Tu nigdy nie gaśnie słońce


Rozmowa z Ireną Tajak, dyrektor Zespół Szkół Specjalnych nr 28 w Częstochowie, prowadzącą tę placówkę od trzynastu lat.

Rozmowa z Ireną Tajak, dyrektor Zespół Szkół Specjalnych nr 28 w Częstochowie, prowadzącą tę placówkę od trzynastu lat.

– Jaki program realizowany jest w szkole?
– Jest to program skonstruowany na podstawie programu szkoły tzw. masowej, z tym że posiada on obniżony próg wymagań dostosowany do możliwości psychicznych dzieci, często dla każdego dziecka indywidualnie, ze względu na stopień upośledzenia i schorzenia towarzyszącego, gdyż nasi uczniowie cierpią na upośledzenie sprzężone, umysłowo-ruchowe.
– Pani dyrektor, nie każdy nauczyciel mógłby w pani szkole pracować?
– W tej pracy nie wystarcza tylko fachowość. Dyplom z zakresu pedagogiki specjalnej. Trzeba do tej misji powołania: serca, miłości, ciepła, cierpliwości. Nade wszystko zrozumienia dla cierpienia i ułomności. Te dzieci trzeba pokochać, wtedy one pokochają i nas. I wtedy przychodzą wspaniałe efekty wychowawcze i także zdrowotne. Tacy muszą być nauczyciele naszej szkoły. I tacy są. Opiekujemy się również dziećmi przyszpitalnych oddziałów pediatrycznych w szpitalach przy ul. św. Barbary i PCK. W naszej szkole są uczniowie z całej Polski. Przebywają tu cały rok nauki mieszkają w internacie. Rodzice z dalszych stron Polski zabierają swoje pociechy na wakacje, na święta, ferie. Ale są uczniowie, którzy razem z nami, z daleka od swoich rodzin, mimo, że są one tak blisko, spędzają z nami wszystkie święta, wakacje i ferie. Wśród uczniów przeważają dzieci z rodzin niepełnych a także z rodzin, które nie potrafią podjąć wobec ułomnego dziecka trudu wychowawczego.
– Poza schorzeniami, które pani określiła, są to dzieci cierpiące na syndrom osamotnienia, tęsknoty za rodziną.
– To przekłada się bardzo wyraźnie na stosunek dzieci do nas nauczycieli, wychowawców i sióstr. Na każdym kroku spotykamy ze strony dzieci dowody wdzięczności. Odnajdują tu ogromną radość, jakby wiedziały, że to jest w ich życiu najpiękniejszy okres. Chcą za wszelką cenę zostać w naszej szkole jak najdłużej. Wprost proszą o nie udzielanie im promocji do następnej klasy, chcą zostać w klasie na drugi rok, po to by jak najdłużej być w tej szkole. One jakby podświadomie czują, że nie będą miały się potem gdzie podziać. W tym sensie, że będą zawsze dziećmi niechcianymi. Jest nam miło szczególnie wtedy, kiedy nasi absolwenci do nas wracają, piszą. W szkołach, do których idą od nas, mówią o swojej “28” zawsze ze wzruszeniem i bardzo miło.
– Każdy z nas miał w szkole swój ulubiony przedmiot. Jak jest w tej szkole?
– U nas, wśród naszych uczniów, prawdziwą furorę robi pracownia komputerowa i informatyka. Tam mogłyby być godzinami. I jeszcze zajęcia techniczne, które pozwalają na systematyczne usprawnianie ruchowe rąk.
– Pani dyrektor, to jest dla tych dzieci uczniowski, dziecięcy raj. Rozbudzone nadzieje, poznanie uczucia miłości, sympatii, opiekuńczości, rozbudzenie w nich poczucia bezpieczeństwa, zaufania do otoczenia. A co potem. Co za tym murem? Jaką mają szansę w życiu dorosłym?
– Raczej żadnych. Jeszcze mają przed sobą szkołę zawodową. To jakby przedłużenie ich wieku młodzieńczego, tych chwil pogodnych i radosnych w ich świecie, przedłużenie opieki na dwa, trzy lata. Jeszcze tak, jak u nas, konkursy, przedstawienia, olimpiady. A potem? Powrót do domu i trwanie, trwanie. Kiedyś mogli mieć nadzieję: zakłady pracy chronionej, spółdzielnie inwalidów i inne formy zatrudnienia dla niepełnosprawnych.
– Pani dyrektor, ale to historia. Dziś niepełnosprawnych ruchowo, upośledzonych umysłowo, dzieci najbardziej potrzebujących pomocy państwo się wyrzekło, jak wyrodna matka…
– To jest ogromna krzywda dla tych dzieci. Państwo zaprzestało troski o tych młodych ludzi. Stworzenia im warunków w miarę normalnego bytu i życia. Podczas gdy w innych krajach Europy, czyni się coraz więcej dla tej grupy nieszczęśliwych ludzi. Powstają warsztaty, spółdzielnie, nazywam to tak by zbliżyć czytelnikom, że można się troszczyć o niepełnosprawnych. Ta grupa dzieci i młodych w Polsce potrzebuje szczególnej troski. Nikt tego jednak nie dostrzega. Skazuje się ich na powrót do nikąd. Po prostu w nicość. I to jest wielki, wielki dramat.
– Powróćmy do szkoły, do miejsca, gdzie – na razie – nigdy nie zachodzi słońce. Jak tu jest na co dzień?
– Budujemy w szkole i wokół niej ich dom rodzinny. Nauczyciel gra na gitarze, dzieci śpiewają, podrygują. Cieszą się. Przychodzą do nas z pełnym zaufaniem, ze swoimi problemami. Mam sprawę – mówi mały Marcin z poważną miną – i proponuje mi: musimy ją wspólnie rozwiązać. Czasem czekają na mnie już wcześnie rano, przed gabinetem. Składają mi życzenia i mówią w święta: żeby pani miała dużo, dużo pracy. Jak to, mówię, też chcę odpocząć… No nie, tylko, żeby pani jak najdłużej z nami pracowała. Z przejęciem uczestniczą w grach, zabawach, olimpiadach sportowych. I patrzą na nas, jak jesteśmy z nich dumni. Widzimy, jak ich stan się poprawia. Pracują u nas, logopedzi, psycholog. Główny nacisk kładziemy na rehabilitację. Każde dziecko ma indywidualny program rehabilitacji.
– A jak wygląda współpraca z rodzicami dzieci?
– Współpraca z większością rodziców układa nam się bardzo dobrze. Mamy z nimi kontakt przynajmniej trzy razy w roku. Na rozpoczęcie nauki, na tzw. śródrocze i na zakończenie roku. Z rodzicami z bliższych miejscowości spotykamy się częściej, przyjeżdżają do nas w tygodniu. Przyjeżdżają na spotkanie z wychowawcami, rehabilitantami. Bardzo mnie to cieszy, że zawsze są gotowi do pomocy. Czy coś naprawić, czy pomalować. To jest ich gotowość serc. To jest dla nas bardzo cenne. To nas buduje. Prawdziwym dramatem większości tych rodzin jest fakt, że są bez środków do życia, nie mają pracy. I w zasadzie nigdy nie są gotowe na przyjęcie z powrotem, tak jakby chciały, swoich dzieci. Dla tych dzieci, dla naszych uczniów, z własnych środków organizujemy turnusy rehabilitacyjne połączone z zieloną szkołą. Wtedy zapraszam na te turnusy rodziców w charakterze opiekunów. I tak integruje się nasza uniwersalna rodzina. Rodzice – dzieci – wychowawcy. Byłam wzruszona, kiedy jedna z matek powiedziała mi: dziękuję pani, bo gdyby nie pani, to tak by to nie było. I to znowu dopinguje, dodaje mi sił, nadaje sens temu, co robię. Takich turnusów rehabilitacyjnych było już osiem. Byliśmy w górach, nad morzem. Dzieci były szczęśliwe. Pomagamy także – mimo że to już obowiązek rodziców – umieszczać dzieci w szkołach zawodowych. W ośrodku szkolno-wychowawczym w Busku-Zdroju. Sama tam z dziećmi jeżdżę, zapoznaję ich z otoczeniem. A potem ich odwiedzam. Zawsze jednak jakby “wisi” nade mną pytanie: co potem z nimi?
– Pani dyrektor, Częstochowa ma w Polsce opinię miasta handlowców, bogatych biznesmenów, przedsiębiorców. Nie powinno brakować dla waszego dzieła sponsorów?
– Tak było kiedyś. Teraz pozostali najwierniejsi: firma Szewos, pan Marek Patrzyk – firma Żak, pan Gawroński, najsłynniejszy fryzjer w Częstochowie. Dziś jest coraz trudniej, bo wydłuża się kolejka proszących o pomoc. Różnych placówek, szkół, ośrodków oświatowych i dlatego jest coraz trudniej o sponsora. Poza tym, ustanowiono w Polsce wiele przepisów, które de facto mają unicestwić wszelkie formy międzyludzkiej dobroczynności, a więc solidarności. I to jest bardzo groźne.

PIOTR PROSZOWSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *