W SUKURS PRZYCHODZIŁ KAROL…


– Czy pochodzi Pani z Częstochowy?
– Podczas pierwszej wojny światowej moja rodzina uciekając przed wrogiem chwilowo zatrzymała się w Radomsku i tam już została. Moim rodzinnym miastem jest więc Radomsko, ale urodziłam się w Krakowie, w klinice znanego profesora Roznera, w 1919 roku. W Radomsku ukończyłam prywatne Gimnazjum Jadwigi Chomiczówny, studiowałam w Krakowie, a do Częstochowy przybyłam tuż po drugiej wojnie światowej i mieszkam do dziś. Tu przepracowałam wiele lat, założyłam rodzinę. Czuję się więc i częstochowianką.
– Jak wspomina Pani czasy w Radomsku?
– Radomsko bardzo lubię i nie wstydzę się go. W przeciwieństwie do słynnego poety Tadeusza Różewicza, który również pochodzi z Radomska, a który uważa to miasto za wstrętne i nudne, sądzę, że było i jest to miasto ciekawe. Gimnazjum stało na bardzo wysokim profesjonalnie poziomie, w mieście żyło wielu interesujących i mądrych ludzi. Uważam, że wszędzie może być ciekawie, jeżeli się tylko czegoś ciekawego szuka.
– Co studiowała Pani w Krakowie?
– Polonistykę. Zawsze chciałam zostać nauczycielką. Naukę w Uniwersytecie Jagiellońskim rozpoczęłam w 1937 a ukończyłam, po wojennej przerwie, w 1947 roku. Studiowałam razem z Karolem Wojtyłą i Wojciechem Żukrowskim. Ja byłam na drugim roku, a oni na pierwszym, ale oba roczniki zajęcia, wykłady, a nawet profesorów miały wspólne. Po wojnie na nasz kierunek nie powrócili, ani Wojtyła – rozpoczął studia teologiczne, ani Żukrowski.

– Czy pochodzi Pani z Częstochowy?
– Podczas pierwszej wojny światowej moja rodzina uciekając przed wrogiem chwilowo zatrzymała się w Radomsku i tam już została. Moim rodzinnym miastem jest więc Radomsko, ale urodziłam się w Krakowie, w klinice znanego profesora Roznera, w 1919 roku. W Radomsku ukończyłam prywatne Gimnazjum Jadwigi Chomiczówny, studiowałam w Krakowie, a do Częstochowy przybyłam tuż po drugiej wojnie światowej i mieszkam do dziś. Tu przepracowałam wiele lat, założyłam rodzinę. Czuję się więc i częstochowianką.
– Jak wspomina Pani czasy w Radomsku?
– Radomsko bardzo lubię i nie wstydzę się go. W przeciwieństwie do słynnego poety Tadeusza Różewicza, który również pochodzi z Radomska, a który uważa to miasto za wstrętne i nudne, sądzę, że było i jest to miasto ciekawe. Gimnazjum stało na bardzo wysokim profesjonalnie poziomie, w mieście żyło wielu interesujących i mądrych ludzi. Uważam, że wszędzie może być ciekawie, jeżeli się tylko czegoś ciekawego szuka.
– Co studiowała Pani w Krakowie?
– Polonistykę. Zawsze chciałam zostać nauczycielką. Naukę w Uniwersytecie Jagiellońskim rozpoczęłam w 1937 a ukończyłam, po wojennej przerwie, w 1947 roku. Studiowałam razem z Karolem Wojtyłą i Wojciechem Żukrowskim. Ja byłam na drugim roku, a oni na pierwszym, ale oba roczniki zajęcia, wykłady, a nawet profesorów miały wspólne. Po wojnie na nasz kierunek nie powrócili, ani Wojtyła – rozpoczął studia teologiczne, ani Żukrowski.
– Jakim kolegą był Karol Wojtyła?
– Miły, życzliwy, bezpośredni, grzeczny – to cechowało Wojtyłę, czego nie mogę powiedzieć o Żukrowskim. Ten był wyniosły, często nadęty, wspominał z szacunkiem jedynie Marię Dąbrowską. Karol Wojtyła wyróżniał się z tłumu. Zawsze w czarnym ubraniu, krzepki, wysportowany i bardzo mądry. Dyskutował z naszymi profesorami – Stanisławem Pigoniem, Kazimierzem Wyką, Zenonem Klemensiewiczem czy Kazimierzem Nitschem o fenomenologii, egzystencjalizmie, powoływał się na Husserla, Bergsona, Schelera, Heideggera. To było nam obce, nieznane. Patrzyłam na niego z podziwem. Przecież byliśmy dopiero po maturze, a on o współczesnej filozofii prawił z wielkim znawstwem. Chętnie służył pomocą, nawet podpowiadał, kiedy profesor Wyka pytał o rymy, rytmy, czy gatunki literackie. Profesor zawsze chciał słyszeć odpowiedzi od razu, a ja musiałam się jednak trochę zastanowić. W sukurs przychodził Karol, wiedział wszystko błyskawicznie. Czasem rozmawialiśmy ze sobą, ale nigdy nie zdradził się, że już wówczas pisał wiersze. Zastanawiałam się kim będzie i sądziłam, że następcą Pigonia. Często widywałam Wojtyłę w kościele Św. Anny, gdzie w drodze na uczelnię wstępowałam na chwilę modlitwy.
– Wojna przerwała Pani naukę, co robiła Pani podczas okupacji?
– Byłam cały czas w Radomsku i prowadziłam tajne nauczanie, za co w 1972 roku dostałam Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. To były trudne, niebezpieczne czasy. Bezustanny strach. Jak zbliżał się patrol niemiecki, chłopcy szybko wybiegali na podwórko kopać piłkę, a książki wkładaliśmy do wiadra i przykrywaliśmy obierzynami. Na szczęście Niemcy, nigdy nas nie sprawdzili. Nasze nauczanie było dobrze zorganizowane, nad całością czuwali: polonista Goszczyński i Andrzej Borkowski. Przeprowadziliśmy w tym czasie kilkanaście matur. Pracowaliśmy za symboliczne opłaty, płacono nam tak, jak można było wówczas płacić, czyli po prostu grosze.
– Po wojnie powróciła Pani na Uniwersytet. Czy wśród grona profesorskiego nastąpiły zmiany?
– Nie. Byli ci sami profesorowie, uczyli tego samego co przed wojną. Profesor Wyka, Klemensiewicz, Pigoń na jotę się nie zmienili. Pigoń pozostał zagorzałym prawicowcem, Wyka, jak i przed wojną – socjalistą. Jeszcze nie czuło się piętna socrealizmu i nacisku ideologicznego. To zaczęło się później.
– Po studiach przyjechała Pani do Częstochowy…
– Tak, chciałam być blisko mojej mamy. W Radomsku nie było pracy, tu były większe możliwości. Pierwszą moją szkołą była Odzieżowa Szkoła Zawodowa, przy ulicy Dąbrowskiego, której dyrektorem była pani Pachońska, bardzo pozytywna postać. Potem przeniosłam się do Technikum Hutniczego, a później uczyłam w Liceum Korespondencyjnym i w Liceum dla Pracujących, w Trzeciej Alei Najświętszej Maryi Panny, w którym za moich czasów, w latach pięćdziesiątych, maturę zdawał ówczesny prezydent miasta, jego zastępca i komendant milicji. Potem na długie lata przeniosłam się do Technicznych Zakładów Naukowych Górnictwa Rud, przy ulicy Jasnogórskiej. Tam pracowałam do emerytury, do 1976 roku.
– W której szkole pracowało się Pani najlepiej?
– Z dyrektorem Józefem Steczko w Liceum Korespondencyjnym. To był wspaniały matematyk i uroczy człowiek. Ale wszystkie szkoły wspominam dobrze. Kiedy słyszę, że uczniowie są teraz aroganccy, nieznośni, to jestem zdumiona. Wtedy tego nie było. Młodzież była zdyscyplinowana, wszyscy dla siebie życzliwi i serdeczni.
W Technikum Hutniczym prowadziłam kółko dramatyczne i na początku lat pięćdziesiątych z uczniami wystawiłam Trzecią część “Dziadów” Adama Mickiewicza. Odważyliśmy się i co dziwniejsze, rolę Konrada odtwarzał uczeń Gondek, dość ostry komunista. Były to jeszcze te czasy, kiedy jakoś mi to uchodziło. Uczyłam zawsze tak, jak mnie uczono. Najważniejsze były ojczyzna i patriotyzm, a i socjalizująca młodzież zgadzała się z nauczycielką starej daty. Do żadnej partii nigdy nie należałam i w zasadzie nikt mnie do niej na siłę nie nakłaniał, poza jednym wyjątkiem, w szkole… Wówczas zdecydowanie odmówiłam, twierdząc, że i tak prędzej czy później mnie wyrzucą, bo jestem obca klasowo, przecież była to partia robotników.
– Wspomniała Pani, że tu, w Częstochowie, założyła Pani rodzinę.
– Tak, ale męża poznałam w Radomsku, pobraliśmy się w 1949 roku w Częstochowie. Przeżyliśmy razem 53 lat i mamy trójkę dzieci, Gabrysię, która jest dyrektorem częstochowskiego Banku Handlowego, syna Adama i najmłodszą córkę Aldonkę. Mąż w czasie wojny walczył w partyzantce pod Radomskiem, a w Częstochowie przez wiele lat był kierownikiem Wydziału Komunikacji Urzędu Miasta.
– Widzę u Pani wiele obrazów…
– Kocham malarstwo, co chyba odziedziczyłam w genach, gdyż pochodzę z rodziny Witkiewiczów. Stanisław Witkiewicz, mój stryj i jego syn Witkacy, to niedaleka rodzina. W domu zawsze były obrazy. Najbardziej zżyta jestem z pracami Wojnarskiego, mojego kolegi z Krakowa. Podziwiam sztukę Juliana Fałata, Józefa Chełmońskiego. Zwiedziłam wiele miast, widziałam cudowności w Paryżu, w Rzymie, ale nasze zbiory i dzieła polskich artystów na pewno nie są gorsze. Kiedyś przeczytałam, że podróży nie należy zaczynać od Włoch, bo już później nic nie zadziwi; najlepiej najpierw poznawać Niemcy, Francję, stopniowo zwiększać wrażenia estetyczne. Tak, by kulminacja nastąpiła w Rzymie. I to prawda, ale nie do końca. Ostatnio byłam z parafialną pielgrzymką w Szymanowie pod Warszawą. Jest tam przepiękna figura Matki Boskiej Jazłowieckiej. Ta figura, z marmuru kanaryjskiego, autorstwa Tomasza Oskara Sosnowskiego, ma już sto lat, a pięknością dorównuje rzeźbom antycznym. Cudo, jedna z najpiękniejszych rzeźb na świecie.
– Co lubi Pani czytać?
– Tylko dobre książki. Jako nauczycielka, przez wiele lat musiałam wybierać literaturę i podsuwać ją uczniom. Teraz, na przykład powróciłam do czytanych przed laty “Zapisków więziennych Księdza Kardynała” i “Życie Michała Anioła – Kamień i cierpienie”.
– Proszę zatem powiedzieć, czym kieruje się Pani w życiu?
– Chcę być po prostu uczciwym człowiekiem. Moją zasadą jest życie zgodnie z Ewangelią. Czytam pismo Święte. Mój mąż umarł niedawno i w Piśmie szukam odniesień do życia, do śmierci, by potwierdzić swoje przekonania i wzmocnić się.
– Bardzo Pani dziękuję za te mądre i piękne słowa.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *