Maestro Janusz Siadlak


Rozmowa z Januszem Siadlakiem – doktorem sztuk muzycznych, założycielem i dyrygentem chóru „Collegium Cantorum” Filharmonii Częstochowskiej im. Bronisława Hubermana

 

Stworzył Pan i od wielu lat prowadzi Pan chór o nazwie „Collegium Cantorum”. Proszę przypomnieć historię jego powstania?

Chór „Collegium Cantorum” pod tą nazwą i moją dyrekcją istnieje od 36 lat. Pomysł zrodził się w grupie kilku przyjaciół, z czasem grupa powiększyła się. Na początku nie mieliśmy żadnego patronatu, brakowało pieniędzy na utrzymanie i etaty. Naszą karmą była pasja.

Pasja została zapewne do dzisiaj?

Nic się nie zmieniło od 1987 roku. Mam wrażenie, że w każdej dziedzinie życia jest to podstawą sukcesu osobistego i zewnętrznego. Prawdziwa pasja musi przynieść efekty, dlatego, że jeżeli ktoś ją ma, to ona wypełnia każdą część umysłu. Po kilkunastu miesiącach funkcjonowania Chóru – wraz z żoną, która od początku mi towarzyszyła w tej drodze, szukaliśmy poparcia instytucjonalnego. W 1990 r. uzyskaliśmy patronat Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie, minęło sześć lat i przeszliśmy pod skrzydła Politechniki Częstochowskiej, gdzie pracowaliśmy 11 lat. Był to czas wielu wyjazdów zagranicznych m.in. do krajów Europy i Chin. Byliśmy pierwszym chórem z Polski, który wystąpił w Chinach. Po powrocie chórmistrzowie pytali mnie „Jak to zrobiłeś?”, bo wyjazd z grupą artystyczną do tego kraju nie był w latach 90. powszechny. Koncertowaliśmy także w Urugwaju i Argentynie, Stanach Zjednoczonych. Występowaliśmy i nagrywaliśmy płyty, a dodam, że recenzje uzyskiwaliśmy znakomite, choć byliśmy wówczas chórem amatorskim. Podróże scalały i budowały więzi międzyludzkie, a dla mnie najważniejsze jest to, iż mogłem rozwijać wrażliwość moich chórzystów. Myślę, że chór to mój sukces; uczyłem warsztatu muzycznego, punktualności, muzycznej wrażliwości. Po Politechnice Częstochowskiej współpracowaliśmy z Urzędem Miasta będąc zespołem projektowym, a w 2012 roku osiedliśmy w Filharmonii i do dzisiaj pracujemy tu jako zespół etatowy.

Czyli w zeszłym roku minęło dziesięć lat ścisłej współpracy z Filharmonią…

Ten okres przyniósł olbrzymi rozwój zespołu, co jest widoczne w opiniach, recenzjach, wypowiedziach ludzi. I spełnia się moje marzenie z 1987 roku, aby zrobić najlepszy chór na świecie. Czasem niektórzy się z tego śmiali, bądź dziwili, a dla mnie nie było w tym nic dziwnego. To był mój cel, który zrealizować pomagała moja rodzina. Małżonka, syn, córka, która pracuje w Instytucie Rozwoju Sztuki, który utworzyłem i dzięki któremu udaje się nam finansować wydawnictwa płytowe i wiele innych projektów. Rodzina w tym dziele odegrała kolosalną rolę.

Przez 36 lat przewinęło się przez chór sporo osób. Czy któryś ze śpiewaków zrobił karierę indywidualną?

Przez ten czas w chórze śpiewało wiele osób, widzę prawie wszystkich, którzy byli od początku. A karierę zrobił Piotr Lempa (bas), spod Częstochowy, który zasilił naszą grupę będąc studentem Politechniki. Pod koniec studiów, za moją namową, rozpoczął edukację w Akademii Muzycznej w Gdańsku. Potem ukończył „Royal Academy of Music” w Londynie, obecnie pracuje w operze w Szwajcarii. Przychodząc na studia w Częstochowie miał zostać inżynierem, specjalistą w jakiejś dziedzinie, a został zawodowym śpiewakiem. Niektórzy z moich chórzystów prowadzą amatorskie chóry, bądź w nich śpiewają. To jest taka retrospekcja, ale bardzo mało oddycham materią przeszłości. Niezależnie od upływu czasu niezmiennie ważna jest wzajemna życzliwość i sympatia. Chórzyści doskonale wiedzą, iż tylko w ten sposób można osiągnąć wspólny sukces. Kultura osobista jest często niedoceniana przez osoby prowadzące działania oparte o zespoły wieloosobowe, a przecież jest kluczowa, bo zrozumienie drugiej osoby, cierpliwość, gdy komuś coś nie wychodzi i trzeba kwestie powtórzyć, to wyraz kultury osobistej, która ma wielką siłę sprawczą. W chórze śpiewają ludzie w różnym wieku, a wzajemny szacunek pozwala im budować rzeczy niezwykłe. Reasumując, sądzę, że ten czas dla mnie był okresem upartości, determinacji, a także kosztów rodzinnych, bo dzieci wzrastały w atmosferze naszej twórczości, tym samym współuczestniczyły w tym dziele. Po latach widzę pewne błędy, które popełniliśmy i które może trzeba było wyłączyć. Ale to już przeszłość.

Mówi Pan o stworzeniu najlepszego chóru. Jak to można zmierzyć, z kim Pan porównuje swoje „dziecko”?

To złudne myślenie, ponieważ w sztuce nie ma porównania. Choćby w mojej profesji, czy chór zaśpiewa barwą jasną czy ciemną, to w obu przypadkach jest rewelacja. Z chórem amatorskim rywalizowaliśmy w wielu konkursach, co jest ogromnym, pozytywnym dopingiem, natomiast fakt ocenienia z perspektywy jurorów jest rzeczą wątłą, bo to kwestia osobistych preferencji.

Jednak pozytywne oceny mają swoją moc mobilizującą, mierne – zniechęcają…

Oczywiście słabe oceny recenzentów i jurorów to sygnał ostrzegawczy. Natomiast chodzi o to, aby być ciągle w czołówce, co oznacza, że robi się dobre rzeczy. Jakiś czas temu dorosłem do konstatacji, że moje wybory są moimi wyborami. Jeżeli pracuję nad partyturą, to przedstawiam określoną koncepcję wykonawczą i jej bronię, co nie znaczy, że utwór, który robiłem dziesięć lat temu dzisiaj zrobię identycznie, dlatego, że po latach widzę inne jego walory. Widzę, że śpiewacy to rozumieją i zmiany akceptują. Takie zjawiska nie zachodzą wyłącznie w muzyce, podobnie jest na przykład w domu podczas np. meblowania mieszkania.

Jest Pan ojcem chóru i myślę, że ludzie pracujący z Panem, wiedzą, iż dokonuje Pan najlepszych wyborów?

Oczywiście, że tak. To jest na pewno obopólne i mam prawo do tego, aby określać poziom zespołu. A opinie innych są budujące. Maciej Tworek w trakcie prób zespołu, w maju ubiegłego roku, powiedział: „Pracowałem z Krzysztofem Pendereckim bardzo długo, to było 18 lat. Oprócz bardzo intensywnej współpracy nawiązała się między nami przyjaźń, którą czułem się bardzo wyróżniony. Zaproszenie mnie do Częstochowy jako dyrygenta koncertu poświęconego Krzysztofowi Pendereckiemu, to także wielkie wyróżnienie, równie ważne jest kto ten koncert wykonuje, a jest to chór Filharmonii Częstochowskiej „Collegium Cantorum”, którym jestem oczarowany, prezentują światowy poziom.” Pan prof. dr hab. Maciej Tworek, dyrygent z olbrzymim doświadczeniem oraz pracownik Akademii Muzycznej w Krakowie jest jak najbardziej uprawniony do wypowiadania opinii, a takie potwierdzają moje wewnętrzne samopoczucie, iż jest to prawda.

Czyli od dziesięciu lat mamy w Częstochowie w pełni zawodowy chór funkcjonujący w strukturach Filharmonii Częstochowskiej?

Tak. Od 2012 Filharmonia posiada dwa zespoły artystyczne – orkiestrę i chór. Śpiewacy chóru ćwiczą codziennie w godzinach 9-13, ale praca jednak nie kończy się godzinie 13:00, potem każdy musi pracować indywidualnie nad partyturą, brać udział w koncertach. Pracujemy też nad techniką, emocją, wrażliwością, ekspresją, to jest nasza codzienność, która zaprowadziła nas wysoko. I nie zamierzam rezygnować. Chciałbym, aby Częstochowa muzycznie bardzo mocno się wyróżniała, dziś ktoś ważny z branży muzycznej napisał: „dziękuję chórowi „Collegium Cantorum” za płyty, bo są niesamowite.” Myślę, że ten walor promocyjny, który odbywa się poprzez olbrzymie wsparcie Instytutu Rozwoju Sztuki, Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Urzędu Miasta Częstochowy jest nie do przecenienia, daje spokój w pracy. Nagraliśmy 8 płyt w przeciągu 4 lat, a takim tempem nagrywania według opinii kolegów nie może się pochwalić żaden chór. Proponujemy także różnorodną muzykę, mamy koncerty z orkiestrą, a cappella, rozrywkowe, jazzowe, popowe. Chcemy pokazać różne twarze zespołu.

Koncerty klasyczne to jest podstawa?

Tak, bo na tym budujemy naszą tożsamość, wrażliwość będącą naszym fundamentem,
z którego korzystamy wykonując inne gatunki muzyczne. W repertuarze mamy też perełki, jak piosenki z repertuaru Kabaretu „Starszych Panów”, Marka Grechuty czy zespołu The Beatles. Dojrzeliśmy do tego, aby uprawiać różne gatunki muzyczne z pełną odpowiedzialnością i  profesjonalizmem.

Ile jest aktualnie osób w chórze?

Obecnie mam 24 śpiewaków. Jeśli chodzi o minioną działalność amatorską, to składy zmieniły się z rocznikami studenckimi, choć część osób została. W Filharmonii największe zmiany były po pierwszym roku. Przygotowanie wykształconego śpiewaka, nawet jeśli jest po akademii, do pracy z moim  spojrzeniem na muzykę, moimi standardami pracy w zespole zajmuje trochę czasu. Obecnie zmiany są na szczęście niewielkie. Mam ludzi po akademiach muzycznych, którzy się pięknie wkomponowali, ale też miałem osoby z wykształceniem muzycznym, które nie potrafiły dopasować się do zespołu. Trzeba mieć przede wszystkim talent, umiejętność pracy zespołowej, kulturę osobistą oraz wrażliwość muzyczną.

Realizuje Pan z Chórem dużo projektów muzycznych, jak na przykład „Muzyka w świątyniach”, ale oczywiście jesteście stałym członem koncertów filharmonicznych.

Tak, to prawda. Chór stale wykonuje dzieła oratoryjne wraz z orkiestrą, mamy utrwalone już mocno w świadomości słuchaczy takie cykle jak „Czwartkowe Wieczory z Chórem Filharmonii Częstochowskiej Collegium Cantorum”, „Śledzik z Chórem” czy „Karnawał trwa!”
Filharmonia Częstochowska organizuje także „Letni Jurajski Festiwal Muzyczny”, w którym bierze udział orkiestra, a także nasz chór. Realizowane są tez koncerty wyjazdowe, przykładem tego jest zaproszenie na Międzynarodowy Festiwal Muzyki Cerkiewnej „Hajnówka” – gdzie koncertem indywidualnym – jako gość – otwieraliśmy ten największy festiwal muzyki prawosławnej w świecie. To było bardzo duże wydarzenie promujące polską i ukraińską muzykę prawosławną. A taką muzykę pisali między innymi: Krzysztof Penderecki, Karol Szymanowski, Romuald Twardowski. Wyjątkowością są nasze koncerty w Bazylice Jasnogórskiej gdzie co jakiś czas pojawiamy się z naszymi koncertami.

Wiem, że propaguje Pan dzieła innych kompozytorów, jak na przykład Juliusza Łuciuka?

Tak, ale to odrębny temat. Na Akademii Muzycznej w Krakowie pisałem pracę doktorską, której przedmiotem badań była twórczość pana Łuciuka. Dużo nauczyłem się od niego poznając jego skromną i niezwykle religijną osobowość; może nie jest tak znany, dlatego, że był za skromny. W 1956 roku ukończył studia, a rok później uzyskał nagrodę Związku Kompozytorów Polskich w konkursie, w którym nagrodą był wyjazd do Paryża na stypendium. Moja praca doktorska została nagrodzona wyróżnieniem. Sam kompozytor nie doczekał się niestety jej wersji finalnej zmarł bowiem 3 tygodnie przed jej oddaniem.

Czuje się Pan spełniony, bo dorobek jest już wielki. Jakie jeszcze cele sobie Pan wyznacza?

Nie mam określonego, bardzo konkretnego celu. Chciałbym, żeby zespół jeszcze był lepszy, żeby nasi słuchacze wychodzili z koncertów zachwyceni, żeby coś im zadrżało w duszy, jakiś dreszcz przeszedł. A z ostatnich – dla nas wielkich sukcesów – to otrzymanie niezwykle prestiżowej nagrody przyznanej przez Instytut Musica Sacra „Za specjalne zasługi dla muzyki sakralnej medalem Fides Spes Caritas odznaczony zostaje Chór Filharmonii Częstochowskiej Collegium Cantorum”. Odrębne odznaczenie za wyjątkowe zasługi na tym polu otrzymał dyrektor chóru Janusz Siadlak.

 

Macie Państwo na swoim koncie także sporo prawykonań, co świadczy o wysokim poziomie artystycznym.

Robiliśmy prawykonania m.in. Łuciuka, Koszewskiego, Bogusławskiego, Wojciecha Łukaszewskiego i wielu innych. Uwielbiam muzykę sakralną. To, co pisał Palestrina w wieku XVI, czy wcześniej chorał gregoriański, bądź później w baroku Bach i obecnie współcześni kompozytorzy jest polem do niezgłębionej penetracji, która nigdy nie zostanie do końca odkryta. Ubolewam, że jest mało muzyki do tekstów pisanych przez polskich poetów.

Pan jest częstochowianinem?

Jestem częstochowianinem, tutaj skończyłem Wyższą Szkołę Pedagogiczną wychowanie muzyczne (obecnie Uniwersytet Humanistyczno-Przyrodniczy im. Jana Długosza)
a potem zrobiłem doktorat w Akademii Muzycznej w Krakowie. Mieszkałem tuż przy Jasnej Górze na ulicy 3. Maja do 1984 roku. Codziennością w naszym domu byli pielgrzymi z całej Polski, tą duchowością nasiąknąłem, a potem to gdzieś zakiełkowało.

Pan próbuje własnych jakichś działań kompozytorskich?

Czasem sobie coś opracuję, ale komponowanie zostawiam tym, którzy rozpoczną i ukończą dzieło z przewidywalnym efektem.

Kiedy się zrodziła u Pana miłość do muzyki?

 – Mój brat Zdzisław to symfonik, ukończył Akademię Muzyczną w Krakowie u profesora Katlewicza, jest dyrygentem z ogromnym doświadczeniem. Czerpałem z jego doświadczenia, doradzałem się w wielu sprawach. Jednak moja świadomość muzyczna rozwinęła się podczas studiów, połknąłem bakcyla, zacząłem śpiewam w chórze Filharmonii Częstochowskiej. I tak rozpoczęła się moja miłość do muzyki chóralnej.

Nadal Pan śpiewa?

Śpiewam tylko na próbach kiedy pokazuję pewne rozwiązania głosem; inaczej nie wytłumaczę śpiewakom, kiedy głos ma np. tracić dynamikę w danym miejscu a kiedy ma ją zwiększać. Uznaję, że jeśli czegoś nie da się przekazać słowami, to robię to śpiewem, co jest skutecznym elementem warsztatu pracy.

Czy Państwa dom wybrzmiewa muzyką?

Kiedyś słuchałem więcej muzyki proponowanej przez innych, dziś słucham swojej, która coraz bardziej mi się podoba.

Dziękuję bardzo.

– Dziękuję

ROZMAWIAŁA URSZULA GIŻYŃSKA

 

 

fot. FB

 

 

 

Podziel się:

1 komentarz

  • Małgorzata pisze:

    Z rozrzewnieniem wspominam na prędce zorganizowany chór złożony z uczestników pleneru malarskiego, a potem pyszny koncert w zamku łańcuckim z udziałem kameralnego zespołu filharmonii Lubelskiej i śpiewaków: Russ Cusick i Małgorzata – żona maestra – nie tylko pięknie śpiewająca, ale równie pięknie rzeźbiąca w drewnie! Znakomita para artystów – gratuluję.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *