Jestem sprawiedliwy


Właściwie retorycznym wydaje się pytanie: kim jest Janusz Kała. Każdy częstochowianin, który zetknął się ze sportem, z pewnością zna nieco przygarbioną sylwetkę człowieka-instytucji, nauczyciela, trenera, działacza i… Kała to społecznik o tak wielu wcieleniach, że trudno je nawet zliczyć. Ktoś powiedział, że fanatyk sportu, osobowość. Na co dzień pracuje jako wuefista w Szkole Podstawowej nr 23 w Częstochowie, ale tak po prawdzie największą jego miłością jest – świętujący właśnie 25-lecie działalności – klub sportowy Beniaminek.

Właściwie retorycznym wydaje się pytanie: kim jest Janusz Kała. Każdy częstochowianin, który zetknął się ze sportem, z pewnością zna nieco przygarbioną sylwetkę człowieka-instytucji, nauczyciela, trenera, działacza i… Kała to społecznik o tak wielu wcieleniach, że trudno je nawet zliczyć. Ktoś powiedział, że fanatyk sportu, osobowość. Na co dzień pracuje jako wuefista w Szkole Podstawowej nr 23 w Częstochowie, ale tak po prawdzie największą jego miłością jest – świętujący właśnie 25-lecie działalności – klub sportowy Beniaminek.
– Od kiedy jest Pan nauczycielem?
– Dokładnie od 1992 roku. Wtedy zadomowiłem się w Szkole Podstawowej nr 23. Zaliczyłem dwa kursy pedagogiczne, zdobyłem papiery trenera-instruktora piłki nożnej, bo co prawda miałem wykształcenie wyższe, ale nie pedagogiczne tylko techniczne. Skończyłem bowiem studia na naszej Politechnice i miałem być inżynierem w hucie.
– Został Pan przy sporcie. To był przypadek?
– Nie wiem, czy można to tak określić. W 1970 roku poznałem nieodżałowanego Zdzisława Kuzaka i chyba dzięki niemu zostałem wciągnięty w działalność Międzyszkolnego Ośrodka Sportowego Żak. Odpowiadałem za szkolenie pingpongowe. W 1978 roku, z pięcioma swoimi pingpongistami, pojechałem jednak na turniej piłkarski organizowany przez popularny wówczas “Świat Młodych”. W Nasielsku zajęliśmy czwarte miejsce i wtedy zdecydowaliśmy, że trzeba założyć klub. I założyliśmy Beniaminka. Nazwę podsunął mój tenisista, Mirosław Warzecha, i od razu się przyjęła.
– Futbol zaczął być najważniejszy.
– Rzeczywiście tak, ping-pong zszedł na drugi plan, ale każdy kto chciał poodbijać na Żaku, mógł przyjść i to zrobić. Ale piłka była najistotniejsza.
– Beniaminek to swoisty fenomen wśród naszych klubów.
– Mam podobne zdanie i wydaje, że powinniśmy zostać wpisani do Księgi rekordów Guinnessa. Ćwierć wieku bez własnego obiektu, bez czegokolwiek, skazani na siebie… Jak komuś to mówię, kto nas nie zna, to nie chce w to uwierzyć. Na początku działaliśmy jako drużyna podwórkowa, teraz to trochę inaczej wygląda. Jedno się nie zmienia: bazy własnej jak nie mieliśmy, tak nie mamy dalej.
– Dlaczego Janusz Kała nie powie więc: dość, odchodzę, do widzenia?
– Czasami sam sobie zadaję to pytanie, ale nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć.
– Nic Pan się nie dorobił ta tej bezgranicznej miłości do sportu, a szczególnie piłki nożnej?
– Dorobiłem… Ja w życiu sporo straciłem przez ten ukochany klub. Zyskać, nic nie zyskałem, może poza ludźmi, którzy mnie szanują, zapraszają na rodzinne uroczystości. Chyba jestem rekordzistą w pewnej klasyfikacji, bo byłem na 200 ślubach u chłopaków, którzy kiedyś u mnie grali. A i na przysięgach w wojsku też bywałem. Może drugie tyle, bo jak zaprosili, to jechałem. To miłe, że człowieka pamiętają.
– Są też ludzie, którzy przypinają Panu różne łatki.
– Słyszałem już o sobie takie rzeczy, że skóra cierpnie. A to że deprawuję młodzież, a to że na siłę ją trzymam w swoim klubie, gdzie nie ma szansy się rozwinąć. A prawda jest taka, że jestem szczery, otwarty, sprawiedliwy, a co najważniejsze, mam dobry kontakt z młodzieżą. Jestem dla nich przede wszystkim wychowawcą. Nikogo nie trzymam na siłę, bo lojalnie ostrzegam przed przyjęciem do zespołu, że u mnie na wiele nie można liczyć, gdyż jesteśmy biedni. Oprócz piłki liczy się jeszcze inna rzecz. Chcę, żeby ci chłopcy wyrośli na porządnych ludzi. Awanturników, chuliganów nie trzymam.
– Ilu zawodników przewinęło się przez Pańskiego Beniaminka?
– Kto mnie zna, wie że jestem skrupulatny. Dokładnie 2100. Teraz mamy aż trzy zespoły – juniorów młodszych, trampkarzy starszych i trampkarzy młodszych. Rywalizujemy w lidze, a tylko dzięki życzliwości kilku klubów, które użyczają nam boisk.
– Jak długo będzie istniał Beniaminek?
– Trudno powiedzieć. Dopóki będę potrzebny, nie poddam się. Beniaminek to mój sposób na życie. Nie chcę, żeby mi ktoś pomnik stawiał. Przydałoby się za to boisko.
– To jest Pana największe marzenie?
– Zdecydowanie. Mamy, co prawda, podpisaną umowę na temat współpracy z IV-ligowym Włodarem Częstochowa, ale co swój obiekt, to swój. Widziałem piękne boiska podczas naszych czterech wyjazdów do Holandii. To są istne cuda. Może kiedyś doczekamy się takich boisk w Polsce.
– Co napawa dumą Janusza Kałę?
– Moi wychowankowie, a ostatnio, ot, choćby taka informacja, że Marcin Zając, który kopał piłkę właśnie w Beniaminku, ma zagrać w I-ligowej Wiśle Płock. To dopiero budująca wiadomość.
– Dziękuję za rozmowę.
Z Januszem Kałą rozmawiał Andrzej Zaguła

Andrzej Zaguła

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *