„Małe Termopile” – Lubliniec i okolice 1 września 1939


2 grudnia br. w Centrum Edukacyjnym Instytutu Pamięci Narodowej im. gen. J. Gąsiorowskiego w Częstochowie przy Al. N.M.P. 52 dr Adam Kurus, historyk, pracownik tejże instytucji, wygłosił referat zatytułowany „Małe Termopile”. Temat dotyczył bohaterskich walk 74. Górnośląskiego Pułku Piechoty z niemieckim najeźdźcą w pierwszych godzinach II wojny światowej. Prelegent znany jest Czytelnikom z licznych publikacji poświęconych działaniom bojowym częstochowskiej 7. Dywizji Piechoty we wrześniu 1939, drukowanych także na łamach naszej Gazety. Drugą część prelekcji stanowiła prezentacja polskiego ciężkiego karabinu maszynowego wz. 1930, w który m.in. wyposażone były walczące tam polskie oddziały.

 

Przed wybuchem wojny Naczelny Wódz marsz. E. Rydz-Śmigły wydał rozkaz, aby Lublińca nie oddać bez walki. Ze względu na kształt przebiegającej ówczesnej granicy polsko-niemieckiej z taktycznego punktu widzenia było to zadanie na dłuższą metę niewykonalne, ponieważ obszar ten jakby klinem wbijał się w terytorium nieprzyjaciela. Ze względów politycznych zdecydowano jednak walką podkreślić przywiązanie Polski do śląskich ziem. Ciekawostką jest fakt, iż pierwszą wersję pierwszej linii obrony opracował płk Stanisław Maczek, który w latach 1935–38 służył w 7 DP, a bardziej znany jest w powszechnej świadomości jako późniejszy dowódca 1 Dywizji Pancernej.

Według tego planu wojsko polskie skoncentrowane w „worku lublinieckim” miało stawiać opór i prowadzić działania opóźniające armię niemiecką przez 3 godziny, miejscami walki trwały aż 7 godzin, czyli dużo ponad plan. Nie zakładano powstrzymania sił nieprzyjaciela ze względu na daleko idącą dysproporcję sił, ponadto kształt granicy groził zamknięciem w okrążeniu w przypadku przerwania frontu. Przyznać należy, że żołnierze broniący Ojczyzny wycofywali się w dużym porządku, zostawiając za sobą zniszczone mosty oraz inne przeszkody utrudniające postęp Niemców, którym jednocześnie zadawano poważne straty. Prelegent podkreślił hart ducha dowódcy Pułku płk. dypl. Wacława Wilniewczyca i jego zastępcy płk. dypl. Stanisława Wilimowskiego oraz dowódców niektórych odcinków, jak mjr. Józef Pelc, d-ca obrony pozycji Lubliniec, czy też ppor. Józef Pniak, dowodzący odcinkiem pod Kochcicami. Ze względu na fakt, iż obrońców odcinka Kochcice było około 300, stąd wziął się symboliczny tytuł przytaczanego referatu. Koniecznie należy nadmienić, iż wystąpienie ilustrowane było wysokiej jakości i ciekawymi w treść slajdami, począwszy od map sytuacyjnych, na archiwalnych zdjęciach kończąc. Adam Kurus wspomniał także, że badania naukowe w tym zakresie nie mogą zostać jeszcze uznane za zakończone, jako że po wydaniu swej książki pt. „Oddział Wydzielony Lubliniec” w 2018 r., dotarł do niewykorzystanych jeszcze źródeł prezentujących nowe, nieznane wcześniej fakty, które jednakże nie zmieniają ogólnego obrazu walk, precyzują jednakże pewne liczby.

Tytułem ciekawostki przytoczony został epizod z walk 7 Baterii Artylerii Lekkiej, która w Lublińcu miała punkt obserwacyjny na wieży, skąd kierowano ogniem. Niemcy zdawali sobie sprawę ze znaczenia obiektu, zatem usiłowali go zniszczyć, bombardując z powietrza, na szczęście niecelnie, choć jedna z bomb spadła na tyle blisko, że ziemia wyrzucona z powstałego po eksplozji leja zasypała drzwi wejściowe, uniemożliwiając ucieczkę uwięzionym na wieży żołnierzom. Otwory okienne natomiast były na tyle wysoko, że nie dało się przez nie wyskoczyć, nie ryzykując życiem czy ciężkimi obrażeniami ciała. Jeden z żołnierzy wpadł więc na pomysł, żeby po spuszczonych z wysokości przez okno kablach telefonicznych, w skórzanych rękawicach zjechać na dół i odkopać drzwi wejściowe, co ostatecznie się udało i wszyscy bezpiecznie zdążyli opuścić obiekt na krótko przed pojawieniem się wroga.

Terenu „worka lublinieckiego” broniły także załogi żelbetowych schronów bojowych, z których większość zachowała się aż do dni dzisiejszych. Mieli oni na swoim wyposażeniu m.in. c.k.m. wzór 1930. Replikę tej broni można było w tej części prelekcji z zobaczyć bliska, a także dotknąć. Karabin ten także ma za sobą ciekawą historię. Jej początek datuje się na 1927 r. kiedy rozpisano konkurs na nowy ciężki karabin maszynowy dla Wojska Polskiego, mający zastąpić dotychczas stosowane przestarzałe i awaryjne konstrukcje, a także ujednolicić wyposażenie jednostek. Początkowo do konkursu stanęło 5 oferentów. Do drugiego etapu konkursu w 1928 r. zaproszono 2 firmy: Colt i Vickers, prezentujące tę samą konstrukcję: M1928 chłodzony wodą (charakterystyczny cylinder okalający lufę) w wersjach różniących się użytą amunicją (Browning lub niemiecką). Po długich rozważaniach inżynier Jan Skrzypiński, vice-dyrektor Fabryki Karabinów zorientował się, że firmie Colt wygasła ważność patentów w Polsce, w związku z tym po potwierdzeniu tego stanu przez zespół prawników, polscy inżynierowie przystąpili do skopiowania tej konstrukcji z nieznacznymi modyfikacjami, wspomniany zaś inżynier otrzymał pokaźną nagrodę pieniężną. Produkcję seryjną w FK uruchomiono w 1931 r., poprzedzając ją pracami prototypowymi, testami i usuwaniem wykrytych wad projektowych. Wojsko Polskie było odbiorcą 8400 szt. karabinu aż do 1939 roku, ponadto był on sprzedawany do republikańskiej Hiszpanii (1700 egz.) i do Turcji (zamówiła 500 egz.).

Pierwowzór tego karabinu był w powszechnym użyciu armii amerykańskiej przez cały czas jej udziału w II wojnie światowej, co autor referatu też zilustrował archiwalnym zdjęciem.

Po prelekcji była możliwość zadawania pytań, z której skorzystali niektórzy spośród przybyłych 20 pasjonatów historii. Było to ostatnie w obecnym roku spotkanie z tego cyklu. Kolejne będą organizowane w 2022 – będziemy o nich informować, ponadto będą one jak dotychczas ogłaszane w witrynie „Przystanku Historia” pod wymienionym na początku tekstu adresem. Warto zatem śledzić zapowiedzi kolejnych wydarzeń.

 

Maciej Świerzy

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *