Mówią o mnie Palestynka


Kresy Wschodnie. Na dźwięk tych słów żywiej biją serca milionów Polaków. Ilu ich zostawiło tam swoich bliskich, ilu do dziś ze łzami w oczach wspomina swoje szczęśliwe, tam przeżyte dzieciństwo? Dawno już przestano liczyć a bardzo wielu chciałoby w ogóle zapomnieć.

Naszym jednak i następnych pokoleń obowiązkiem, jest pamiętać, zapisywać ich dzieje, aby ci, co po nas przyjdą ponieśli tę pamięć. Słowa marszałka Józefa Piłsudskiego: „Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości” dziś są jeszcze bardziej aktualne niż wtedy, kiedy były wypowiedziane.
Wilno
1931 r. Franciszek i Regina Gwoździowie są młodym, szczęśliwym małżeństwem. On – oficer Korpusu Ochrony Pogranicza w sztabie głównym, ona – przede wszystkim matka, pani domu. Atmosfera, w jakiej wyrastała mała Lena, przepełniona była patriotyzmem. Mama – kobieta niezwykłej wrażliwości, nauczyła ją dostrzegać wokół piękno Bożego świata w każdym jego dziele – kwiatach, liściach drzew, śpiewie ptaków, wschodzie słońca… Pierwsze lata szkoły podstawowej upływają w radości codziennych, zwykłych zajęć. Beztroska szczęśliwego dzieciństwa wydaje się być wieczna. Normalnym są niania i gosposia krzątające się po oficerskim domu, zabawy z rówieśnikami. Od czasu do czasu dorośli rozmawiają o przyszłości, wymawiają groźne, ale nic nieznaczące dla kilkulatków słowo wojna. Czym jest, mieli się boleśnie przekonać wkrótce, kiedy ci, który jeszcze do niedawna byli kompanami zabaw, kolegami szkolnymi, stali się towarzyszami niedoli tułaczej lub – co gorsza – prześladowcami.
Lida i Troki
Wybuch wojny zapamiętała Lenka, jako czas wielkiego zamieszania i strachu. Ojca aresztowano. Zdołał uciec. Po jakimś czasie matka dowiedziała się, że jest internowany w Lidzie (wtedy Łotwa). Zdecydowała natychmiast, że muszą go odnaleźć. Pojechały. Plan, który przygotowały był prosty. Dostarczono tacie damskie ubranie, Lenka, która znała litewski, zagadała strażnika i rodzice, jako dwie kobiety, przeszli przez bramę obozu dla internowanych. To był prawdziwy cud, że znów byli razem. Nie mogli wrócić do Wilna. Udali się do Trok. Tam w 1940 r. Lena przystąpiła do I Komunii Świętej. To ostatnie szczęśliwe chwile dzieciństwa, które zapamiętała z tamtego, kresowego życia. Kiedy przyszli NKWD- ziści, matka musiała ich – pod karabinami – zaprowadzić do pracującego w lesie ojca. Natychmiast zostali aresztowani i wywiezieni na Sybir. Był 18 czerwiec 1941 r.
Droga w nieznane.
Pamięta płacz, krzyki, śpiew i modlitwy. W końcu wszystkie te odgłosy zlały się w słowa „Pod Twa obronę, uciekamy się…”. Wagony, do których kazano im wsiadać wyglądały przerażająco. Pewnie głównie, dlatego, że nikt nie miał wiedzy gdzie i po co jadą. Kobiety, mężczyźni, dzieci, starcy. Wszyscy wpychani do drewnianych, brudnych wagonów, przy wtórze przekleństw, poganiani, jak bydło. Panował okropny ścisk. Ludzie kładli się na 4 drewnianych półkach. W czasie drogi leżało na każdej po 20 osób. Kiedy trzeba było zmienić ułożenie ciała, wszyscy robili to jednocześnie, na komendę. Na granicy polsko-radzieckiej pociąg zatrzymał się. Wszystkich mężczyzn zabrano do łagrów. Tata trafił (jak się okazało dużo później) w okolice Archangielska, do obozu o zaostrzonym rygorze w Plesiecku. Pracował przy wyrębie drzewa. Lenka z mamą podróżowały dalej. Raz dziennie otwierano wagon i wydawano zupę w wiadrach. Zdarzało się, że pociąg ruszył zbyt szybko i … wiadro zostawało na „peronie”. Ludzie chorowali i umierali. Zmarłych po prostu wyrzucano z jadącego pociągu. Ile jest takich dróg w Rosji znaczonych trupami polskich patriotów? Nie wolno nam o nich zapomnieć, nawet, jeśli nie znamy ich imion.
Tajńcza
Pamięta ogromny step porośnięty piołunem. To miał być ich dom na najbliższe nie wiadomo ile lat. Około 300 km. od Pietropawłowska, miejscowość nazywała się Tajńcza. Tu nauczyła się, co to jest pasionek, lepianka. Szybko musiała się też nauczyć, jak taką lepiankę przygotować do zamieszkania: pługiem zaprzężonym w woły pozyskiwało się darń, ta była suszona i układana – na zmianę z gliną. Całość uszczelniano mieszanką nawozu zwierzęcego, słomy i gliny. Zimą zasypana śniegiem lepiankę nie raz oblegały wilki. Wtedy nawet kila dni nikt z niej nie wychodził. Jadły różnie – głównie ziarna, jeśli były to ziarna zbóż na żarnach męły mąkę i można było upiec placki na prowizorycznym piecu. Mieszkały z Polką. Była ona potomkiem powstańców z powstania styczniowego z 1863 r. Pamięta do dziś jej słowa, których przerażający sens zrozumiała, kiedy była już dorosłą kobietą: „Niech mi Bóg wybaczy, ale dziękuję Mu, że nie mam dzieci, bo musiałyby przejść tę gehennę, którą ja przechodzę”. Kobieta nazywała się Maria Jaworska. Czy młodzi ludzie, żyjący współcześnie zdają sobie sprawę, jaką cenę zapłaciły pokolenia ich przodków za walkę o wolną Polskę? Czy są w stanie to docenić, czy za namową bezideowych, amoralnych, ale medialnych pajaców, uwolni się od „Bogoojczyźnianych bzdurnych historyjek”? Jak będzie, zależy od nas, ich rodziców, babć, dziadków. Obyśmy zdążyli i chcieli ich obronić przed rozmiękczeniem serc i ducha.
Piło się głównie piołun. Jego zapach towarzyszy Lenie przez całe życie. Pamięta też, że był taki wysoki, że mogła się w nim schować. Mijały dni, które były walką o życie. Najważniejszym było przetrwać i nie stracić nadziei. Sił dodawała wiara w Boże miłosierdzie i nadzieja na spotkanie z ojcem. W 1942 r. w pasiołku pojawił się żołnierz od gen. Władysława Andersa. Wieści szybko się rozchodziły. Powstawało Polskie Wojsko – II Korpus gen. Andersa. Matka nawiązała kontakt z żołnierzem, który przekazał nasze dane do Jangi-Jul. W tym samym czasie więzień łagrów, ojciec Leny trafia do szpitala. Opuchlizna głodowa. Po 2 tygodniach zostaje – skutkiem ogłoszonej amnestii – zwolniony. Czołgając się, jedząc ze śmietników szkielety śledzi, dotarł i on do Jangi-Jul. Tam odnajduje go żołnierz, z którym kontaktowała się mama Leny. Ojciec jedzie po nie. Przekupuje gospodarza i kupuje sanie. Na nich, po 3 nocach (w dzień bali się jechać) docierają do stacji kolejowej i dalej, pociągiem do Jangi-Jul. Znów wolni, wreszcie razem! Tutaj Lenka przystępuje do sakramentu bierzmowania. Udziela go grupie młodych Polek bp. polowy Józef Gawlina. Ojcem Chrzestnym dziewcząt jest sam gen. Anders.
W drodze do Palestyny
Ojciec zapisuje niespełna 12 letnią Lenę do młodych ochotniczek II korpusu. Musiał dopisać jej 4 lata (do korpusu przyjmowano dziewczęta od 16 lat). Mama wstępuje do IMCA. Pracuje w kasynie w Pomocniczej Służbie Kobiet. Razem, przez Morze Kaspijskie, matka i córka trafiają do Teheranu. Tam po kilku miesiącach spędzonych w obozie dla uchodźców, przez Iran i Irak dotarły do Palestyny. W tym czasie ojciec walczy pod Tobrukiem i Monte Cassino. Palestyna staje się ich domem na najbliższe 5 lat. Najszczęśliwsze są chwile, kiedy przyjeżdża do nich ojciec. Raz na rok dostaje urlop i spędzają go we trójkę. W 1947 roku wybucha wojna arabsko-żydowska. Rozsądek nakazywał ucieczkę z Palestyny. Rodzice podejmują decyzję o wyjeździe do Polski. Mają kupiony jeszcze przed wojną, dom w Częstochowie. Tam decydują się jechać.
Powrót do Polski
Jechali z Egiptu przez Morze Śródziemne do Genui. Tam po 3 miesiącach oczekiwania wsiadają w pociąg Czerwonego Krzyża i jadą do Polski. Wysiadają w Czechowicach- Dziedzicach. Całują polską ziemię. Dziękują Bogu, że są w ojczyźnie. Rzeczywistość powojennej Polski przeraża. Dom, który był ich własnością dostaje „z przydziału” pracownik elektrowni. Zajmują w nim 1 pokój z dostępem do kuchni. Lena zostaje uczennicą LO im. Juliusza Słowackiego. Marzy o studiach. Ma za sobą 11 lat nauki gry na fortepianie. Chce zostać studentką konserwatorium. Przechodzi przez trudny egzamin i … nie dostaje się z powodu „złego pochodzenia”. Dostaje już na zawsze etykietką Wróg Ludu. W Polsce Ludowej staje się obywatelem gorszej kategorii. Te fakty też należy zapamiętać. Nie wolno nam udawać, że nie wiemy skąd wywodzą się ciągle obecne w naszym życiu publicznym: politycznym, medialnym, naukowym, ludzie mieniący się elitą. To jeszcze nazbyt często dzieci i wnuki tych, co szeregowali Polaków po II wojnie na lepszych i gorszych. Którzy te etykietki przyklejali, niszcząc ich marzenia, łamiąc kariery naukowe, artystyczne, eliminując ich z życia publicznego. Dziś zbieramy owoce tamtych działań. A oni? Cóż, stali się na wiele lat i pokoleń beneficjentami tej „poukładanej” przez siebie Polski. Otwórzmy oczy, niech chce się nam myśleć, rozróżniać, kto jest, kim i jakie kierują nim intencje. Po czynach nie słowach oceniajmy ludzi.
Dziś Lena Kurzak jest uznaną w Częstochowie artystką. Jest również czynną członkinią Związku Sybiraków. Choć wspomnienia tamtych dni są ciągle żywe, nauczyła się znów dostrzegać piękno świata i dzieli się nim z nami, poprzez swoje płótna. Ile wiary, jakiego ducha trzeba było mieć, żeby przetrwać tamte straszne czasy? Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie, choć jeden dzień syberyjskiego zesłańca? Może warto czasem, w trudnych chwilach, choć spróbować. Nie dla podtrzymania się na duchu, ale dla zrozumienia, jaki dług mamy wobec nich wszystkich. Czy kiedyś go spłacimy? Dziś trudno to przewidzieć, zwłaszcza wobec tego, jakich wyborów dokonujemy i ilu z nas nie uczestnicząc w wyborach okazuje swoje lekceważenie dla ojczyzny. Nie wiem czy ci, którzy na Nieludzkiej Ziemi pozostali na zawsze, wybaczą to kiedyś naszemu pokoleniu.

ANNA DĄBROWSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *