Spalenie Gnaszyna przez Wehrmacht i inne wspomnienia z pierwszych dni II wojny światowej


Opisane zdarzenia i sytuacje to osobiste przeżycia (a miałem wówczas 9 lat) oraz zasłyszane rozmowy, jakie prowadzili z moim ojcem kuzyni i dwaj wujowie, którzy we wrześniu 1939 roku jako żołnierze brali udział w obronie kraju. Ojciec miał duże doświadczenie frontowe, brał bowiem udział wojnie bolszewickiej 1920 roku, służąc w odznaczonym przez Józefa Piłsudskiego 49. Pułku Piechoty, był zatem dobrym partnerem do takich tematów. Nadmieniam ponadto, że szukając w późniejszych już czasach dokumentu potwierdzającego spalenie Gnaszyna trafiłem na omówienie rozkazu Dowódcy 7-ej Dywizji Piechoty w „Księdze Wrześniowej Chwały Pułków Śląskich” Jana Przemszy-Zielińskiego. Rozmawiałem również w Gnaszynie z kilkoma osobami w starszym już wieku.

Spalenie Gnaszyna
Z żalem stwierdzam, że mieszkańcy Częstochowy oraz urzędy miasta nic nie wiedzą o spaleniu Gnaszyna przez Wehrmacht we wrześniu 1939 roku. A było to przecież jedno z ważniejszych wydarzeń tej, wówczas jeszcze wsi – jakie miało miejsce już w pierwszych dniach po wybuchu II wojny światowej. Przebieg całej sytuacji nastąpił błyskawicznie. W czasie, gdy saperzy 7. Dywizji Piechoty przygotowywali wysadzenie mostów: kolejowego i drogowego na Stradomce, niespodziewanie podjechali szosą żołnierze niemieccy – Soldaten Wehrmacht, na motorze z przyczepą uzbrojoną w karabin maszynowy oraz w samochodzie. Pojazd ten został zlikwidowany przez polskich żołnierzy stacjonujących z karabinem maszynowym w szkole, jako straż tylna 7. DP. W składzie niemieckiego podjazdu było także dwóch oficerów, jeden z nich został tylko ranny – przewieziono go do szpitala. Przy oficerach znaleziono ważne dokumenty, które natychmiast przesłano do Sztabu Dywizji. Zaistniała sytuacja spowodowała przerwę saperom. Stosowny rozkaz szybko przywrócił jednak wykonywanie działania przy mostach. Zarówno most kolejowy jak i drogowy zostały tylko uszkodzone, na moście kolejowym, oprócz innych uszkodzeń, poważnie zrujnowano także tor. Nadmienić tu należy, że uszkodzenie mostów spowodowało liczące się opóźnienia w marszu najeźdźcy. Taki właśnie obraz powstały z zasłyszanych przeze mnie opowiadań, po powrocie z ucieczki został w mojej pamięci.
Przedstawiona akcja polskich żołnierzy spowodowała straszną zemstę Wehrmachtu – spalenie ogromnej części Gnaszyna i rozstrzelanie przed szkołą kilku mieszkańców tej wsi i z okolicy. Przydatne w tym momencie jest przytoczenie oceny, jakiej dokonał Dowódca 7. Dywizji gen. Gąsiorowski w rozkazie nr 1 z dnia 2 września (ocena ta podana jest w „Księdze Wrześniowej Chwały Pułków Śląskich” Jana Przemszy-Zielińskiego). Oceniając w rozkazie sytuację gen. Gąsiorowski stwierdza między innymi: „Oddziały własne utrzymały się na linii Kamyk-Libidza-Kalej-Trzepizury-Konopiska. Nadto palą się wieńcem wsie podmiejskie. Niemcy tym sposobem wytyczają swoją czołową linię.”. Można zatem przyjąć, że w tym właśnie czasie, a więc 2 września, palił się również Gnaszyn. Zemsta Wehrmachtu była przerażająca, a przecież reakcja polskich żołnierzy – obrońców napadniętego kraju – podczas likwidacji podjazdu nie mogła być inna. Była to reakcja prawdziwie żołnierska. Wehrmacht, pałając nienawiścią spalił, jak to już nadmieniłem, bardzo poważną część Gnaszyna. Spalono część leżącą na północ od Stradomki, poczynając od zabudowań p. Kukuły aż w stronę Łojek po prawej stronie drogi (jadąc od Częstochowy) oraz za torami, zwaną Gnaszynem Dolnym. Ostatnie, już prawie na końcu Gnaszyna, były spalone zabudowania p. Rakusa (obecnie naprzeciw kościoła). Część Gnaszyna, od zakrętu w stronę Łojek, spalona została po obu stronach drogi. Zgliszcza spalonego Gnaszyna oglądałem z przerażeniem, gdy wracaliśmy z ucieczki, było to na pewno po tygodniu – dokładnie nie pamiętam. W Gnaszynie minęliśmy manufakturę (zwaną później Wilgolenem) i około osiem zabudowań, a dalej zobaczyłem już tylko pogorzelisko. Szkoła – duży, ładny, wybudowany już po odzyskaniu niepodległości gmach – stała na szczęście niespalona. Nadmienię tu, że jest to moja szkoła – w 1939 roku ukończyłem w niej drugi oddział (obecnie klasę). Patrząc na pogorzeliska zobaczyłem, że domy murowane na ogół również się ostały. Mój rówieśnik Boniek Nosalik, bardzo mi pomógł ustalić (co udało nam się uczynić chyba z dużym przybliżeniem) stan faktyczny spalenia. Spalono mianowicie zabudowania 26 rodzin (głównie rolników), w tym wszystkie stodoły (pełne, było przecież po żniwach) i na ogół wszystkie zabudowania gospodarcze. Domy mieszkalne drewniane zostały niestety także spalone. Jako jedyny niespalony ostał się dom drewniany p. Nosalika. Mój rówieśnik przypomina sobie jak bardzo ucieszył się po powrocie z ucieczki, gdy zobaczył, że ich dom nie został spalony – spalona została tylko stodoła i zabudowania gospodarcze. Pani Kazimiera But, która mimo poważnie zaawansowanego wieku pamiętała, że po powrocie z ucieczki (o czym niżej) opowiadano, w jaki sposób Niemcy podpalali zabudowania – jadąc wolno na motorze strzelali z jakiejś broni, co natychmiast wywoływało pożar.
Dodam jeszcze, że w czasie mojego powrotu z ucieczki, patrząc na to wielkie pogorzelisko, widziałem w kilku miejscach unoszące się w dalszym ciągu małe smugi dymu, który wraz z wonią spalenizny aż gryzł w gardle. Barbarzyństwo Wehrmachtu nie miało granic, dopełniając bowiem zemsty, rozstrzelano sześciu mężczyzn oraz dwie kobiety z Gnaszyna i okolic, które to osoby z różnych powodów nie zdecydowały się na opuszczenie swoich domostw i nie uciekły na wschód za Częstochowę oraz nie zdołały się ukryć przed Wehrmachtem. W rozmowie B. Nosalik podaje z dużym prawdopodobieństwem, że byli to: dwaj Cierpiałowie – ojciec i syn z Wyrazowa (ja też o nich pamiętam – z drugim młodszym synem chodziłem do drugiego oddziału – patrzyłem później na jego rozpacz). Nadmienię tu także, że tych nieszczęśników zmuszono do kopnia dla siebie grobu na boisku szkolnym – nie dokończyli go i taki pozostawał długo na tym boisku; Nogalscy – małżeństwo z Gnaszyna, Franciszek Świerdza z Gnaszyna; mężczyzna, którego nazwiska i miejscowości nie udało się ustalić, a który wracał na rowerze chyba z ucieczki; Szymczyk – mężczyzna i prawdopodobnie także kobieta – z Wyrazowa.
Ciała zabitych zostały najpierw pochowane we wspólnej mogile w pobliżu szkoły, a po około dziewięciu dniach, gdy rodziny zabitych wróciły z ucieczki, zostały one przez swoich ekshumowane i pochowane na cmentarzu w Balchowni. Tak zapamiętał całą tragedię mój rówieśnik B. Nosalik.
Ucieczka
To kolejne moje wspomnienia z tego okresu, które bardzo mocno utkwiły mi również w pamięci. Przed wybuchem wojny zarządzono przemieszczenie – na wschód za Częstochowę – wszystkich mieszkańców z terenów podmiejskich, położonych na zachód od Częstochowy, z uwagi na przewidywaną obronę miasta. Masowa ucieczka ludności z tych terenów rozpoczęła się pierwszego września, tutaj w dniu wybuchu wojny. Drogi bardzo szybko zostały zablokowane wozami konnymi, wózkami ręcznymi, rowerami i tłumem pieszych. Żandarmeria wojskowa kierowała uciekinierów przez obrzeża Częstochowy, by nie blokować centrum miasta. Dodam tu, że opuszczenie Gnaszyna przez jego mieszkańców, uchroniło ich prawdopodobnie przed gorszą jeszcze masową zemstą Wehrmachtu.
Jako małemu chłopakowi, utkwił wówczas na stałe w mojej pamięci, taki obraz:
W tłoczącej się kolumnie uciekinierów, jadąc od tapetowni na północny wschód, byliśmy chyba gdzieś na wysokości Lisińca, gdy nadleciały nad nas trzy bombowce Luftwaffe, wracające od wschodu, a więc na nasze szczęście już bez bomb. Na naszym wozie aż sześć rodzin załadowało swoje najważniejsze toboły. Było też na nim czworo małych dzieci i jedna matka – opiekunka – dla wszystkich. Przytoczę tu, iż moja rodzina w ucieczce nie była w komplecie. Razem z nami nie uciekał ojciec, który pracując w pompowni kopalni rudy żelaza miał obowiązek zgłosić się do pracy. Przygotował więc pozostałych członków mojej rodziny – mamę oraz dwie młodsze siostry – do ucieczki i poszedł na „zmianę”. Ojciec wraz z kilkoma jeszcze pracownikami utrzymującymi ruch kopalni, wyznaczeni zostali do jej zatopienia, w sytuacji gdyby zbliżały się wojska niemieckie, aby jako czynna nie dostała się w posiadanie najeźdźcy. Kopalnia została zatopiona – przyczyną był brak prądu. Pracownicy ci uciekali przed Wehrmachtem już na własną rękę. Ojciec wspominał często, jak uciekając ukrywał się i uniknął dzięki temu rzezi przed Katedrą i na ul. Strażackiej.
Wracając do przelotu bombowców Luftwaffe przytoczę, iż pozbawieni opieki ojca, zachowywaliśmy się więc mimo woli tak jak cała kolumna. Przy drodze zobaczyłem wtedy polskich żołnierzy oraz zamaskowane armaty na drewnianych kołach i o dużym kalibrze luf, wówczas nie wiedziałem jak one się nazywają. Nagle znajdujące się nad nami bombowce otworzyły jazgoczący łomot z karabinów maszynowych, a leciały bardzo nisko. Nasi żołnierze również otworzyli do nich ogień, niestety tylko z karabinów. Wszyscy uciekinierzy rozbiegli się po polach i pochowali w redlinach ziemniaków, na drodze pozostały tylko wozy i przywiązane do nich ryczące bydło, a dużo krów nie przywiązanych, puszczonych luzem, pędziło przez pola daleko.
Samoloty nie krążyły nad nami, odleciały na zachód i ustała strzelanina. Nie wiem, jakie były skutki tej strzelaniny. Należy zauważyć jednak, że wyznaczenie północnego objazdu Częstochowy dla wszystkich uciekinierów, którzy znaleźli się na tym kierunku było bardzo szczęśliwe. Bowiem uciekinierzy, którzy trafili na kierunek południowy, tj. Olsztyn-Janów znaleźli się w kotle wraz z 7. Dywizją.
Niestety, 7. Dywizja Częstochowska nie zdążyła wyjść z okrążenia przed jego zamknięciem przez dywizje Wehrmachtu, a taki miała rozkaz, późno doręczony ze Sztabu Armii Kraków, co nadmienione jest w przywołanej wyżej „Księdze Wrześniowej Chwały Pułków Śląskich”. Rozbicie 7. Dywizji pod Janowem, jest już przez historyków rozpracowane bardzo dokładnie, między innymi w podanej wcześniej „Księdze…”. Osobiście chciałbym jednak podkreślić, że pomimo organizacyjnego rozbicia tej dywizji pod Janowem, nie tylko małe , ale nawet duże grupy żołnierzy, które przedarły się przez niemiecki pierścień okrążenia, formowane potem często w oddziały, brały w dalszym ciągu udział w wielu bitwach. W „Księdze Wrześniowej Chwały Pułków Śląskich” wspomina się, że nawet pod Kockiem w Samodzielnej Grupie Operacyjnej „Polesie” gen. Kleberga walczyli żołnierze 7. Dywizji. Również na froncie zachodnim walczyli żołnierze Dywizji Częstochowskiej – do brygady gen. Maczka trafił np. mój wuj Wacław Musiał. Pod Janowem dywizja nasza przestała istnieć tylko jako jednostka organizacyjna. Doszło tam do tragicznego starcia żołnierzy tej dywizji z hitlerowską machiną wojenną. Tłumy uciekinierów bardzo blokowały drogi. Ich przeżycia były również tragiczne. Sytuacja ta była potem przedmiotem żarliwych opowiadań uczestników ucieczki z tego kierunku – po ich powrocie – a nie wszyscy wrócili szczęśliwie. Dodam jeszcze, iż gen. Gąsiorowski był pierwszym polskim generałem, który wzięty został do niewoli hitlerowskiej pod Janowem (odnotowano to także w „Księdze…”).
Nieszczęśliwe powroty ludności z ucieczki wystąpiły nie tylko na kierunku Janów-Olsztyn. Na wszystkich bowiem kierunkach miały miejsce bardzo różne i tragiczne sytuacje wskutek działania Luftwaffe i Wehrmachtu, o czym potem opowiadano. Dużo uciekinierów nie powróciło do swoich domów. Z najbliższej okolicy życie utraciło przede wszystkim wielu mężczyzn.
Z tego okresu pozostało mi również w pamięci bardzo niegodziwe zjawisko. Chodzi mianowicie o rabunek domów i mieszkań zamożniejszych Polaków, którzy później wrócili z ucieczki, dokonywany niestety przez innych Polaków, którzy z ucieczki wrócili wcześniej. Było to zjawisko rzadkie, ale bardzo obrzydliwe. Pozostawiam je bez dalszego komentarza.
Jerzy Pyda,

Tinta
Jerzy Pyda, ekonomista, ur. 31 I 1930 w Wyrazowie k. Częstochowy. Dzieciństwo i lata młodzieńcze spędził w Gnaszynie i (od 1932) w Łojkach (także w czasie okupacji niemieckiej); jego ojciec Tomasz przejął tam i prowadził rodzinne, małe gospodarstwo rolne, pracując jednocześnie w kopalni rudy żelaza „Paweł”. Jerzy Pyda ukończył Wyższą Szkołę Ekonomiczną (WSE) w Częstochowie (1955), później uzyskał dyplom mgr. ekonomii na WSE (Uniwersytet Ekonomiczny) w Poznaniu (1962). Ponad 30 lat pracował na kierowniczych stanowiskach, m.in. w Prezydium MRN w Częstochowie, gdzie był szefem jednego z wydziałów. Był m.in. zastępcą dyrektora ds. ekonomicznych na budowie Huty Katowice (Rej. I) oraz zastępcą szefa rozruchu ds. ekonomicznych na budowie Elektrowni Bełchatów. Autor artykułów historycznych Wspomnienia z żołnierzy z Częstochowskiego o walkach „sławnego 49 pp.” W 1920 roku i latach późniejszych, Przysposobienie wojskowe konne „Krakusów” w powiecie częstochowskim przed rokiem 1939 w „Ziemi Częstochowskiej” (1999, t. 26).

r

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *