CZĘSTOCHOWSKIE FIRMY: Jak szwajcarski zegarek


O częstochowskiej i polskiej gospodarce rozmawiamy z Arturem Gackiem, prezesem częstochowskiej firmy „Polontex”.

Rozpoczęliśmy nowy rok. Panie Prezesie jak „Polontex”, jedna z największych firm częstochowskich, odnajduje się dzisiejszej rzeczywistości gospodarczej?
– Zacznę od podsumowania ubiegłego roku, który był dla nas bardzo trudny, zwłaszcza jego pierwsza połowa i przełom półroczy. Był to efekt spadku popytu i sprzedaży detalicznej w kraju, ale także spadek eksportu i pogarszający się kurs złotówki. Z tych trzech kierunków dostaliśmy negatywne sygnały. W czwartym kwartale udało się nam te straty trochę nadrobić. Dzisiaj nie możemy narzekać, że jest bardzo źle, ale wolelibyśmy, by było lepiej. W tym roku mamy zawartych kilka kontraktów zagranicznych i mamy nadzieję, że będzie rozwijało się to w dobrym kierunku. Kurs złotówki, dla nas – jako eksporterów – się poprawił. Jak potoczy się rozwój podsumujemy za pół roku, jak się spotkamy.
Muszę dodać, że poza produkcją tkanin rozwijamy drugą działalność: nasz Park Technologiczny. I Klientów nam przybywa. Z pewnością na ten stan wpłynęło wyremontowanie drogi przy naszym zakładzie.

Ile i jakie firmy skupia Park Technologiczny?
– W tej chwili jest tu ponad 70 firm, które zatrudniają ponad 1200 osób – poza nami, Polontex zatrudnia ponad 500 osób. Jest to zatem dość duży zakres działalności. Firmy są różne – polskie, ale również sporo zza granicy: włoskie, francuskie, koreańskie. Zakres produkcji jest także szeroki: od części samochodowych, po drukarnie, spedycję, sprzedaż internetową, hafty. Z czego się cieszymy, bo gdyby nastąpiło załamanie jakiejś branży drugie firmy zostaną.

Trzeba Państwu pogratulować pomysłu i konsekwencji w działaniu. Ze wszystkich stron słyszy się bowiem o zamykaniu i upadaniu firm niż ich rozwoju. Zatem dobra idea i determinacja, zapewne Pana Prezesa i Zarządu, skutkuje pozytywnymi efektami.
– To jednak wymaga nakładu. Nie jest tak, że firmy są i po prostu przychodzą. My stwarzamy dla nich specjalne warunki do funkcjonowania. Dla firm zagranicznych, od wsparcia przy ich zakładaniu, do notariusza poprzez kontakty z bankami, pomoc w tłumaczeniach, samochody, wsparcie na marketing. Przygotowujemy też halę pod potrzeby Klienta, jego sprzętu technicznego, a potem też oferujemy pomoc przy funkcjonowaniu firmy, gdy wystąpią okoliczności napraw, przeróbek maszyn, w transporcie wewnętrznym. Mamy szeroki zakres wsparcia i firmy chyba to doceniają, bo inni takiego wsparcia nie proponują.

Czyli trzeba dać, by coś mieć…
– …dużo trzeba dać, by w przyszłości być może mieć.

A jak ocenia Pan nasz zakątek częstochowski z perspektywy lokalnego przedsiębiorcy. Czy miasto, jak się o tym dość szeroko upowszechnia, otwiera się na przedsiębiorców?
– Czy otwiera? Miasto przygotowało program wsparcia inwestycji, ale trzeba powiedzieć, że przedsiębiorcy ciągną bardziej ku centrum Śląska, tam jest większe nasycenie ludnością. Śląsk to taka mała Szwajcaria. U nas kilka firm wyraża zainteresowanie ulokowaniem się w strefach ekonomicznych, ale są to drobne firmy, nie powiązane w sieci holdingowe z innymi.

Istotnie, firmy, które mają się dopiero pojawić w strefach gospodarczych zapowiadają zatrudnienie około 200 osób. To nie jest liczba, która znacząco wpłynie na zmniejszenie bezrobocia w Częstochowie.
– Trzeba jednak pamiętać, że z taką firmą wiążą się kooperanci, którzy współpracują, dostarczają różne elementy, więc zatrudnionych będzie więcej. Tak jak u nas. Zatrudnionych w Parku jest 1200 osób, ale w rzeczywistości dochodzi duża grupa współpracujących z zewnątrz.

Jak zatem w Pana opinii kształtuje się pozycja Częstochowy na tle kraju?
– Generalnie siłę Częstochowy widzimy po liczbie ludności, która – niestety – spada. Druga rzecz, która obrazuje stan naszego miasta, to ruch na DK-1. Rano korki w stronę Katowic, wieczorem w stronę Częstochowy, co świadczy o tym, że coraz więcej osób pracuje poza Częstochową. To jest uciążliwe, więc często w takiej sytuacji zmienia się miejsce zamieszkania. Władze muszą wymyślić coś, by przyciągnąć większy kapitał do Częstochowy. My to robimy, ale na naszą skalę, i na ile to możliwe – to z sukcesem. Chcielibyśmy rozwijać się dalej, ale musimy liczyć siły na zamiary. Do tej pory nie uzyskaliśmy wsparcia finansowego od nikogo.

A rozmawialiście o tym z władzami miasta?
– Tu jest problem, bo na takie cele, jak nasz Park, nie przeznacza się środków. Nie ma takich programów. Są na energetykę czy środowisko, ale na rozwój gospodarczy – nie ma.

Środków nie ma ani lokalnie, ani z funduszy zewnętrznych?
– Na dzisiaj w ogóle jest trudno, bo jeszcze nie weszła nowa perspektywa dofinansowań unijnych. Liczymy, że program ruszy, byśmy – ewentualnie – mogli skorzystać z jakiejś pomocy.

Jako doświadczony przedsiębiorca, co by Pan doradził prezydentowi Częstochowy w obszarze poprawy gospodarki?
– Ja bym doradził, tylko czy Prezydent może to zrobić? Czasami opłaca się dużej firmie dać dzierżawę terenu na dwadzieścia lat za symboliczną kwotę, by się ulokowała i uruchomiła produkcję. Jak było na przykład z firmą japońską produkująca silniki w Polsce. Rząd polski nawet górę zrównał, by stworzyć przestrzeń pod zabudowę dla firmy, dał też pieniądze na szkolenie pracowników. To w pierwszym odruchu wydawało się nierozsądne i nielogiczne, ale po pięciu latach z podatków, które wpływały do kasy państwowej, koszty się zwróciły z nawiązką. Jednak prezydent miasta nie ma takiej władzy.

Sięgamy zatem wyżej, bo co rząd powinien zrobić, by ułatwić samorządom progospodarcze działania?
– Tak, samorządy potrzebują więcej uprawnień, stymulujących rozwój gospodarczych, również z wykorzystaniem państwowych środków budżetowych czy też własnych. W samorządzie można wygospodarować środki na taki cel, ale musi być zgoda władców miasta.

Czy widzi Pan jakiś ubiegłoroczny sukces gospodarczy w Częstochowie lub regionie z jakiego można się cieszyć?
– Dla mnie dużym sukcesem są drogi, które powstały w ubiegłym roku. To wpływa na wizerunek Częstochowy, bo do tej pory miasto słynęło z korków ulicznych.

A czego się nie udało zrealizować?
– Nie udało się ściągnąć firm do gospodarczych stref ekonomicznych. Nad tym trzeba będzie usilnie pracować.

A jak Pan, jako przedsiębiorca, ocenia stan polskiej gospodarki. Ciągle mamy kryzys?
– Formalnie kryzysu nie ma, bo mówi się, że jesteśmy zieloną wyspą. Teoretycznie. Natomiast czy się rozwijamy dostatecznie szybko? Raczej nie, bo mamy dużo do nadrobienia w stosunku do krajów europejskich. Czy mamy szansę. Mamy olbrzymią, zwłaszcza w sytuacji jaka nastąpiła na rynku walut. Wszyscy się martwią, że frank podrożał, że dolar drogi. A ja się cieszę, bo dla producentów polskich to dobra sytuacja. Im więcej będzie polski producent produkował i sprzedawał za granicą, tym więcej będzie ludzi zatrudniał. Im więcej będzie ludzi zatrudniał, tym więcej będzie płacił podatków do budżetu państwa, również do budżetu gminy. Ze wzrostu franka martwią się importerzy, ale oni wywożą nasze pieniądze, a nie przywożą.

Czyli każdy kij ma dwa końce.
– Z punktu budżetu państwa i gmin, słaba złotówka to duży plus.

Gdzie Państwo macie najlepsze rynki zbytu, gdzie szukacie kontrahentów?
– Byliśmy i na zachodzie, i na wschodzie. Obecna sytuacja z Rosją spowodowała zaprzestanie handlu z tym krajem. Wpłynęła na to wewnętrzna sytuacja w Rosji, tam nie ma popytu.

Na zachód łatwo się przebić ze swoją ofertą?
– Na pewno nie, to bardzo wymagający rynek. Ale dajemy sobie z tym radę. W styczniu mieliśmy Targi we Frankfurcie i dotarły do nas miłe recenzje. Partnerzy dziękowali nam za dobrą współpracę i mówili, że z Polonteksem współpracuje się jak ze szwajcarskim zegarkiem, tak dostawy są regularne. Drugi nasz partner stwierdził, że nie widział jeszcze takiej firmy, która w ciągu trzech miesięcy przygotowałaby tak wiele nowości. To też było przyjemne. Jak się więc daje dobrą ofertę, to zyskuje się odbiorców. Problem był z cenami, ale osłabienie kursu złotówki niesie dobre nadzieje.

Uznanie zyskała Państwa nowa oferta opracowana na bazie motywów ludowych?
– Tę propozycję przygotowaliśmy pod regiony polskie i faktycznie cieszy się zainteresowaniem i powodzeniem. Teraz naszym partnerom w Europie proponujemy podobną ofertę z ich lokalnymi wzorami.

Pomysł z powrotem do korzeni, jakimi jest nasz folklor, to dobry krok.
– Polacy często wstydzili się własnej ludowej kultury. Zawsze to, co na zachodzie, zwłaszcza w Ameryce, było lepsze. A to my możemy poszczycić się ponad tysiącletnią historią i dlatego należy tym się cieszyć i pokazywać co u nas jest piękne. A folklor jest barwny, pełen urody, i inspirujący.

Dziękuję za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *