Pan Bóg czuwa nade mną


ŻYCIORYSY
Wszyscy ją podziwiają. Zdumiewa żywotnością i wewnętrznym ciepłem, poczuciem humoru i bystrością umysłu. Marianna Gromczyk z Sygontki (g. Przyrów) niedawno ukończyła 101 lat i nie może wyjść z podziwu nad darem Boga. – Nie mogę sobie wyobrazić jak to się stało, że dożyłam stu lat – mówi.

Pani Marianna urodziła się 24 sierpnia 1907 roku w Złotym Potoku. Jej rodzice – Teodora i Andrzej Maligłówka prowadzili tam niewielkie czterohektarowe gospodarstwo i wychowywali pięcioro dzieci – Franciszka, Aleksego, Jana, Wiktorię i Mariannę.
Nasza bohaterka poznała smak głodu i ciężkiej pracy. Już jako dziecko musiała pracować na służbie. Przeżyła dwie wojny światowe. – Pierwsza była bardzo ciężka. Mieszkaliśmy koło kościoła i kule tylko nam świstały. Musieliśmy uciekać do lasu. Gdy wybuchła druga wojna też kryliśmy się po lasach przed Niemcami, ale krócej – wspomina. Zawierucha wojenna uniemożliwiła jej edukację. Brakowało pieniędzy na zeszyty i książki naukę dla wszystkich dzieci, dlatego uczył się jedynie starszy brat. Gdy miała dwanaście lat zmarła jej mama, wówczas zaczęła zarabiać na swoje utrzymanie. – Ojciec ożenił sie powtórnie i kazał mi chodzić po służbach. Pracowałam u państwa Mrowińskich w Janowie. Tam nauczyłam się czytać i pisać – opowiada pani Marianna.
Beztroskę dziecka zakończyła szybko, jeszcze szybciej musiała wejść w dorosłe życie. Gdy miała siedemnaście lat ojciec postanowił, że ma wyjść za mąż. Wybranek – Andrzej Gromczyk – również pochodził z ubogiej i wieloletniej rodziny. Był od Marianny starszy o trzynaście lat i pracował w Zakładach Ziemniaczanych w Sierakowie. – Ojciec uznał, że to dobry chłopak, pracowity i uczciwy, i choć nie znałam go wcześniej, nie miałam wyboru. Ale życie pokazało, że tata miał rację. Moje małżeństwo było oparte na zaufaniu i wspólnej pracy – opowiada.
Pobrali się w 1924 roku i zamieszkali w Sierakowie. Mąż pracował w Zakładach, Marianna prowadziła dom i dbała o niewielkie gospodarstwo. Rok później urodził się Gromczykom najstarszy syn Józef. W 1930 Marianna powiła córkę Janinę, w 1941 – Zofię. Z mężem przeżyła 25 lat. Zmarł w wieku 63 w 1959 roku, po trzynastu latach ciężkiej choroby. Marianna miała 52 lata, ale drugi raz za mąż nie wyszła, choć kilku wdowców smoliło do niej cholewki. – Mąż jest jeden na całe życie – mówi. Zmiany w jej życiu jednak nastąpiły. Gospodarkę Marianna oddała synowi i z Zofią zamieszkała w wynajętym lokalu w Juliance. Zaczęła pracę w pobliskim młynie i w nadleśnictwie, by dorobić do emerytury. Później z córką i jej rodziną zamieszkała w Sygontce, gdzie Zofia z mężem Leszkiem kupili plac i wybudowali dom. Marianna, jak mówi, zawsze była z najmłodszą córką. Pomagała jej w wychowaniu czwórki dzieci – Lucyny, Haliny, Małgorzaty i Andrzeja. Starsza córka Janina jest bezdzietna, a brat Józef ma córkę Marię. Dzisiaj pani Marianna ma pięciu dorosłych wnuków, jedenastu prawnuków i dwoje uroczych praprawnuków. Na stuleciu nie brakowało nikogo. – Huczne przyjęcie z tańcami zrobiliśmy w hotelu Kmicic w Złotym Potoku. Mama otrzymała życzenia i gratulacje od Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i wójta gminy Roberta Nowaka. Ściskało i całowało ją ponad 60 osób – cała rodzina i liczni przyjaciele, dobrzy znajomi. Już wtedy zapraszała wszystkich za rok na kolejne obchody urodzin. Stawili się wszyscy – opowiada pani Zofia.
Życie pani Marianny nie było różami usłane, ale ona jest z niego bardzo zadowolona. Nie brakowało jej sprytu, obrotności i wytrwałości. – Narobić sie trzeba było, ale moje dzieci nigdy nie zaznały głodu, w niedzielę zawsze był rosół. By zarobić pieniądze chodziłam na piechotę do Częstochowy na targ. Trzysta jaj przekładam sianem, sto w jednym koszu wieszałam na piersiach, w drugim na plecach niosłam dwieście jaj. Jak sprzedałam towar znowu pieszo wracałam do domu. Później trochę poprawiło się i jeździłam pociągiem. Ciężki żywot, ale musiałam dać radę, by nie dać się biedzie – kwituje. Właśnie te czasy wspomina najmilej. – Było wesoło i najważniejsze, że było końskie zdrowie. Do Częstochowy chodziłam z innymi gospodyniami. Już w nocy wołałam na nie, by się spieszyły. Bogu ciągle dziękuję za zdrowie. W całym życiu może trzy razy byłam u lekarza – mówi. – A w szpitalu raz, na wycięciu wyrostka – dopowiada córka Zofia.
Do dzisiaj Marianna ma świetną pamięć. – Mama wszystko pamięta, nie raz przypomina mi o różnych sprawach – mówi Zofia. Marianna jest ciągle aktywna, żywo interesuje się polityką, a jej ulubionym filmem jest serial „Moda na sukces”, który ogląda już z przyzwyczajenia. – Teraz gadają tam same głupoty – śmieje się. Pomaga córce w domu, jej zadaniem jest obieranie ziemniaków na obiad. W zdumnienie wprowadza, gdy mówi, że obiera ich 40 kilogramów. – Ale tylko raz w roku, gdy tradycyjnie gościmy pątników z Pielgrzymki Warszawskiej. Szykujemy wówczas dwudaniowy obiad z podwieczorkiem dla blisko stu osób – mówi.
Skąd tyle sił i tak wspaniała kondycja? – To dlatego, że w domu ciągle jest ruch i dużo ludzi. Babcia zawsze jest w centrum wydarzeń – mówi wnuczka Lucyna.
Marianna jest wdzięczna Bogu za opiekę. – Pan Bóg czuwa nade mną. Codziennie modlę się do Pana Jezusa i Matki Bożej. Im dziękuję i zawierzam siebie i swoją rodzinę. Wiara i otucha, którą ona daje to najważniejsze – konkluduje. Co by radziła młodym? – Trzeba żyć spokojniej. Teraz jest za dużo kłopotów, każdy goni za pieniędzmi, a ważna jest rodzina i solidna praca. Dzisiaj dużo jest nierobów, samolubstwa i nikczemności. Polskę się rozkrada. Panu Bogu może zabraknąć cierpliwości – mówi z niepokojem.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *