Świetne przedstawienie z małym zgrzytem


Najnowsza produkcja częstochowskiego Teatru im. Adama Mickiewicza „N@pisz do mnie” to kawał dobrej dramaturgii, a także przekaz dla zakochanych na wiosnę, że w sprawach uczuciowych należy być szczerym i nie skrywać się przed drugą połówką

Historia na pozór banalna. Przypadek rozpoczyna dialog dwóch osób. Ona przez pomyłkę wysyła mail z reklamacją pod niewłaściwy adres, on z sobie tylko wiadomych przyczyn na niego odpowiada. Można by rzecz: od słowa do słowa i tragedia gotowa.
Tak rozpoczyna się burzliwy romans pomiędzy dwojgiem ludzi. Burzliwy, a jednak nieskonsumowany. Bo choć bohaterowie spektaklu pałają do siebie silnym uczuciem, tak równocześnie niezmiernie obawiają się kontaktu twarzą w twarz. Bo gdy go / ją zobaczę to czar w momencie nie pryśnie? Czy pozostać przy przyjemnej wymianie maili, czy może zaryzykować pójście o krok dalej? W tej matni Emmi i Leo pozostają przez całe przedstawienie.
Sztuka Daniela Glattaure`a nie jest bynajmniej krytyką kontaktów poprzez internet jako takich. Takie lęki przed kontaktem z drugą osobą mogłyby również wydarzyć się w świecie rzeczywistym. Nie metoda jest tutaj istotna, ale sam objaw, czyli strach przed poznaniem drugiej osoby ze wszystkimi jej wadami i zaletami łącznie.
Tekst austriackiego dramaturga jest trudny do interpretacji, co na konferencji prasowej przyznał sam dyrektor częstochowskiego Teatru Robert Dorosławski. Jednak spektakl ogląda się z wyjątkowym zainteresowaniem. Jest i poważnie, i skądinąd momentami zabawnie. Duża w tym zasługa reżysera Marka Warnitzk`ego i aktorów: Iwony Chołuj i Macieja Półtoraka. Zgodnie z zapowiedziami miała być t sztuka wybitnie aktorska i rzeczywiście – szato ba dla odtwórców ról.
Przedstawienie charakteryzuje również ciekawa scenografia (Stanisław Kulczyk) i dynamiczny ruch sceniczny (Izabela Chlewińska). Trudno ocenić muzykę do spektaklu, na potrzeby realizacji „N@pisz do mnie” artyści przygotowali trzy jej wersje: klasyczną, złożoną ze znanych przebojów i mieszaną. Tak więc każdą ze ścieżek dźwiękowych należałoby ocenić osobno. I trudno będzie też stwierdzić, która jest najlepsza, ponieważ każda wprowadza swoisty nastrój, zmieniając niejako odbiór całości.
Na koniec o tytułowym zgrzycie. Jest nim mianowicie nadmiar golizny w wykonaniu Maćka Półtoraka. Kilkunastominutowe sekwencje paradowania w samych majtkach budziły pewien niesmak i w gruncie rzeczy nie pozwalały się skupić na skądinąd bardzo dobrej grze krakowianina. Początkowo zrzuciłem swoje odczucia na osobistą heterofilię, ale podobne recenzje usłyszałem od przedstawicielek płci pięknej. Więc akurat w tej kwestii można było sobie dać trochę na wstrzymanie.

ŁUKASZ GIŻYŃSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *