskie postaci legendarne i prehistoryczne”. Garściami czerpie Pan z historii Polski. Co łączy te rzeźby? I kiedy zrodził się ten pomysł?
– Na brak pomysłów nie narzekam, raczej na brak czasu w ich realizacji. Bodźców wokół nas jest naprawę wiele. Ten cykl zrodził się w czasie zlecenia, które zespół artystów dostał na realizację wystawy historycznej w Muzeum Częstochowskim, gdy Częstochowa uzyskała statut województwa. Wystawa miała dotyczyć naszego regionu, jego dorobku kulturowego. Powstał scenariusz na powierzchnię całego piętra, ale zapomniano o dwóch salkach. Początkowo proponowałem eksponować tam kilka dzieł Jurka Dudy- Gracza. Nie chwyciło. Niespodziewanie okazało się, że Częstochowa ma inną ciekawą historię, którą warto pokazać. Zaproponowałem zrobienie rzeźby legendarnego założyciela miasta Częstocha, później powstał Sandomir, tworząc nową legendę, w Warszawie Wars i Sawa, Twardowski dla Bydgoszczy, Dwuwoj i cykl ten wciąż się realizuje. W Noc Kupały witaliśmy nowego Częstocha, którego jestem ojcem. Skoro on jest założycielem naszego miasta to kim ja jestem?. Warto to robić choćby właśnie dla takiego dowcipu .

Realizował Pan także projekty: pomników, kaplicy Franciszkanów, wnętrza i wystawy muzealne. Nie przerażała Pana ich statyczność?
– Nie postrzegam tego w ten sposób. Pracuję dużo szerzej w zwodach artystycznych, niż tylko jako rzeźbiarz i podejmuję się wielu realizacji innego rodzaju, co również przynosi mi wiele satysfakcji. Od początku pracuję, aby zarabiać, utrzymywać rodzinę, móc tworzyć. Jestem wykształconym profesjonalnym plastykiem, wiele projektów realizuję też w rezultacie wygranych konkursów i zobowiązań. Teraz na plan pierwszy wysunęły się działania sensu stricte artystyczne, kreujące mnie na artystę.

Ma Pan stałą ekspozycję rzeźb plenerowych w “Ogrodzie wyobraźni” przy Galerii Lonty. A co kryje Pańska wyobraźnia?
– Wyobrażam sobie, że na Jurze zaistnieje więcej moich działań i dlatego pracuję teraz nad stworami – Rzeźbiańcami, rzeźbionymi dość naturalnie, mając nadzieję, że pobudzą wyobraźnię tych, którzy nie mają jej i skłonią ich do uśmiechu, czy refleksji nad legendami, które otaczają nasz region. Dla przykładu powiem, że przed Twardowskim dla Bydgoszczy, myślałem, by zrobić Go dla Krakowa, albo dla Jury właśnie. Nie udało się, więc może warto spróbować z Rzeźbiańcami, warto stworzyć coś, co będzie się ludziom z Jurą kojarzyło dodatkowo. W ogóle trudno w plastyce cokolwiek robić bez wyobraźni. Teraz np., na plener miejski, stworzyłem nową formę rzeźbiarską tzw. Kędziory. Niestety na głowie ich już coraz mniej, więc powetuję je sobie w kompozycjach przestrzennych (śmiech).

W jaki sposób realizuje Pan swoje marzenia artystyczne w Studio Plastyki Użytkowej “Bat”?
– To studio na własny użytek stworzyła moja żona plastyczka, w dużej mierze z powodów formalnych. Ja dość późno stworzyłem własne studio, wcześniej pracowałem na tzw. plenerach, wynajętych pomieszczeniach. “Bat” w jakiejś mierze dał mi ciągłość realizacyjną pewnych działań. Poza tym studio to było zawsze otwarte, mogła je odwiedzać młodzież, obserwować, uczyć się, wymieniać doświadczeniami. Teraz mam studio w Poczesnej, PGR.

Pracuje Pan także w Częstochowskim Liceum Sztuk Plastycznych i co roku wypuszcza spod swoich skrzydeł wielu młodych ludzi. Jaki wskazuje im Pan kierunek?
– Nie daję im jakiś złotych, niezawodnych rad. Pobudzam wyobraźnię, uczę podstaw plastyki przestrzennej. Boję się, żebym nie zatarł w nich talentu, by mógł się rozwinąć i pozwolić stworzyć z nich indywidualności twórcze.

Nagrodzono Pana tyloma nagrodami, że ciężko jest je wszystkie wymienić. Czy jest Pan ich kolekcjonerem?
– W sensie namacalnym? Upublicznionym? Nie. Najczęściej były to jakieś dyplomy, a jako, że miałem dwa pożary w pracowni, niewiele z nich zostało. Choć u wielu innych są one wystawione i czasem mnie kusi, żeby zrobić podobnie, ale to chyba dlatego, że się starzeję (śmiech). Na niektórych ścianach pracowni eksponuję plakaty imprez, w których uczestniczyłem. Coraz częściej galerie, które wydają jakieś wydawnictwa itp. proszą mnie, żebym o tych nagrodach mówił, pisał, bo dla celów poznawczych, dokumentacyjnych ma to znaczenie.

Mówiliśmy już o tym, że Pańskie rzeźby zdają się burzyć prawa fizyki, a czy Pan lubi burzyć schematy?
– Pewnie! Chyba każdego to kusi i wtedy zależy, czy człowiek się temu podda. Wszelkie bariery istnieją również po to, aby je przekraczać, czy łamać. Cieszy mnie, jeśli z tego wynika coś nowego, twórczego. Wydaje mi się, że we mnie wciąż drzemie jeszcze coś młodzieńczego, rodzaj pewnej przekory. Dobrym tego przykładem jest wspominana już Noc Kupały, kiedy to w opozycji do znanych wszystkim odcisków rąk, stóp sławnych ludzi w różnych miejscach, my będziemy to samo robić z zupełnie inną częścią ciała, a mianowicie kolokwialnie mówiąc będziemy odciskać “tyłki”, których kopie znajdą się później u mnie w Galerii w postaci kamiennych siedzisk.

Co sprawia, że Pańskie rzeźby, zwłaszcza balansujące wciąż na nowo wzbudzają zachwyt? Jakich użył Pan do tego czarów?
– Staram się oczarować, ale niestety nie czaruję. Zawsze chcę jak najrzetelniej zrealizować zamysł artystyczny i może to jest efekt tych zabiegów. Są ludzie, którzy dzięki moim rzeźbom odnajdują w sobie nieodgadnione emocje i to jest już swego rodzaju magia.
Rozmawiała

SYLWIA GÓRA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *