NIE PODDAMY SIĘ


Rozmowa z Robertem Jabłońskim menadżerem Włókniarza, wiceprezesem spółki Ekstraliga SA

– Już dość dawno temu postanowiliśmy, że zrobimy właśnie taki, a nie inny tor, ponieważ widzieliśmy drużynę wrocławską, jak w Lesznie na przyczepnym torze bardzo dobrze jechała. Wówczas w meczu z Unią Tomek Gapiński szalał, w meczu w Szwecji na przyczepnej nawierzchni zrobił chyba 16 punktów i właśnie między innymi dlatego postanowiliśmy, że zrobimy maksymalnie twardy tor. Tak się stało, było odpowiednio wcześniej zgrupowanie i zawodnicy się pasowali do twardego toru. Taki był plan. Nie wiem co teraz mam powiedzieć, chyba tylko: “nie wyszło” – powiedział tuż po meczu Włókniarza a Atlasem Jabłoński.

Tacy zawodnicy jak Jarek Hampel, Jason Crump, czy Hans Andersen udowodnili, że jednak potrafią na każdej nawierzchni robić punkty…

– Zgadza się. Wyeliminowaliśmy Tomka Gapińskiego, który nie zdobył ani jednego punktu, jednak to było za mało.

Czy teraz, przy tak dużej punktowej przewadze wrocławian w tabeli, Włókniarzowi pozostaje jedynie walka o srebro?

– Proszę posłuchać jaki był plan. Z Bydgoszczy mieliśmy przywieźć jeden punkt, a przywieźliśmy dwa, czyli mamy jeden na plusie. W Lesznie mieliśmy wywalczyć bonus, a zrobiliśmy tam trzy punkty i mamy już dwa punkty więcej, czyli łącznie trzy na plus dla nas. W dzisiejszym meczu mieliśmy zdobyć dwa punkty, a mamy minus dwa. Więc tak naprawdę po wszystkich wyliczeniach mamy jeden punkt do przodu. Wiadomo, że boli strata tych punktów, zwłaszcza przed własną publicznością i nie ma co tego ukrywać. Pragnę jednak przypomnieć, że przed sezonem zakładaliśmy pierwszą czwórkę, a nie walkę o mistrzostwo. Należy więc do tego podejść na spokojnie. Po znalezieniu się w pierwszej czwórce będziemy walczyć o jak najlepszy rezultat.

Czyli o co dokładnie walczy Włókniarz?

– Walczymy cały czas o pierwszą czwórkę. Niektórzy mogą powiedzieć, że Włókniarz już ma zagwarantowane miejsce w górnej części tabeli, jednak jeszcze nic nie jest pewne. Są jeszcze mecze, w których trzeba wygrać. Wtedy będziemy w pierwszej czwórce i powalczymy o coś więcej. Prawda jest taka, że Wrocław po wygranej u nas bardzo mocno odskoczył i naprawdę musiałoby coś się strasznego wydarzyć, żeby nie zdobył mistrzostwa. My się jednak nie poddamy.

W poprzednim meczu na wyjeździe jechał Peter Ljung, w meczu z Wrocławiem pojechał Sławomir Drabik. Czy do końca będzie taka rotacja?

– Nie, nie ma na ten temat żadnej teorii. W meczu w Rybniku nie będziemy mogli skorzystać z Grega Hancocka i tam pojadą obaj, więc problem jest rozwiązany. Natomiast do meczu z Rzeszowem mamy prawie miesiąc czasu i pomyślimy nad składem. Możliwe, że ściągniemy Mateja Zagara, który pojedzie za Lee Richardsona.

Jak w takim razie wyglądają sprawy zagwarantowanych startów Zagara i Richardsona?

– Lee Richardson miał zagwarantowane dziesięć meczów, które już objechał, natomiast Matej Zagar nie ma żadnego zagwarantowanego startu. Z Matejem urwał nam się kontakt i dopiero niedawno nawiązaliśmy go ponownie. Potwierdził on nam jak na raziejeden termin, właśnie na mecz z Rzeszowem. Ma on jeszcze przesłać nam maila, co do dat w rundzie finałowej, kiedy będzie wolny i wówczas będziemy mieli możliwość skorzystania z niego i wprowadzenia pewnych zmian.

Widać, że częstochowscy juniorzy znacznie odstają od swoich rówieśników. Czy przyczyna tego leży w sprzęcie, czy w ich przygotowaniu?

– Powiem szczerze, że nie wiem czemu nasi chłopcy tak słabo jeżdżą, ponieważ za pracę z juniorami jest odpowiedzialny trener Jan Krzystyniak. My, jako klub, zrobiliśmy wszystko, aby dobrze jeździli i nie wiem, czemu tak nie jest. Mateusz Szczepaniak bardzo się stara, jednak jakoś mu nie idzie, choć stworzyliśmy naszym młodzieżowcom naprawdę bardzo dobre warunki finansowe i sprzętowe. Wydaje mi się, że nie może to być w takim razie wina sprzętu.

Czy są jakieś nowe wieści z Zawodowej Ekstraligi Żużlowej, gdzie jest pan członkiem Rady Nadzorczej?

– Na chwilę obecną jest organizowanych wiele spraw. Trzeba to wszystko zarejestrować w odpowiednich urzędach, zgłosić do sądu, podpisać różne umowy i tak dalej…

Nie obawia się pan negatywnych reakcji zawodników odnośnie uchwały właśnie tej organizacji, dotyczącej przechodzenia przez władze klubu wszystkich umów sponsorskich?

Na pewno dużo funduszy zawodnicy czerpią z indywidualnego sponsoringu, jednak nikt taką ustawą nie zabrania im reklamowania się gdzieś indziej poza naszym stadionem. Tak realnie do tego podchodząc, to czyj jest ten stadion, czyi są ci kibice. Zawodnika czy drużyny? Prezes może powiedzieć, że jak zawodnicy chcą się reklamować na stadionie, to niech płacą. Jeżeli żużlowiec jest wielką gwiazdą, to może robić sobie indywidualnie reklamy poza stadionem i nikomu to nie będzie przeszkadzało. Takie jest moje zdanie. Przecież nie może być tak, że pan przychodzi na mój stadion ze swoją reklamą, bo to nawet mało logicznie brzmi.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w przyszłych meczach.

Dziękuję również.

Paweł Mielczarek

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *