MIR – UTRACONA SZANSA


Rosyjski statek – laboratorium ” MIR” spadł do oceanu prawie tydzień temu, a ja wciąż nie mogę przeboleć tej bezpowrotnie utraconej szansy. Szansy dla naszego miasta i powiatu. Po prawdzie, rosyjscy naukowcy już z góry wyznaczyli “Mirowi” miejsce pochówku gdzieś w Pacyfiku, ale kto by tam wierzył naukowcom, rosyjskim w szczególności. Zarówno Miczurin, jak i Łysenko nie wyrobili nauce rosyjskiej (wcześniej radzieckiej) zbyt dobrej opinii, zaś my, obywatele, którzy przeżyli niejedną dekadę w PRL-u, coś o tym wiemy. Pomnę jak dziś, taką akuratną anegdotę – w Centrum Atomowym pod Moskwą, docent robi nocą obliczenia, obok krząta się sprzątaczka. Nagle miotła wypada jej z rąk i kijem uderza w czujniki, które gwałtownie zaczynają pobłyskiwać. Docent spogląda spod okularów i mówi zgryźliwie “Wot, paszła w pi… pieriod”. Na to sprzątaczka “Cztoż wy, tawariszcz docent!”. Na to docent “Nie wy, Italia” – Nic dziwnego, że w kontekście takich anegdot nikt nie traktował poważnie zapewnień
rosyjskich naukowców o zaplanowanym miejscu upadku kosmicznego ustrojstwa. Zatem, kiedy usłyszałem coraz bardziej pewne, dywagacje dziennikarzy, że “Mir” równie dobrze może spaść na Europę, a konkretnie na Polskę,
zakiełkowała we mnie nadzieja. Ba! Kiedy w przeddzień rozwiązania usłyszałem informację, że domniemane miejsce upadku znajduje się gdzieś między Łodzią a Częstochową, nadzieja przerodziła się w pewność. Pomyślałem, że kapryśna Fortuna wreszcie uśmiechnęła się półgębkiem do naszego grodu. Łódź od razu wyeliminowałem, bowiem uderzenie w to miasto byłoby kompletnie pozbawione pożytku. No, może gdyby te kilkanaście ton metalu pacnęło w łódzki gmach Toto – Lotka, to jeszcze, ale na to była mała szansa. Między Łodzią a Częstochową, w grę wchodziło jeszcze Radomsko, ale gdzie by tam poważny obiekt kosmiczny lutował w Radomsko. Wychodziło na Częstochowę. Najpierw zacząłem uważnie obserwować okoliczne zwierzęta, czy nie wykazują oznak paniki. Koty były trochę nagrzane i hałaśliwe, ale to można było złożyć na karb marca. Gawrony siedziały osowiałe, a kilka gęsi u sąsiada w niczym nie przypominało gęsi kapitolińskich. Najuważniej obserwowałem swojego psa. Zawszego obserwuję, gdyż jest to nadzwyczajnie szkudne bydlę, jednak tym razem zachowywał się normalnie. Wcześniej pożarł dyskietkę, na której było kilka moich felietonów, ale mimo tego pysk miał pogodny. Jako autor nie miałem pewności, czy traktować to jako krytyczną recenzję czy jako komplement. W sumie zwierzyna zachowywała się spokojnie, co napełniło mnie niepokojem. Przymknąłem powieki i zacząłem marzyć o upadku “Mira” na nasze miasto i cudownych tego konsekwencjach. Kolizja bezpośrednia pewnie uszkodziłaby jakiś obiekt budowlany albo zryła szmat ziemi, ale co za straty w porównaniu z korzyściami! Przez ładnych kilka dni znajdowalibyśmy się na topie wszystkich światowych dzienników telewizyjnych, radiowych i w czołówkach gazet. Cały świat waliłby do nas jak w dym! Każdy gram metalu z resztek “Mira” można by było sprzedać na wagę złota albo i brylantów. Rozkwitłby przemysł pamiątkarski i nie tylko. Wokół leja po uderzeniu powstałaby zaraz sieć sklepów i pawilonów małej gastronomii. Wszystko sprzedawałoby się jak świeże bułki, być może udałoby się nawet pchnąć całe zapasy piwa Kmicic. A odszkodowanie!? Wiadomo, że Rosjanie, niby tacy pewni siebie, ale ubezpieczyli się na okoliczność nieprzewidzianego upadku, na kilkaset milionów dolarów. Kilkaset milionów dolarów ekstra, na miejscowe drogi, zasiłki, placówki kulturalne i inne. Jakby na to nie patrzeć, to jest kawałek grosza. Niestety, nie wyszło. “Mir” nie zakłócił naszego miru powiatowego, zgodnie z hipotezami polskich dziennikarzy, ale zgodnie z planem złośliwych Rosjan spadł do oceanu. Gdzieś w okolicach wysp Fidżi. Przyznam się, że poczułem bardzo żywą niechęć do wysp Fidżi, do których dotąd miałem stosunek obojętny. Jednak nie należy tak zupełnie tracić nadziei. Dobry Pan Bóg stworzył jeszcze meteory, które uderzają jak chcą i gdzie chcą i żadne obliczenia naukowców ich nie obchodzą. Choć trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że szansa trafienia meteoru w pole, np. w okolicach Grabówki, jest mniejsza niż pełne trafienie w Toto – Lotka. Ale o Totku już, zdaje się wspominałem.
Dan 26.03.2001

ANDRZEJ BŁASZCZYK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *