Góry jak narkotyk


Miłośnicy przyrody
Jan Radecki, z wykształcenia inżynier metalurg, od początku kariery zawodowej związany z Hutą Częstochowa i PTTK, działającym przy Hucie. Jest z zamiłowania alpinistą oraz autorem książki “W słońcu, śniegu, wietrze i mgle…” będącej zbiorem relacji z wypraw w Alpy.

Jakie były początki Pana pasji wspinaczkowej? Kiedy się zaczęła “męska przygoda”?
– Początek był chyba w 1952. roku. Rodzice zabrali mnie na wycieczkę w Tatry. Podczas przejazdu kolejką linową na Kasprowy Wierch zdarzyła się awaria i wisieliśmy w powietrzu kilka godzin. Było sporo emocji, dreszczyku. A tak naprawdę moja pasja ujawniła się po studiach, wówczas zacząłem poznawać góry na własną rękę; najpierw wędrówki po Jurze, potem z grupą pracowników Huty jeździliśmy w Tatry, a kiedy zostałem prezesem klubu wysokogórskiego przy PTTK, bakcyl się uaktywnił ze szczególną siłą.
Jak się organizuje wyprawę? Co należy wykonać w ramach przygotowań?
– Sprawa banalnie prosta: trzeba mieć wizję, a potem następują, przynajmniej w moim wypadku, przygotowania teoretyczne – studiuję fachową literaturę, przewodniki, a literatura górska jest bardzo obszerna, jest więc w czym wybierać. Wyprawy naszej grupy realizowaliśmy za własne środki, czasem udało się zachęcić sponsorów, ale ich wkład był raczej skromny i sporadyczny. Z konieczności staraliśmy się minimalizować koszty. Przecież nie jechało się, by zażywać luksusów, lecz zdobywać szczyt. Kupowaliśmy paliwo na zapas, a żywność w hurtowniach. Z reguły planowane były 10-dniowe pobyty. Istotna jest sprawność fizyczna i praca nad formą. Trzeba mieć oczywiście dobry sprzęt: ubiór, karimaty, śpiwory, czekany, liny, który członkowie wyprawy organizowali sobie we własnym zakresie. Każda wyprawa obowiązkowo posiadała dobrze wyposażoną apteczkę, a jednym z kolegów alpinistów był lekarz.
Która z ośmiu wypraw alpejskich dostarczyła Panu najwięcej emocji?
– Od strony duchowej i estetycznej na pewno Mont Blanc; bo jest to najwyższy szczyt w Europie, po wtóre robi wrażenie ilość nazwisk wspinaczy, którzy weszli na szczyt, a także mnogość nazwisk ofiar tej wspaniałej góry. Nadto, w moim wypadku, ale chyba nie odosobnionym, wejściu towarzyszą wielka radość i satysfakcja oraz poczucie, że można podnosić poprzeczkę, można porywać się na więcej.
Czy była jakaś nieudana wyprawa? Czy można w tych kategoriach oceniać alpinizm?
– Nie. Jeśli nawet pojechaliśmy z myślą o wejściu, a nie udało się, to i tak było sporo frajdy, mnóstwo innych wrażeń, poza tym elementy poznawcze, zdobycie doświadczeń są nieocenione. Każdy wyjazd jest wspaniały, sam fakt, że jest się w górach sprawia radość.
Wspinaczki nie są dla Pana wyłącznie sportem wyczynowym. Czym jeszcze zatem?
– Pasja polega na tym, że ważne jest, by znaleźć się na szczycie, z ludźmi, z którymi jest się związanym nie tylko liną. Wejście jest sprawdzianem samego siebie, organizmu i psychiki. Ja czuję przymus bycia w górach i jest to też sposób, by “naładować akumulatory”. Jeśli jestem dłuższy czas poza górami, czuję ucisk i ból w piersiach, po prostu choruję.
Matterhorn – to cztery próby wejścia; Jakie emocje budzi niezdobyty szczyt?
– Rzeczywiście, cztery razy próbowaliśmy zdobyć tę górę. Nie udało się. Zwykle natrafialiśmy na niesprzyjające warunki atmosferyczne. Gdybyśmy mieli więcej czasu i pieniędzy, moglibyśmy przeczekać zły czas. To specyficzny szczyt, byliśmy blisko, ale nie postawiliśmy na nim stopy. Dziwne uczucie niedosytu. Jak wszystko, co niezrealizowane, Matterhorn jest jednak nadal w sercu.
Czy ktoś z rodziny podziela Pana pasję?
Jest akceptowana przez rodzinę, ale nie podzielana w rozumieniu udziału w wyprawach. Za to wielu osobom spoza rodziny zaszczepiłem bakcyla.
Wspomniał Pan o sprawności fizycznej i formie. Jak przygotowuje się Pan kondycyjnie do wyprawy?
– Jestem z natury człowiekiem aktywnym, każdą wolną chwilę wykorzystuję na bieganie, marsze po Jurze, narty w sezonie, no i rower. Przed wyjazdem na Mont Blanc pokonywałem biegiem osiem pięter wieżowca, w którym mieszkam. Ważne, by cały czas się poruszać.
Co było głównym motywem napisania książki?
– Czyniłem luźne zapiski z kolejnych wypraw, później, bywało, wracałem do nich. Siedząc wieczorami w domu przeglądałem je i dochodziłem do wniosku, że można by to zapisać dokładniej, w sposób kronikarski. Pierwszą formą publikacji były relacje zamieszczane w prasie, w odcinkach. A później pomyślałem o książce. Zasadniczym powodem jej napisania była chęć podzielenia się z kimkolwiek moją wiedzą i doświadczeniami. Okazuje się, że “W słońcu, śniegu, wietrze i mgle…” spotkała się z odzewem ze strony młodych ludzi.
Plany na przyszłość?
– Wyprawa w Himalaje. Odkładana z roku na rok, chyba teraz zostanie zrealizowana, jest już teoretycznie dopracowana w szczegółach, a przypuszczalny termin – jesień tego roku. Byłaby to wyprawa trekingowa, z dojściem do bazy pod Mount Everest oraz wejściem na sześciotysięcznik Kala-Patar.

HALINA PIWOWARSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *