DYKCJA MARSZAŁKA


Wśród osiągnięć na niwie polskiej rozrywki, mniejszych lub większych, stanowczo niedoceniana jest rola Sejmu. Stawiam taką tezę kierowany zwykłym poczuciem sprawiedliwości, albowiem wybrańcy narodu z Wiejskiej potrafią czasem sprawić człowiekowi taką radość, że najbardziej wytrawny artysta kabaretowy ani się do nich umywa. Powyższa inwokacja dotyczy wydarzeń, jakie miały miejsce w naszym parlamencie tydzień temu, kiedy to nie przeszła ustawa o płatnych urlopach macierzyńskich dla ojców, którzy mogliby opiekować się dziećmi i wysyłać w tym czasie małżonki do pracy. Ustawa jak ustawa, ale okoliczności jej nie uchwalenia są szczególnie interesujące. Otóż stało się tak, bo grupa posłów, która miała głosować “za”, głosowała “przeciw”, ponieważ pomyliła przyciski. A właściwie, to nie pomyliła, tylko głosowała w ciemno, bo nie dosłyszała dokładnie o co chodzi w danym momencie.
A nie dosłyszała, bo marszałek Płażyński mówił szybko i niewyraźnie. No i stało się. Na szczęście, rzeczona ustawa nie należy gatunkowo do tych, które decydują o losach kraju, ale co by było, gdyby było inaczej? Załóżmy taką oto sytuację. Jakiś skrajny liberał z koła poselskiego mniejszości niemieckiej, wnosi do laski marszałkowskiej projekt ustawy o oddaniu Niemcom Ziem Zachodnich, niegdyś odzyskanych czy też pozyskanych. No, może nie od razu o oddaniu na zawsze, ale powiedzmy oddaniu w leasing na 25 lat. Marszałek czyta szybko, bąkając coś tam pod nosem, posłanki i posłowie gadają między sobą albo myślą o niebieskich migdałach, coś tam do nich dociera, coś nie i “łuups!” ustawa przechodzi. Następnego dnia mieszkańcy Opola i Wrocławia budzą się rankiem, a tu mleczarz dzwoni bańkami pogwizdując fragmenty Brahmsa, na rogu kamienicy widnieje tabliczka Unter den Linden, a na słupach wiszą plakaty informujące o meczu między Śląskiem Wrocław i Herthą Berlin, w ramach Bundesligi. Świat pachnie bawarską golonką i zasiłkami 3000 marek na miesiąc. Każdy przyzna, że jest to wizja upiorna. Albo jeszcze gorzej, a nawet lepiej. W analogicznych okolicznościach sejmowego rozgardiaszu i seplenienia któregoś z marszałków, przechodzi przez nieuwagę ustawa o wybiórczej eutanazji wśród obywateli, którzy ukończyli 65. rok życia. Chodzi o oszczędności w systemie emerytalnym. Poniewczasie wybucha wrzawa, najstarsi posłowie bledną jak papier, niektórzy spoglądają na kalendarz, inni na zegarek, na sali sejmowej pojawia się kilku anestezjologów w białych fartuchach, którzy pozornie obojętnym wzrokiem omiatają ławy parlamentarne. Albo ewentualny przypadek, kiedy to w sejmowym bałaganie grupa feministek przeprowadza ustawę o publicznym kamienowaniu niewiernych mężów. Możliwości jest wiele, a zagrożenie poważne. W tych okolicznościach nienaganna dykcja marszałków sejmu jest problemem wagi państwowej. Powiedzmy sobie otwarcie.
Dykcja marszałka jest tak ważna dla bezpieczeństwa kraju, jak te wielozadaniowe supermyśliwce, które ma kupić nasza armia, albo nawet ważniejsza. Stąd logiczny wniosek, żeby w przyszłym Sejmie osoby wybierane na marszałków wysławiały się perfekcyjnie i mogły okazać na żądanie stosowne zaświadczenie od logopedy, kartę mikrofonową, wspólną fotografię z profesorem Miodkiem, tudzież kilka innych, niezbędnych dokumentów. Inaczej może być niezła heca. Oczywiście, w nowym Sejmie może i tak się zdarzyć, że wybrany marszałek będzie miał tak poważną wadę wymowy, że wszelkie porozumienie akustyczne będzie nierealne. Ale przecież nie ma sytuacji bez wyjścia. Wtenczas taki marszałek powinien dogłębnie opanować język migowy. Podobnie zresztą jak pozostali parlamentarzyści. Ustawy zgłaszane hurtowo językiem migowym, podobnie jak migowe interpelacje poselskie wymagają co prawda niezłej kondycji fizycznej, ale czego się nie robi dla dobra Ojczyzny. Powstałby wtedy, kolejny w naszej historii, Sejm Niemy. Niemy, ale radosny. Jednak wariant migowy jest wariantem awaryjnym. Na razie wystarczy, żeby marszałek czytał projekty ustaw wyraźnie, dobitnie akcentując spółgłoski i nie zapominając o samogłoskach, żeby również czytał wolno. Na tyle wolno, żeby dotarło to do umysłów poselskich. I żaden marszałek nie powinien tłumaczyć się z szybkiego czytania oszczędnością czasu. Czasu jest dosyć. Teoretycznie całe 4 lata, na każdą kadencję. I jest to przecież czas hojnie opłacany.
Dan 25.06.2001

ANDRZEJ BŁASZCZYK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *