Lubię się bać


– mówi OLGA RUDNICKA. Nie dość, że ma zaledwie 26 lat, to w jej literackim CV jest już 9 powieści kryminalnych. Ostatnia, “Fartowny pech”, właśnie trafiła do księgarń.

– Na początku podziękowania. Bo podczas czytania „Fartownego pecha“ setnie się ubawiłem!
– O nie!
– O tak!
– Jestem załamana.
– Jak to?
– No bo ciągle słyszę, że ludzie się świetnie bawią i śmieją, czytając moje książki. A ja przecież piszę kryminały. To jest taki absurd, że mi się w głowie nie mieści. Nie wiem, czemu mi to tak wychodzi… Ludzie mają się bać a nie śmiać.
– Nic Ci na to nie poradzę. Wprowadzasz w pozytywne wibracje!
– Wiem. Co więcej, po tych wszystkich wydanych książkach dzieją się przedziwne rzeczy.
– Co na przykład?
– Na przykład już nie ma pytań, na które bym nie odpowiadała. Podczas spotkań zdarzało się, że czytelnicy dotykali moich włosów. Albo opisywali fantazje erotyczne w mailach.
– To drugie chyba nie jest fajne. A z drugiej strony nieokiełznany entuzjazm jest uzasadniony. 26 lat na karku i 9 powieści na koncie!
– Dwie części „Zacisze 13“; „Czy ten rudy kot to pies?“, „Lilith“, „Natalii 5“, „Cichy wielbiciel“, „Drugi przekręt Natalii“, „Fartowny pech“…
– I „Martwe Jezioro“ wydane w 2008 roku. Od tej książki wszystko się zaczęło.
– Wysłałam ją i już po dwóch dniach dostałam odpowiedź zwrotną. Nie była to decyzja, ale redakcja zainteresowała się, kim ja jestem i po co to wszystko.
– Co odpowiedziałaś na pytanie “po co to wszystko?”?
– Bo ja wiem?! (śmiech) Kiedy jechałam do wydawnictwa do Warszawy, to w głowie kłębiły się myśli. Miałam 19 lat, byłam zamknięta w sobie i zakompleksiona. Wiesz, że łudziłam się nawet, że wydadzą mi książkę pod pseudonimem.
– Pod pseudonimem?
– No tak! Chciałam pozostać anonimowa, choć jeszcze nie wiedziałam jak wygląda cała otoczka: wywiady, sesje fotograficzne itp. Mnie to przeraża!
– Dzięki!
– Nie bierz tego osobiście, ale to nie jest moja bajka. Jeden wielki stres i jedno wielkie marudzenie. Swoich zdjęć nie lubię, za spaniem po hotelach nie przepadam. Co innego spotkania autorskie, które zawsze dodają mi mnóstwo energii do dalszego pisania.
– Znajomi też daję tę energię?
– Niektórzy dają, pewnie. Ale dla wielu bujam w obłokach, izoluję się w towarzystwie, nie słucham, co się do mnie mówi. A do tego nie interesuję się czymś konkretnym. Chodzę swoimi ścieżkami. Jednym słowem mam bzdury w głowie. Więc łatwo ze mną nie jest.
– Na początku inspirowałaś się ponoć snami. Pytam też o to, bo w Twojej najnowszej książce jeszcze na początku akcji bohater ma sen. Piękny. Ale Twoje sny do pięknych ponoć nie należały?
– To prawda. Bardzo je lubiłam i zapisywałam. Wiesz, to były czasy, kiedy chodziłam do szkoły. Tu musisz wiedzieć, że ja byłam średnią uczennicą. Czytałam namiętnie kryminały, a siadałam do nauki, gdy miałam nóż na gardle. Lektur w ogóle nie przyswajałam, jednak zawsze coś mnie pchało do kryminałów właśnie.
– Dlaczego? I co z tym wszystkim mają wspólnego sny?
– Już ci mówię. A więc doszłam do wniosku, że ja po prostu lubię się bać.
– No ładnie.
– Poważnie. I te sny, o które pytasz, być może wynikały właśnie z tych kryminalnych lektur. Było tam dużo mroku. Zdarzało się, że po obudzeniu się z takich snów, nie mogłam zasnąć. W pewnym momencie zaczęłam je spisywać, a potem ubarwiać, a wreszcie pisać książki…
– I już nie masz takich snów?
– Oczywiście, że mam. Często pojawia się na przykład specyficzny obraz. Ktoś mnie goni. Chowam się do swojego pokoju w domu na drugim piętrze. Jedyną drogą ucieczki jest wyskoczenie przez okno. Robię to. Czuję podmuch wiatru, siłę i prędkość, z jaką spadam. Jestem bezsilna, bo wiem, że za chwilę wyląduję na ziemi, odczuję ból. Wpadam wtedy w okropną panikę.
– Straszne!
– Gdybym na co dzień coś takiego doświadczała, to bym nie żyła. A w snach to napędza wrażenia. I wyobraźnię. Lubię to.
– Twoją wyobraźnię i te niebezpieczne ciągoty pokochała też Twoja babcia.
– O tak! Ukochana Bunia zawsze była moją wielką fanką. Przez kilka miesięcy trenowałam jujitsu i kickboxing. Walczyłam z facetami i wracałam obita. Gdy inni marudzili, że nie wypada kobiecie tak się tłuc z facetami, Bunia zawsze była ze mnie i z moich siniaków bardzo dumna. I myślę, że talent oraz zamiłowanie do kryminału mam właśnie po niej.
– Uwielbienie kryminałów, a pisanie książek to jednak dwie różne sprawy. Zdradzisz tajniki swojego warsztatu?
– Jestem bardzo niepoukładana. Gdy pisałam „Zacisze 13“ wymyśliłam sobie, że chciałam ukryć zwłoki. I od tego zaczęło się snucie historii. Kiedy z kolei pracowałam nad „Lilith“, natknęłam się na piękny obraz kobiety, którą owijał wąż. Okazało się, że istnieje mnóstwo legend na jej temat. W przypadku „Natalii 5“ punktem wyjścia był PESEL. Natomiast „Martwe jezioro“ miało być opowiadaniem, a rozwinęło się w powieść, która miała swoją kontynuację. Więc jak widzisz – jest pomieszanie z poplątaniem.
– A lubisz swoich bohaterów?
– Różnie. Choć fakt, że lubię wyraźne osobowości. I skupiam się na dialogach, a nie na tak zwanych opisach przyrody.
– Poza tym masz naprawdę błyskotliwe pomysły. Jak na przykład ten z nazwaniem bohaterów z „Fartownego pecha“: Dziany, Nadziany i Gianni.
– Nie wszystko dzieje się na pstryk. No i nie jestem zadowolona tak na 100 procent. Bywam bardzo samokrytyczna i jeśli mam być szczera, to zmieniłabym wszystko, włącznie z zakończeniem.
– Coś podobnego!
– Naprawdę. Ja od kilku dni chodzę jak na szpilkach przejęta tym, co ludzie powiedzą o “Fartownym pechu”.
– Mówią – z tego co przeczytałem – całkiem pozytywne rzeczy. Ja się natomiast zastanawiam, jak ty znajdujesz na to wszystko czas.
– Cóż, jest praca, potem odpoczynek, czasem konie, czasem bieganie, koniecznie chwila snu popołudniu, no i wieczorem, albo nawet lepiej w nocy, siadam i piszę. Różnie to bywa. Czasem zajmuje mi to 10 minut, czasem pół godziny, a czasem nawet 3 godziny.
– Rozumiem, że już kolejna książka w drodze?
– Oczywiście. Ale nie mogę powiedzieć, nad czym pracuję, bo wydawca mnie zamorduje. A taka śmierć nie jest dobra dla autorki kryminałów.

Rozmawiał:

Marcin Wilk

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *