Zamiast kary śmierci dożywocie


30-lecie Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela

Rozmawiamy z Kazimierzem Januszem (ur. w 1925 r.), działaczem Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, który odwiedził Częstochowę 31. marca. W tym dniu na Jasnej Górze w Kaplicy Pamięci Narodu odsłonięto tablicę-votum ufundowaną przez Komitet Honorowy obchodów 30-lecia utworzenia ROPCiO. W mieszkaniu pana Kazimierza w latach 70. mieściła się legalna redakcja “Opinia”. Był to akt odwagi z jego strony, a jednocześnie powód szykan i prześladowań ze strony władz. Kazimierz Janusz był wielokrotnie aresztowany i więziony.

Od kiedy walczy Pan o wolność i demokrację?
– Walkę ze stalinizmem zacząłem po drugiej wojnie światowej. Od 1949 roku byłem związany z organizacją skupiającą młodzież i byłych działaczy AK. W 1950 r. zostałem aresztowany, podczas rewizji znaleziono u mnie informacje o transportach wojsk radzieckich. Za to groziła kara śmierci. Przez 13 miesięcy pobytu w więzieniu byłem przekonany, że taki wyrok otrzymam. Jakież było zaskoczenie, gdy stalinowski prokurator zażądał dla mnie kary dożywotniego więzienia. To był mój najradośniejszy moment w życiu. Rodzina płakała ze wzruszenia, ja, gdybym mógł, skakałbym z radości. Drugim wzruszającym momentem było odznaczenie od prezydenta RP z okazji 30-ledia ROPCiO. Docenienie naszej pracy po tylu latach to dla mnie ogromna radość.

Ile czasu był Pan w więzieniu?
– Sześć lat. W 1956 roku zostałem zwolniony. Poszedłem na studia i napisałem książkę – wydana została w tajnym obiegu. Jej tematem jest refleksja historiozoficzna. To próba odpowiedzi na pytanie: czym jest konflikt Wschód – Zachód? Ja widziałem go jako konflikt dwóch cywilizacji: zachodniej i turańsko-bizantyńskiej. Podobnie ocenił to rosyjski profesor, z tym tylko, że w swojej książce cywilizację Rosji zdefiniował jako ordyńsko-bizantyjską. Po dwóch latach od momentu napisania książki powstał Ruch Obrony, ja zgłosiłem swój akces. W moim mieszkaniu był główny ośrodek ROPCiO. Mieściła się nim redakcja czasopisma “Opinia”, punkt konsultacyjno-informacyjny. Dwa razy w tygodniu, we wtorki i piątki, zbieraliśmy się na tajnych spotkaniach. Prowadziłem biuro prasowe, informacje przekazywałem korespondentom zagranicznym z Włoch, Niemiec, Anglii, a nawet z USA.

Dzisiaj czuje się Pan doceniony przez prezydenta, ale czy spełniły się Pana oczekiwania, czy to, o co walczyliście, mamy dzisiaj w Polsce?
– Spełniły się w tym sensie, że nie ma w Polsce czołgów sowieckich, ale jednak Polska nie jest taka, o jakiej marzyliśmy.

Czyli jaka?
– Bez patologii, których, niestety, jest nadal bardzo dużo. Ale trzeba spojrzeć optymistycznie, bo jesteśmy już na dobrej drodze. Jesteśmy samodzielni, nikt nie decyduje o naszym losie, wchodzimy w sojusze, które sami wybieramy. Na tym polu nasze marzenia się spełniły, jeszcze tylko czekamy na nieco lepszą jakość. Ale trochę cierpliwości.

W którym więc momencie nastąpił błąd, że nie udało się osiągnąć tego, o co walczyliście?
– Trudno mówić o błędzie. Sądzę, że kilkadziesiąt lat obcej dominacji sprawiły, że stan naszego narodu jest w pewnym sensie chorobliwy. Myśmy nie uwolnili się od tego, co nam narzucano przez tyle lat. W naszej świadomości tkwią negatywne cechy tamtego okresu. Zmiany tak głęboko zakorzenione usuwa się latami, to długi proces.

Które momenty ze swojej działalności wspomina Pan z sentymentem?
– Jeśli chodzi o moje osobiste przeżycia, to najbardziej cieszę się z chwili, kiedy nastała Solidarność. Nastanie 10-milionowego ruchu to jest coś, co się w polskich dziejach nie zdarzyło. Uczestniczyłem w tworzeniu “Solidarności”. W latach 1982-89 byłem doradcą Tajnej Komisji Zakładowej “Solidarności” w Stoczni Gdańskiej, a także doradcą Lecha Wałęsy.
Dziękuję za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *