Osiemdziesiąta pierwsza rocznica strajków ekonomicznych w Częstochowie


Częstochowa w okresie II Rzeczypospolitej była po Łodzi i Bielsku jednym z największych ośrodków przemysłowych. Szczególnie mocno rozwijał się tutaj przemysł włókienniczy i hutniczy. W związku z dużym uprzemysłowieniem rosła również liczba mieszkańców, a wraz z nimi i problemy, które chcąc nie chcąc musiały rozwiązywać miejscowe władze. Do podstawowych należały kwestie związane z coraz silniejszą indoktrynacją organizacji o charakterze komunistycznym, które wykorzystując czasy kryzysu próbowały umacniać własną pozycję polityczną. Oczywiście najbardziej podatne na tego typu działania były środowiska robotnicze, to ich kryzys dotykał najbardziej.

Częstochowa w okresie II Rzeczypospolitej była po Łodzi i Bielsku jednym z największych ośrodków przemysłowych. Szczególnie mocno rozwijał się tutaj przemysł włókienniczy i hutniczy. W związku z dużym uprzemysłowieniem rosła również liczba mieszkańców, a wraz z nimi i problemy, które chcąc nie chcąc musiały rozwiązywać miejscowe władze. Do podstawowych należały kwestie związane z coraz silniejszą indoktrynacją organizacji o charakterze komunistycznym, które wykorzystując czasy kryzysu próbowały umacniać własną pozycję polityczną. Oczywiście najbardziej podatne na tego typu działania były środowiska robotnicze, to ich kryzys dotykał najbardziej.
Jak wyżej wspomniałem Częstochowa w owym czasie byłe jednym z większych ośrodków przemysłowych, żeby sobie to uświadomić wystarczy przytoczyć kilka liczb. W latach 1920 – 1923 wybiła się na plan pierwszy produkcja włókiennicza, przy której w 1920 roku zatrudnionych było 2022 robotników by już w 1923 roku osiągnąć liczbę 10968 – wzrost pięciokrotny. Tą ogromną masę robotników coraz bardziej dotykał spadek koniunktury i idący za tym kryzys gospodarczy. W 1923 roku sytuacja stawała się katastrofalna możemy się o tym przekonać analizując dokumenty archiwalne. W interpelacji posłów Waszkiewicza i Michalaka do Premiera – czytamy: “(…) Gdy tkacz (na krosnach angielskich) mógł za swoją dzienną płacę kupić w lipcu 1914 roku 17.5 kg. Mąki żytniej, w czerwcu 1923 roku tkacz ten mógł dostać tylko 8.1 kg. W drugim tygodniu lipca zarobki wynosiły zaledwie 14.753 mk. dziennie. Jeżeli się zważy, że wielu przemysłowców redukowało pracę i zatrudniało dłuższy czas swych robotników tylko po 2 lub 3 dni w tygodniu, łatwo zrozumieć, że nędza wśród robotników włókienniczych szerzy się w straszliwy sposób(…)”. Jeżeli wyżej podane dane skonfrontujemy z cenami podstawowych artykułów żywnościowych wszystko stanie się jasne i tak:
– chleb żytni w I tygodniu lipca, cena za 1 kg-13000 mk, II tydzień – 17000 mk, III tydzień – 24000 mk, IV tydzień-20000 mk,
– mleko w I tygodniu lipca, cena za 1 litr-3500 mk, II tydzień – 4000 mk, III tydzień – 5000 mk, IV tydzień – 6000 mk,
– mięso wołowe w I tygodniu lipca, cena za 1 kg-24000 mk, II tydzień – 30000, III tydzień – 42000, IV tydzień – 42000 mk.
W związku z tak trudną sytuacją 14 lipca 1923 roku rozpoczęto akcję strajkową w Łodzi. Strajk za główny cel stawiał sobie poprawę warunków ekonomicznych. Od początku akcja prowadzona była w sposób pokojowy, niestety 15 lipca sytuacja uległa zmianie. W trakcie wiecu poselskiego, odbywającego się na Rynku Górnym, doszło do starć z policją, która użyła przeciw protestującym broni palnej, w wyniku, czego kilkunastu robotników odniosło rany, a jeden został zabity. Jak by tego było mało następnego dnia akcja pacyfikacyjna trwała nadal, skutek kolejni ranni i jeden zabity. Jak czytamy w Interpelacji poselskiej posłów – Waszkiewicza i Michalaka z N.P.R. – akcja policyjna była bardzo zażarta i nieskończyła się na walkach ulicznych, ale przeniosła się do okolicznych domów, w których szukano strajkujących. Całość zajść znamionowała ogromna zaciekłość i brutalność miejscowej policji.
Zaistniałe okoliczności zmusiły Centralę Związków Włókienniczych w Łodzi do zaostrzenia protestu. Do Częstochowy dotarła prośba o przyłączenie się do strajku. W odpowiedzi, 17 lipca zwołano spotkanie z delegatami poszczególnych fabryk włókienniczych działających w mieście, na którym podjęto uchwałę o przystąpieniu do akcji protestacyjnej. Sygnałem do rozpoczęcia miały być dźwięki syren fabrycznych oznajmiających rozpoczęcie strajku od godzin rannych następnego dnia, tj. 18 lipca. Nazajutrz w fabryce “Mottów” (“Elanex”) odbył się wiec robotniczy, który przebiegał w spokojnej atmosferze aż do momentu, gdy do wiecujących dotarła informacja, że w fabryce “Peltzerów” (“Wełnopol”) przy krosnach pracuje nadal 1500 ludzi. Wiadomość ta podsycana przez wypowiedzi miejscowej działaczki komunistycznej – Werdowej i innych działaczy socjalistycznych – wzburzyła zebranych do tego stopnia, że postanowili zmusić łamistrajków do przerwania pracy. Pod fabrykę ruszyła grupa robotników poprzedzona przez pewną ilość “wyrostków” uzbrojonych w kije. Tu na demonstrantów czekała już policja, która została postawiona w stan pogotowia przez Starostę częstochowskiego.
Władze na ten scenariusz były przygotowane, dzień wcześniej tj. 17 lipca dotarła do Starostwa informacja, z Agentury Informacyjnej, o możliwości wybuchu strajku w zakładach włókienniczych miasta. W wyniku tego wydane zostały odpowiednie dyspozycje dla miejscowej policji na czele z Komendantem – nadkomisarzem Kuczyńskim. Polecenia były proste: utrzymanie pogotowia na wszystkich zmianach od godziny piątej rano dnia następnego i wystawienie posterunków przy wszystkich fabrykach włókienniczych w celu zabezpieczenia przed ewentualnymi ekscesami oraz zapewnienie bezpieczeństwa robotnikom, którzy nie przystąpią do strajku. Liczba policjantów, która miała czuwać nad porządkiem, wahała się w granicach 60 ludzi. Starosta uznał, że takie siły mogą być niewystarczające i zażądał od dowódcy miejscowego garnizonu postawienia w stan gotowości stu osobowego oddziału żołnierzy.
Komendę nad bezpieczeństwem pracujących robotników w fabryce “Peltzerów” powierzono komisarzowi Naglerowi z Komisariatu Miejskiego P.P., dając mu do dyspozycji podkomisarza Dobronokiego, 9 osobowy oddział policji konnej oraz całą rezerwę P.P. w sile około 45 ludzi. Podległe mu siły podzielono w następujący sposób:
– 17 policjantów pod dowództwem przodownika Unterbergiera ulokowano na tyłach fabryki,
– 7 policjantów na czele z starszym przodownikiem Smoleńskim wysłano do sąsiadującej przędzalni “Stradom”,
– 20 policjantów wraz z konnym oddziałem chroniło aleję prowadzącą bezpośrednio do zabudowań fabrycznych, tymi siłami bezpośrednio dowodził komisarz W.Nagler i podkomisarz T.Dobronoki.
Tak zorganizowana policja stanęła twarzą w twarz z strajkującymi. wezwania do odwrotu ani zdecydowane oświadczenie dowodzącego, że za wszelka cenę nie dopuści do wtargnięcia na teren fabryczny nie przyniosły oczekiwanego skutku. W odpowiedzi tłum obrzucił policjantów kamieniami, cegłami i butelkami. W pierwszej chwili oddział konny zdołał rozproszyć demonstrantów, było to jednak zwycięstwo pozorne. W wyniku naporu robotników, siły porządkowe zaczęły się wycofywać w głąb alei prowadzącej na teren fabryki. W tej sytuacji komisarz Nagler zdecydował się na oddanie strzału, który sprowokował innych funkcjonariuszy do otwarcia ognia z broni palnej. Wydaje się jednak, że strzały te nie były skierowane bezpośrednio w tłum, a ich zadaniem było odstraszenie atakujących. Mimo wszystko w wyniku rykoszetów ranne zostały dwie robotnice: Helena Ziółkowska (lat 22) i Jadwiga Grezel.
Strzały jednak nie ostudziły demonstrantów – wręcz przeciwnie jeszcze bardziej rozjuszyły. Wtedy komisarz Nagler zdecydował się na użycie broni bezpośrednio przeciw atakującym. Wydał bezpośredni rozkaz posterunkowemu Długoszowi, aby ten strzelił do szczególnie agresywnie zachowującej się robotnicy. Jak się później okazało poszkodowaną była Zofia Zjawińska (17 lat), której przestrzelono nogę na wysokości podudzia.
Oddane strzały, jak również wspomniana szarża zakończyła się fiaskiem (godnym zauważenia jest fakt, że nikt z policjantów nie próbował negocjować z demonstrantami – wydawano im tylko polecenia). Akcja policyjna zaczęła się załamywać, a komisarz Nagler uznając swoje pozycje za stracone postanowił wycofać się w mury fabryki skąd porozumiał się z nadkomisarzem Kuczyńskim. Ten poinformował go o wysłaniu w rejon fabryki 30 osobowego oddziału wojska z zadaniem rozbicia atakującego tłumu.
W tym samym czasie podkomisarz Dobronoki z grupą policjantów, który prawdopodobnie wskutek panującego zgiełku nie usłyszeli polecenia o wycofaniu się, pozostawał dalej poza terenem fabryki i narażony był na nieustające ataki. Podniecenie tłumu wzrosło jeszcze bardziej, gdy wśród demonstrujących pojawił się redaktor Paciorkowski (redaktora “Kuriera Częstochowskiego” – pisma, które uchodziło za endeckie), który próbował namówić robotników do zaniechania strajku. Tylko dzięki interwencji Dobronokiego, jego nawoływania nie zakończyły się linczem.
Komisarz Nagler, odcięty od swych ludzi, w fabryce oczekiwał na nadejście wojskowej odsieczy. Jednocześnie prowadził rozmowy z robotnikami, którzy chcieli opuścić fabryczne mury. Mimo ostrzeżeń o zbliżającym się oddziale wojska, który może ich nie odróżnić od demonstrujących, robotnicy zdecydowali się wyjść z fabryki. Na zewnątrz, przy pomocy znajomych robotników podkomisarz prowadził rozmowy z demonstrantami. W wyniku pertraktacji strajkujący zgodzili się rozejść, a on ze swoim oddziałem podążył w stronę ul. Stradomskiej gdzie połączył się z oddziałem wojska. Połączone siły wojska i policji skierowały się na teren fabryki, gdzie przebywał komisarz Nagler. W trakcie przemarszu doszło do ponownego ataku robotników w wyniku, którego rozdzielono siły policyjno – wojskowe. Po ponownych rozmowach i zapewnieniu przez delegatów – wybranych z tłumu – wolnego przejścia, Dobronoki odstąpił od dalszego rozpędzania ekscedentów i wraz z oddziałem wojska udał się w stronę komisariatu.
Tymczasem przebywającemu w fabryce komisarzowi Naglerowi pospieszył z pomocą przodownik Unterbergier, który zebrawszy policjantów z placówek na tyłach fabryki, ruszył ku zabudowaniom fabrycznym. Wszyscy razem, mając już 17 ludzi, opuścili teren fabryki tylnym wejściem i przez okoliczne ogrody dostali się w okolice ulicy Nowej, skąd udali się do Komisariatu Miejskiego. Tak zakończyła się akcja policyjna w czasie strajku częstochowskich włókniarzy 18 lipca 1923 roku.
Protest pracowniczy osiągnął swój cel – włókniarze powrócili do pracy 23 lipca, po obietnicy 67 % podwyżki i co dwutygodniowej korekcie płac – zgodnie z stanem inflacji. Te pozytywne rozwiązania zostały jednak opłacone dość dużą ilością ofiar – czy tak musiało być? Czy odpowiedzialnością można obarczyć obie strony po równo?
Odpowiedzi na powyższe pytania nie będą łatwe, ale w pozyskaniu wiedzy na ten temat pomoże nam analiza kolejnych ekscesów robotniczych z udziałem Policji Państwowej w Częstochowie.
W listopadzie 1923 roku doszło do nieoczekiwanych wydarzeń w Hucie “Częstochowa”, tym razem sprawa dotyczyła nie wypłaconych na czas pensji robotniczych.
W dniu 15 listopada, około godziny 10, zgromadzeni przed budynkiem dyrekcji robotnicy, w liczbie około 1000 – zażądali wypłaty zaległych dochodów. Do protestujących wyszedł dyrektor huty -B. Kamieński. W trakcie negocjacji doszło do przepychanek z urzędnikami huty. Świadkiem tego zdarzenia był sekretarz huty – Z. Wilkoński, który o całej sprawie powiadomił Starostę częstochowskiego Kuhna, ten z kolei natychmiast złożył odpowiednie doniesienie do Policji Państwowej, z prośbą o interwencję.
Nadkomisarz J. Kuczyński, który przyjął zgłoszenie, podjął odpowiednie kroki polecając aspirantowi Kulińskiemu zebranie jak największej liczby funkcjonariuszy z Komisariatu I i II policji. Jednocześnie rozkazy otrzymał konny oddział P.P., który miał niezwłocznie udać się do I Komisariatu i oddać się do dyspozycji podkomisarza Dobronokiego. Tak zorganizowane siły policyjne miały zabezpieczyć miejsce zamieszek. Do tego jednak nie doszło, – dlaczego?
Sekretarz huty – Wilkoński dowiedziawszy się o zorganizowanej akcji policyjnej zadzwonił do nadkomisarza Kuczyńskiego i kategorycznie sprzeciwił się policyjnej interwencji. Nadmienił przy tym, że część robotników staje w obronie dyrektora, a pojawienie się policji może tylko zaostrzyć protest. W odpowiedzi nadkomisarz zapowiedział przemieszczenie policji do najbliższego hucie posterunku – w tym przypadku do Komisariatu II mieszczącego się przy ulicy Krakowskiej.
Powyższe “konsultacje” wstrzymały interwencję policji, a sytuację w hucie pozostawiono własnemu biegowi. Reasumując, protest zakończył się bez przelewu krwi, przyczyniła się do tego obietnica rychłego wypłacenia wynagrodzeń. Strach jednak pomyśleć gdyby życie napisało inny scenariusz, a wstrzymane siły policyjne pozostały w błogim przeświadczeniu o pozytywnym załatwieniu sprawy. Zastanawiające jest i to, że cała akcja została wstrzymana pojedynczym telefonem osoby cywilnej – świadczyć to może o braku profesjonalizmu, lub co gorsza i to bardzo prawdopodobne, braku jakichkolwiek procedur służbowych przygotowanych na podobne okoliczności.
Przedstawione wyżej wystąpienia robotnicze i towarzyszące im działania policyjne, odbiły się szerokim echem nie pomijając najwyższych instytucji w Państwie. Do Częstochowy przysłano specjalnych wysłanników Wojewody i Komendanta III Okręgu P.P. w Kielcach, którzy na miejscu mieli sprawdzić zasadność użycia sił policyjnych ich przygotowania i stanu faktycznego. Dr H. Jasieński i nadkomisarz T. Wertz, po kilkudniowych przesłuchaniach uczestników zajść, sporządzili sprawozdanie i przesłali je do Kielc. Wnioski, do jakich doszli, w pierwszej sprawie, były co najmniej zastanawiające:
– po pierwsze: uznali, że użycie broni przez funkcjonariuszy P.P. było uzasadnione, co potwierdziły władze sądowe i prokuratorskie,
– po drugie: zarzucono komisarzowi Naglerowi brak wyszkolenia w przeprowadzaniu podobnych akcji. Przede wszystkim stwierdzono złe rozstawienie posterunków, które zdecydowało o osłabieniu własnych sił i uniemożliwiło sprawne dowodzenie. Ponadto skrytykowano rozkaz strzelania do młodocianej robotnicy, która rzucając kamieniami do policjantów nie zagrażała ich życiu.
Jeśli zaś chodzi o zamieszki w hucie to całość podjętych działań, bezpośrednio po zajściu, nie ograniczyła się tylko do aresztowania dwóch robotników – Gały i Bączyńskiego – uznanych za winnych podżegania. Podjęto starania, które na przyszłość miały zapobiegać podobnym incydentom. Wojewoda kielecki zwrócił się z pismem do Starosty częstochowskiego o przeniesienie posterunku policji z Wrzosowej do osady Raków i rozpoczęcie pertraktacji z Zarządem huty o odpowiedni lokal i zakupienie samochodu ciężarowego, który miałby być używany tylko i wyłącznie przy akcjach zabezpieczających rozruchy robotnicze. W ostrych słowach skrytykował również zachowanie Komendanta Kuczyńskiego, który nie sprawdzając doniesień telefonicznych zdecydował o wstrzymaniu akcji policyjnej.
Ponadto Wojewoda kielecki, w dniu 13 grudnia zwrócił się z poleceniem do Komendanta Wojewódzkiego P.P. w Kielcach o zwiększenie etatów policyjnych w Częstochowie. Nadmienił przy tym, że działania te muszą być podjęte natychmiastowo z uwagi na “(…)Wobec zbliżającej się ostrzejszej pory zimowej, wzrastającej niepomiernie drożyzny, jak również widma bezrobocia, może Częstochowa lada dzień stać się pod wpływem agitacji wywrotowej komunistów, widownią niebezpiecznych wydarzeń dla Państwa (…)”. Polecenie to zostało potraktowane nader poważnie i już od 28 grudnia w powiecie częstochowskim zwiększono liczbę etatów niższych funkcjonariuszy o 15 posterunkowych.
Podjęte kroki nie wyczerpały tematu – sprawa trafiła do Sejmu. W związku z zamieszkami wystosowano dwie interpelacje poselskie do Premiera i Ministra Spraw Wewnętrznych. Obie podobne w swej treści stanowczo sprzeciwiały się brutalności policji. Pierwsza z nich datowana na 23 lipca zgłoszona została przez Pużaka i innych posłów z P.P.S. Oprócz pytań o zasadność podjętych działań policyjnych sprzeciwiono się instrukcji Komendy Głównej Policji Państwowej, która zezwalała na bezpośrednie strzały w nogi bez uprzedniego strzału ostrzegawczego w powietrze. Druga z nich (wspominana wyżej) datowana jest na 24 lipca i oprócz ogólnego opisu zaistniałych wydarzeń zawiera również zdecydowane żądania o pociągnięcie do odpowiedzialności winnych funkcjonariuszy i pouczenia organów administracji samorządowej, aby ta na przyszłość zachowała bezstronność i unikała drażniących wystąpień w czasie strajków o podłożu ekonomicznym.
Przebieg wydarzeń, odtworzony na podstawie zachowanych dokumentów, wystawia niezbyt pozytywną ocenę zarówno dla organów porządku publicznego jak i władz samorządowych. Warto zwrócić uwagę na:
– po pierwsze: władze zareagowały zbyt nerwowo, bo jak inaczej nazwać sprowadzenie wojska na demonstrantów? Strach pomyśleć gdyby oddziały wojskowe przybyły na miejsce zdarzenia nieco wcześniej i również podjęły decyzje o otwarciu ognia,
– po drugie: działania policji nacechowane były brakiem profesjonalizmu w zwalczaniu wystąpień ulicznych i prowadzeniu pertraktacji z strajkującymi,
– po trzecie: instrukcja Komendy Głównej P.P. zezwalająca na użycie broni bez strzału ostrzegawczego świadczyć może o krótkowzroczności i braku wyobraźni co do skutków jej zastosowania nie mówiąc już o aspekcie czysto moralnym.
Na szczęście opisywane wydarzenia i środki jakie podjęto bezpośrednio po nich, świadczą również i o tym, że świadomość władz, co do trudnej sytuacji i możliwości zaistnienia podobnych ekscesów wzrosła, a to dawało nadzieję na przyszłość. Nasuwa się jednak szereg pytań – czy owa świadomość nie przyszła zbyt późno, czy w ogóle musiało dojść do starć robotniczych z policją, czy znowu musiała sprawdzić się stara zasada “Mądry Polak po szkodzie”?

Jarosław Foltyński

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *