Homo homini lupus


Mieszkająca w Kłobucku Bolesława Szewczyk przeszła przez piekło obozu koncentracyjnego. Cudem ocalała. Do dzisiaj jest przekonana, że to palec Boży….

W Oświęcimiu w 1942 roku idąc z innymi kobietami w szeregu ocalała. Co 10 kobieta szła prosto do komory gazowej. Ona była tą dziesiątą. Z niewyjaśnionych przyczyn jedna z Niemek zmieniła bieg wydarzeń popychając panią Bolesławę w drugim kierunku, tak iż zmieniła ona swój numer porządkowy. Do dzisiaj kobieta zadaje sobie pytanie: dlaczego?
Widocznie Pan Bóg uznał, że “to nie był dobry dzień na umieranie”.
Edukacja Bolesławy Szewczyk została brutalnie przerwana z chwilą wybuchu wojny (ukończyła wtedy szkołę podstawową). Dalsza nauka nie była możliwa. Dokładnie dwa lata po wybuchu wojny rodzina państwa Szewczyków została wysiedlona, a w ich domu zamieszkał Niemiec. Po wyrzuceniu najczęściej przymierała głodem. Przymusowo pracowała u niemieckiego gospodarza. Bolesława Szewczyk, by zdobyć trochę pieniędzy na ubranie, zbierała grzyby i jagody w lesie. Wtedy właśnie wpadła na grupę polskich partyzantów. Potrzebowali środków opatrunkowych, ponieważ mieli rannego. Młoda dziewczyna spotkała się z chłopcami z lasu jeszcze kilkakrotnie zawsze im pomagając. W wojennym koszmarze znalazła się osoba, która doniosła na nią na gestapo. 17 listopada 1942 okupanci wywieźli ją wraz z innymi do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Była uznana za więźnia politycznego.
– Do dzisiaj mam przed oczyma swój numer: 25533, wytatuowany na ręce. Do dzisiaj także mam w nozdrzach zapach dymu spalanych ciał – mówi bohaterka naszego artykułu.
B. Szewczyk zwróciła wtedy uwagę na to, że hitlerowcy podawali więźniom tabletki oraz robili zastrzyki, po których stan zdrowia ofiar gwałtownie się pogarszał.
– Ostatni raz byłam w ambulatorium w 1944 roku. Dostałam wtedy zastrzyk w lewą pierś. W krótkim czasie wypadły mi włosy i większość zębów. Miałam wysoką temperaturę. A ropiejące rany na piersi się pootwierały. Bezustannie traciłam przytomność i byłam bardzo osłabiona. Mimo krytycznego stanu zdrowia wróciłam do baraku, ponieważ dotarły do mnie informacje, że ambulatoryjne “pacjentki” mają zostać zagazowane. Przeżyłam dzięki pomocy współwięźniarek, które organizowały mi dodatkowe racje żywnościowe i leki. Mimo, iż wkraczałam w pełnoletność, moje zdrowie było zrujnowane – mówi kłobucczanka.
17 stycznia 1945 roku zaczęto ewakuować obóz. – Ludzi, jak zwierzęta poupychano w wagonach towarowych – mówi pani Bolesława. Z kolejnego obozu wyzwolili ją i współwięźniów Amerykanie w maju 1945 roku. Prawie miesiąc trwał powrót B. Szewczyk do rodzinnego domu, wracała do odległego Kłobucka na własnych nogach. – W rocznicę wyzwolenia, często myślę o obozie. Boże, ile człowiek przeżył głodu, pracy ponad ludzkie siły, cierpień moralnych, zdeptania godności osobistej, cierpień fizycznych, zrozumie tylko ten, który sam ocalał z obozu zagłady – mówi B. Szewczyk.
Bezkarność i władza sprawowana przez fanatyków mogą stać się źródłem cierpienia drugiego człowieka. Nie bez przyczyny angielski myśliciel Thomas Hobbes uważał, że każdy z natury jest egoistą, ponieważ jedynym dobrem jest własne dobro. Głosił on tezę – homo homini lupus – czyli, że człowiek zdolny jest do zachowań zwierzęcych. Jego teorie zostały potwierdzone przez rzesze rozstrzelanych, powieszonych czy zagazowanych ludzi podczas II wojny światowej. Nie zawsze każdy, kto nad drugim ma władzę, ma ją w nieskończoność. W końcu los odwraca.
W imieniu Zarządu Związku Kombatantów Rzeczypospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych w Kłobucku, kapitan Zygmunt Grzybowski złożył na ręce B. Szewczyk dyplom i wyrazy szacunku za bohaterskie czyny sprzed wielu lat.

MONIKA SCHELLER-WOJTASIK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *