Echa żalu i rozpaczy


Jeszcze nie wybrzmiały echa niedawnej kampanii prezydenckiej, a już okazuje się, że (zdaniem większości dziennikarzy, tudzież modnych autorytetów publicznych III RP) wybór Lecha Kaczyńskiego na prezydenta, to największe nieszczęście, jakie dotknęło w ostatniej dekadzie Polskę. W poniedziałek, pierwszy dzień po wyborach, od samego rana podniosło się larum, że oto Polacy będą teraz mieli prezydenta, który, miast pracować na rzecz rozwoju cywilizacyjnego kraju, stworzy ciemnogród, państwo wyznaniowe, w którym panoszyć się będą szowinizm i nacjonalizm, a przedstawiciele wszelkich mniejszości będą musieli prosić o azyl polityczny w Holandii lub Hiszpanii.
Jak jeden mąż zabrzmiały głosy oburzenia większości komentatorów, którzy z charakterystycznym sarkazmem ronili łzy nad wyborem rodaków, nieświadomych tego, do jakiego zła się posunęli. Używano, przy tym argumentów, które jeszcze parę dni wcześniej były orężem w rękach sztabowców konkurenta Lecha Kaczyńskiego. Zresztą, nie było w tym niczego nowego. Była za to kontynuacja walki, jaką rozpoczęli parę lat wcześniej, ówcześni główni oponenci formacji braci Kaczyńskich, mianowicie politycy SLD. To oni przecież straszyli tzw. “widmem kaczyzmu” i oddaniem władzy w ręce “radykalnej prawicy spod znaku PiS”. To samo robił na łamach swojego tygodnika Jerzy Urban, z tą różnicą, że używał do tego o wiele mniej wyszukanego słownictwa.
Na ten wielki lament i zawodzenie nie podziałały nawet słowa głównego bohatera ostatnich dni, który w swoim pierwszym po wyborze wystąpieniu powiedział, że dzisiaj Polska potrzebuje rozliczenia, ale przede wszystkim -zgody. Również w późniejszych wypowiedziach wyraźnie dawał do zrozumienia, że jako prezydent Polski będzie troszczył się o wszystkich obywateli, bez względu na różnice światopoglądowe.
Oczywiście i ta wypowiedź nie została zauważona przez nieutulonych w żalu stronników Donalda Tuska, w tym m.in. przez byłego prezydenta, Lecha Wałęsę. Ten, jak można było przypuszczać, nie zmarnował okazji, by ulżyć sobie na Kaczyńskim. W charakterystyczny dla siebie sposób, pod wpływem pierwszego impulsu, zapowiedział, że nie zamierza składać gratulacji prezydentowi-elektowi, później jednak zmienił zdanie i przelał na papier kilka złośliwych zdań. Trudno wyczuć, jakie intencje towarzyszyły legendzie “Solidarności”; czy swoim surowym traktowaniem nie chce dopuścić do tego, by nowy prezydent popadł w egzaltację, czy też wraca do swojego starego projektu wspierania “lewej nogi”, co, mówiąc między nami, jak do tej pory wychodzi Wałęsie najlepiej.
Całej tej wrzawie medialnej wtórują, jak to się w polityce mówi: ośrodki międzynarodowe lub zagraniczne. Zauważalna jest przy tym zbieżność poglądów tamtejszych komentatorów i krajowych oponentów Lecha Kaczyńskiego. Zarówno jedni jak i drudzy uderzają w strunę nacjonalizmu, ksenofobii i radykalizmu, rzecz jasna, przypisując te cechy nowo wybranemu prezydentowi. Jeżeli z ust zagranicznej konkurencji każdy zarzut można przyjąć, co zrozumiałe, za dobrą monetę, to dęcie w ten sam róg przez niektórych polskich polityków i publicystów jest, delikatnie mówiąc,-zastanawiające.
Rację ma chyba sam zainteresowany, który podejrzewa, że inspiracji nieprzyjaznych, zagranicznych komentarzy należy szukać właśnie w Polsce. Jednak na takie zachowanie trudno znaleźć jakiekolwiek usprawiedliwienie.

ARTUR WARZOCHA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *