Dzielę się swoją wyobraźnią


Wakacyjne spotkania z “Gazetą Częstochowską”
Rozmawiamy z Tomaszem Sętowskim, znanym częstochowskim artystą-malarzem, założycielem “Muzeum Wyobraźni” w Częstochowie

W roku 1995 Pańskie prace włączono do objazdowej wystawy “Surrealiści polscy”, czy można uznać, że ta wystawa przyczyniła się do uzyskania obecnej popularności?
– Na pewno zapoczątkowała jakiś etap w moim życiu artystycznym, bo zetknąłem się wtedy z wybitnymi, polskimi malarzami takimi jak Beksiński, Starowieyski, Duda-Gracz. Pochlebiło mi to, że mogłem się znaleźć w tak doborowym towarzystwie. Ta wystawa jednocześnie zwróciła uwagę krytyków i otoczenia, znalazła też szeroki oddźwięk w różnych miejscach w Polsce, ale to czy zadecydowała o mojej karierze tak mocno, nie jest oczywiste. Powiedziałbym, że raczej nie.
Nurt do jakiego zalicza się Pańskie prace to “realizm magiczny”, czy też “realizm fantastyczny”. Skąd właściwie takie widzenie świata? Dla mnie Pana malarstwo to jakby świat w krzywym zwierciadle.
– Jak wiadomo korzenie tego malarstwa biorą się z surrealizmu, później trzeba było to jakoś nazwać, bo przestało nim być. Surrealiści inaczej pracowali nad obrazem i przyświecały im inne idee, ale skojarzenie z surrealizmem jest najbliższe. W tej chwili to, co robię i co robią przedstawiciele tego gatunku można nazwać szerokim pojęciem realizmu fantastycznego. To, co staramy się przedstawić wymyślamy, a więc bierze się to również z naszej wyobraźni. Padło stwierdzenie: “w krzywym zwierciadle”. To wynika z tego, że wyobraźnia wiele rzeczy deformuje, nie zawsze bowiem rządzi się ona prawami konkretnego wymiaru, często dochodzi właśnie do pewnych przekształceń, przeskalowań.

Pańskie obrazy kojarzą mi się trochę z “Alicją w krainie czarów”. Wydają się być taką magiczną podróżą. Dokąd chce nas Pan zabrać?

– Z literaturą sporo mnie łączy, dlatego moje malarstwo może się kojarzyć z “Alicją w krainie czarów”, a nawet powinno, ponieważ zilustrowałem wcześniej tę powieść. Mogę też wymienić innych bohaterów literackich, którzy mnie fascynują np.: Don Kichot, Guliwer. Ten ostatni dał mi chyba największą szansę zagrania swoją wyobraźnią. Literatura jest dla mnie jedną z form inspiracji.

Jest Pan uznawany za jednego z najoryginalniejszych i najzdolniejszych artystów młodego pokolenia, ma Pan stoisko na nowojorskim ARTEXPO. Wielu młodych ludzi marzy o tym, co Pan osiągnął. Może poda Pan teraz przepis na sukces?

– Szczerze mówiąc nie ma takiej recepty. Bardzo ważne jest, żeby konsekwentnie realizować ten pomysł, który gdzieś tam drzemie. Wszystko zaczyna się od jednego obrazu, jeśli otworzy się wyobraźnia i przyjdzie pomysł na malowanie następnych, to wtedy jest już reakcja łańcuchowa, kolejne prace, wystawy, pomysły itd.
Dziś już nie można powiedzieć, że zaliczam się do młodego pokolenia, raczej średniego, ale w sztuce granice wieku przesuwają się trochę bardziej niż w sporcie, czy innych dziedzinach, więc może jeszcze należę do młodego, chociaż już nie najmłodszego pokolenia.

Miał Pan bardzo wiele indywidualnych wystaw: w Niemczech, Francji, Austrii, Polsce, ale może któraś z nich ma dla Pana szczególne znaczenie?

– Mimo wielu wystaw, które miałem, największym przeżyciem był dla mnie wyjazd do Stanów, gdzie spróbowałem wystawiać się sam i sprzedawać swoje prace na targach sztuki. To było 6 lat temu i nie znając wówczas tamtego rynku, pojechałem z walizką wypchaną obrazami. Na targach zacząłem je pokazywać indywidualnie, pod szyldem Muzeum Wyobraźni. Ten moment miał przełomowe znaczenie, zrozumiałem wtedy, że świat stoi przede mną otworem.

Obrazy są dla artysty niczym dzieci, a wszystkie dzieci kocha się jednakowo, ale może jest tak, ze z którymś z tych obrazów jest Pan najsilniej związany emocjonalnie?

– Są takie obrazy i czasem jest mi trudno się z nimi rozstać, ale przyzwyczaiłem się do tego, że dziele się tym, co namaluję. Sprzedając moje obrazy dziele się z odbiorcami tym, co najcenniejsze i jednocześnie cieszę z dokonanego przez nich wyboru.

Wielu artystów przyznaje się do tego, że ma swoją muzę. A czy Pan ma swoją?

– Szczerze mówiąc maluję kobiety z natury, nie zatrudniam modelek. Myślę, że przez wiele lat moją muzą była moja żona i chyba nią pozostaje. Myślę, że jednak trudno byłoby się tutaj precyzyjnie określić.

Często nawiązuje Pan tytułami swoich obrazów do dzieł starych mistrzów. Którzy malarze wywarli największy wpływ na Pańską twórczość?
– Rozwój malarstwa fantastycznego zaczyna się od Hieronima Boscha. Od tego malarza rozpoczyna się droga ku fantazji, on właściwie to zapoczątkował, nie zdając sobie chyba sprawy, że jest prekursorem surrealizmu. Później inne nazwiska, wymienię Goyę czy Salvadora Dali. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby na końcu tej drogi ktoś wymienił mnie.

Wiadomo, że zależało Panu na otwarciu własnego Muzeum w rodzinnej Częstochowie i w 2001 roku udało się. Mamy Muzeum Wyobraźni Tomasza Sętowskiego Dlaczego to było dla Pana tak ważne?
– Zależało mi przede wszystkim na tym, żeby stworzyć nietuzinkowe miejsce, w którym będzie prezentowana sztuka. Chciałem odejść od standardu, takiego że jest pomieszczenie, wiesza się w nim obrazy i na tym koniec. Ja pragnąłem stworzyć galerię autorską, w której będzie coś więcej, niż tylko obrazy. Zawsze w moich marzeniach była aranżacja, która ma wprowadzić widza w świat moich obrazów i powoli realizuję to. Coraz bardziej zagęszczam to pomieszczenie rekwizytami. Czasem widza to zaskakuje, czasem straszy, albo pomaga w zrozumieniu mojego świata. Z drugiej strony wiedziałem, że jeśli nie zrobię tego sam, za życia, to ktoś może potem o to nie zadbać, więc wolałem uprzedzić fakty.
Wiemy, ze promuje Pan młodych, utalentowanych artystów z różnych dziedzin sztuki. Proszę powiedzieć coś więcej na ten temat.

– Pracuję z młodymi talentami na wielu płaszczyznach. Zatrudniam ich jako współpracowników, asystentów, innym udzielam lekcji na temat malarstwa. Skupiam wokół siebie ludzi, których interesuje malarstwo fantastyczne i malują w tym duchu, którzy są w tym zamiłowani i chcą podążać tą drogą, którą ja podążam. Zależy mi na tym, by edukować młodzież “fantastyczną” i pomóc jej w starcie.

Pańskie prace są już rozpoznawane i wystawiane w Nowym Jorku, Dallas, Rotterdamie, Las Vegas, Francji, Niemczech, więc co dalej?

– Przygotowuje się do wystawy w Dubaju, zupełnie nowym miejscu, gdzie rynek sztuki jest dla mnie całkowitą zagadką. Moje obrazy zostały tam zauważone i dostałem propozycję zrobienia ekspozycji. Liczę, że zakończy się ona sukcesem, przynajmniej komercyjnym, a ja poznam tamtą kulturę, otoczenie i zobaczę, jak moje obrazy są odbierane w tamtym regionie. Zawsze jest tak, że bez względu, na to czy moje nazwisko jest znane, czy nie, to odbiorcy nie pozostają wobec moich prac obojętni. Nie wiem, jaki gust panuje w krajach arabskich, dlatego jadę się o tym przekonać. Wystawa będzie w znakomitym miejscu, w hotelu “Żagiel”, uchodzącym za najbardziej luksusowy hotel świata i sam ten fakt jest już jakimś sukcesem.

Pana malarstwo jest baśniowe, podobnie dom. Czy to jest ucieczka od szarej rzeczywistości, od życia?
– Świadomie zmierzałem do tego, żeby się wyobcować, stworzyć sobie enklawę w postaci wieży z kości słoniowej i chyba mi się to udało. Tak naprawdę przemieszczam się między tym Muzeum, bo tutaj też mieszkam, a moim drugim domem, którym jest pracownia na Stradomiu. Właściwie trochę się dystansuję od otoczenia i koledzy artyści zarzucają mi, że się wyizolowałem, ale coś za coś. Jeżeli chcę się skupić na tym, co robię, muszę się niestety wyłączyć z takich działań, które mnie rozpraszają.

Czyli normalny świat Pana rozprasza, przeraża?

– Niestety jesteśmy skazani na realny świat, w którym musimy żyć. Ja robię wszystko, żeby stworzyć sobie wygodę i komfort działania. Tutaj czuję się dobrze i bezpiecznie. Kiedyś ta pracownia wydawała się za duża, dziś jest za mała.

Powiedział Pan kiedyś: “Poszukując skarbów w swojej wyobraźni chcę się nimi podzielić”. Czy sądzi Pan, że ludzie potrafią należycie przyjąć te dary?

– Malarstwo jest dziedziną, która w niewielkim stopniu interesuje otoczenie, mówi się o 7 procentach osób zainteresowanych sztuką, ale nawet jeśli artysta ma tylko jednego odbiorcę, to już dla niego warto tworzyć. Ja na szczęście mam więcej niż jednego.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała:

Sylwia Góra

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *